Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pater przypomniał sobie plakaty wiszące na działce u Kwiecińskiego. Jeden przedstawiał Coltrane'a grającego w jakimś klubie. Pot na czole muzyka i refleks światła odbijającego się w saksofonie, owo skrzyżowanie zwierzęcej zmysłowości i dziwnej nierealnej aury, decydowało o urodzie zdjęcia, na którym fotograf chciał uchwycić istotę jazzowego geniuszu.

Drugie zdjęcie także zrobiono w jakimś klubie, o czym świadczyło tło fotografii, uwieczniające rozmyte twarze kibiców. Na pierwszym planie stał blondyn w T-shircie z napisem „Crafty Cockney". Podobnie jak Trane, trzymał w ręku coś, co błyszczało w świetle reflektorów. Tym razem nie był to saksofon ani inny instrument muzyczny. Była to lotka do gry w darta, a mężczyzna przymierzał się do kolejnego rzutu do tarczy.

Po latach znajomości z Kwiecińskim nadkomisarz znał na pamięć biografię Erica Bristowa, który, wedle słów lekarza, był tym dla gry w darta, kim Pele dla futbolu, a Coltrane dla muzyki. Jakkolwiek Pater znał wszystkie tytuły zdobyte przez Anglika, najbardziej zaciekawiło go to, że sportowiec ów, jeśli to w ogóle ma coś wspólnego ze sportem, grywał w jednym pubie z facetem, który okazał się seryjnym mordercą. Skurwysyn, myślał kiedyś Pater, rzucał lotkami, a w głowie układał sobie plan morderstwa kolejnego dzieciaka. Gdy patrzył w oczy doktora Kwiecińskiego, wytrzeszczone, świdrujące jeden punkt na tarczy, Pater nie mógł uwolnić się od skojarzenia przyjaciela z seryjnym zabójcą Robertem Blackiem. Najwyraźniej gra w lotki przyciąga jednak szaleńców.

„Zajrzyj tam, gdzie bardzo nie lubisz". Pater poczuł ucisk w brzuchu na myśl o czekającym go następnego ranka bólu głowy wywołanym papierosowym dymem, o przesiąkniętym nikotyną ubraniu i o piekących, przekrwionych oczach. „Tam, gdzie bardzo nie lubisz" oznaczało pub „501" – mekkę lotkarzy z Wybrzeża, którzy spotykali się regularnie na turniejach i treningach. Pub nie miał letniego ogródka, nadkomisarz nie miał wątpliwości, że w rozgrzanym, zadymionym baraku czeka go dziś Armagedon.

Otworzył drzwi pubu i już od progu usłyszał charakterystyczny stukot lotek wbijających się w tarczę. Automaty co chwila wydawały jakieś dźwięki, a trzy z nich budziły szczególne ożywienie wśród graczy. Niższy dźwięk oznaczał, że lotkarz trafił w wąski pasek oznaczający potrójną dwudziestkę, wyższy ton sygnalizował potrójną dziewiętnastkę. Wreszcie krótka melodyjka oznajmiała zwycięstwo jednego z graczy. Przy dwóch elektronicznych tarczach było czterech graczy. Na półce, nad automatami, stały puchary zdobyte przez miejscowych darterów. Z plakatu spoglądał na Patera Eric Bristow. Nadkomisarzowi zawsze wydawało się, że mistrz patrzy z politowaniem na to, co wyprawiają jego następcy z Wybrzeża, a z jeszcze większą drwiną na takich jak Pater. Na laików, którzy nie rozumieją i nie cenią lotkowego piękna i magii. Przy stoliku w rogu ktoś zamachał ręką.

Kwieciński podniósł się, a Pater zobaczył, że T-shirt doktora ozdabia na brzuchu plama potu wielkości tarczy do darta.

– Jak ci dziś idzie? – zapytał Pater i wiedział, co teraz nastąpi. Był przygotowany na epicką opowieść o technice rzutu i ostatnich pojedynkach doktora. I tym razem się nie pomylił.

– Jest fatalnie. Co ja mówię! – Plama na brzuchu pulsowała wraz z oddechem doktora. – Fatalnie, to mało powiedziane. Jestem gorszy niż nasi w meczu z Ekwadorem. – Zobacz. – Chwycił lotkę. – Zmieniłem technikę uchwytu, pamiętasz, kiedyś lotkę trzymałem tak, a teraz tak. – Wykonywał ruchy dłonią, które Paterowi kojarzyły się z językiem migowym. – Poza tym bark. Widzisz? Bark. Znów rzucam z barku, zamiast z przedramienia. – Kwieciński wykonał kilka pozorowanych rzutów.

– To może źle ustawiasz się do rzucania – Pater powiedział bardziej z grzeczności niż rzeczywistej chęci pomocy.

– Właśnie nie! Wyeliminowałem błąd przy ustawieniu, teraz mam stabilną sylwetkę, ale bark chodzi. Poza tym mam nowe, cięższe baryłki, a baryłka – wskazał metalową część – to serce lotki. Wiesz – Kwieciński ożywił się ponownie – jakość baryłki zależy od zawartości wolframu, metalu niezwykle odpornego na odