– Co się stało z pańskimi dobrymi manierami, dyrektorze! – Maziarski przekręcił się z wózkiem w stronę Liblinga. – Wchodzi pan jak do obory? Bez pukania?
– Wiem, kim pan jest, panie pseudo-Maziarski – warknął Libling – i chciałem panu zakomunikować, że od jutra traci pan miejsce w moim pensjonacie.
Maziarski wstał z wózka i zbliżył się do Liblinga. Miał podpuchnięte oczy i ślinę w kącikach ust. Na ten widok Libling potrząsnął głową ze wstrętem. Maziarski był od niego znacznie niższy.
– I co z tego, że stąd odejdę – powiedział zimnym głosem Maziarski. – Myślisz, że zamieciesz wszystko pod dywan? Pomyśl, debilu, czy nie lepiej mieć we mnie sprzymierzeńca zamiast mnie stąd wyrzucać! Zbierzmy fakty. Ktoś zabił Adelę Woźniak. Ktoś wysyła pogróżki zaprzysięgłemu sekciarzowi i neopoganinowi Czekańskiemu. Może chcą go zaciukać jego koledzy z sekty Może komuś podpadł, bo za dużo gadał. On uwielbia gadać. Dzisiaj, w środku nocy, Czekańskiego nie ma. Jego pokój jest pusty… Stało się? Kto o tym wszystkim wie? Tylko ty i ja! I nikt więcej nie musi wiedzieć!
– A pańscy mocodawcy? – Na twarz Liblinga wystąpiły różowe plamy. – Nic im pan nie powie?
– Jak mi zapłacisz, to nie powiem i wszystko razem zamieciemy pod dywan. Nikt już cię nie nazwie „Rzeźnikiem z Milanówka" ani „doktorem…"
Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 3:41
– Tak mnie nazwał. – W oczach leżącego w wannie Liblinga pojawiły się łzy. – Nie mogłem tego znieść… Nikt nie ma prawa nazywać mnie „doktorem Mengele"…
– Mów dalej – warknął dowódca. – Kiedy on skleił sobie ręce?
– Kiedy był w agonii. – Libling poruszył się, jakby chciał przewrócić się na bok, co natychmiast uniemożliwił mu jeden z mężczyzn. – Opadł na wózek inwalidzki, ostatkiem sił wycisnął trochę kleju na stół. Następnie wsadził do kleju palce i skleił je. Potem umarł. Oskalpowałem go już po śmierci. Nie zadawałem mu bólu.
– Co powiedział przed śmiercią? – zapytał dowódca, którego twarz i łysa głowa przybrały nagle kolor malinowy. – Mów, kurwa, co powiedział przed śmiercią!
– Że mam przesrane – wyszeptał przerażony Libling. – Bo jutro będzie u mnie ABW. Rano natychmiast zadzwoniłem na policję, nie wiedziałem, czy on blefuje, czy nie. To wszystko. – Nagle Libling podniósł się w wannie i ryknął, wskazując drzwi od łazienki. – A teraz wypierdalać stąd wszyscy, bo rano mam touroperatorów!
Dowódca uczynił nieznaczny ruch ręką, który okazał się siarczystym policzkiem. Libling uderzył potylicą o wannę i krzyknął z bólu. Drugi cios zadany przez dowódcę był gorszy. Trafił go w nos, który w jednej chwili zamienił się w spuchnięty siny organ z dwoma nienaturalnie wielkimi otworami. Krew lala się wolnym, obfitym strumieniem.
– Zeznania wymuszone torturami są nieważne w sądzie – zabulgotało w przełyku Liblinga.
– Nikt nie będzie przekonywał sądu – powiedział dowódca komanda i uniósł wysoko dłoń. – A teraz się przedstawię. Kapitan ABW Jacek Madziar, dla przyjaciół Junior, syn Romana Madziara, którego zabiłeś pod nazwiskiem „Maziarski".
Madziar wykonał szybki ruch ręką. Wierzchem dłoni znów trafił w nos Liblinga. Po uderzeniu stał się on miękki i wklęsły. Kości nosa rozdarły tkanki i wbiły się w mózg dyrektora.
– Co tu jeszcze robisz? – Madziar odwrócił się gwałtownie do Patera. – Czekasz na przeprosiny?
– Tak by było w książkach Alistaira MacLeana – odparł Pater i wyszedł z łazienki. – Ale w życiu nigdy nie jest tak jak w książce…
To ostatnie zdanie powiedział już tylko do siebie samego.
Dom Seniora „Eden", 4.07.2006, 4:30
W powietrzu wciąż czuć było ozon. Kwadrans wcześniej Pater usłyszał ostatnie uderzenie pioruna. Świtało. Słychać było świergot ptaków
Jacek Madziar stal z zamkniętymi oczami i opierał się o kolumnę przy drzwiach wejściowych do „Edenu". W prawej dłoni nadal trzymał pistolet. Kostki i paznokcie pokryte były zaschniętymi czerwonymi plamami.
– Nietypowo się przedstawiasz. Nie sposób nie zapamiętać.
Otworzył oczy i popatrzył na szpakowatego mężczyznę.
– On już nic nie zapamięta.
– Co z nim zrobiliście?
Śpiew ptaków stał się donośniejszy.
– Nie „zrobiliście". Zrobiłem. Wyprosiłem chłopaków. Jak z przyjęcia w „Ritzu". Powiedzmy – Madziar otworzył oczy – że doktor Libling, dyrektor „Edenu", „Rzeźnik z Milanówka" i Mengele w jednej osobie popełnił samobójstwo. To taka wersja dla moich chłopaków. I dla ciebie. Strzelił z tego – wyciągnął pistolet w kierunku Patera. – Sirhan Sirhan, kojarzysz?
– Nie musisz się powtarzać. Strzeliłeś mi w nogę, nie w ucho.
– Nie powtarzam się. Sirhan Sirhan. Zabójca Roberta Kennedy'ego. Tego chociaż kojarzysz?
Kojarzył.
– Sirhan Sirhan zastrzelił go z dziewięciostrzałowego pistoletu. Dokładnie takiego samego jak ten. Dziewięć strzałów. Wiesz, jak długo można umierać? Uwierz mi, nie zaprezentowałem ci pełni moich umiejętności.
Pater usłyszał szum deszczówki w rynnie.
– Ali Agca też strzelał do papieża z pistoletu dziewięciostrzałowego. Można powiedzieć – Madziar popatrzył na Patera – że to broń złych ludzi. Jak myślisz, Pater? Jestem złym człowiekiem?
Pater milczał.
– Nie jestem. Dlatego posłuchaj mnie uważnie. – Madziar wycelował pistolet w pierś Patera. – Jesteś na urlopie, tak? Ciebie tu nie było. Po prostu nie było. Rozumiesz?
– Teraz rozumiem. Poznałem wersję do mojej wiadomości. I twoich chłopaków. A jaka będzie oficjalna wersja?
– Doktor Libling zniknął. Nikt nie odnajdzie ciała. Żyjemy w takich czasach, że za tydzień nikt się nie będzie tym interesował.
Skierował się w stronę bramy. Gdy był blisko kutego ogrodzenia, usłyszał kroki. Odwrócił się.
– Powiedz mi jeszcze jedno. Czy z tym „ing"… to prawda?
– Ing. Albo Yngvi. Albo bóg… Tutaj Libling był bogiem.
– Powiedz, czy to prawda…
– A skąd mam wiedzieć? – Pater rozłożył ręce i poszedł w stronę samochodu.
Wysypisko śmieci niedaleko Domu Seniora „Eden",
4.07.2006, 22:15
Od pół godziny dwie wielkie śmieciarki uprzątały wysypisko. Samochody nie miały ani napisu MPO, ani logo „Błysku" czy innej z konkurujących na rynku firm. Wciąż ważyły się losy porozumienia rządu z ogólnopolskim komitetem strajkowym, a mimo to ludzie w szarych uniformach z zielonymi pasami szybko likwidowali zwałkę. Brunatne tego dnia niebo stawało się czarne. Na polanie noc nadciągała jeszcze szybciej.
– Nie dziwi to pana? – Pater patrzył, jak śmieciarze zbierają kawałki eternitu. – Śmieciarki pracujące o tej godzinie? – Spojrzał na swojego towarzysza. – Cuchnęło wam tam w „Edenie", miesiącami nie można było się doprosić, a tu – pstryknął palcami – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziwne, co?
Śmieciarze podnieśli kilka czarnych zawiązanych worków. Mężczyzna towarzyszący Paterowi zagryzł wargi. Jeszcze moment, a eksploduje z nich krew, pomyślał Pater. Jakby mało było krwi do tej pory.
– Dużo tych worków, prawda? A to przecież tylko jedno ciało – powiedział Pater.
Kłamał. Był niemal pewien, że są tam dwa ciała. Przypomniał sobie rozmowę z Madziarem. Wynikało z niej, że sprawa jest zakończona i wieczorem ostatecznie zostanie zamknięta na wysypisku.
Czarne worki zniknęły w czeluściach śmieciarki. Gówno poszło do gówna. Pater spojrzał na swojego towarzysza.
– Widział pan dziś Liblinga?
Mężczyzna pokręcił głową.
– Ciekawe, co się z nim stało – kontynuował Pater. – Miał umówione ważne spotkania biznesowe. Maziarski, Czekański, teraz Libling. Chyba jakieś fatum zawisło nad "Edenem".
W stronę mężczyzn pofrunęła kartka. Minęła już Patera, gdy ten wykonał paradę bramkarską, niczym bramkarz Włochów Gianluigi Buffon. Kartka z notesu zapisana była gęsto drobnymi literami. „Naprawdę już dłużej nie mogę tego znieść" – przeczytał Pater.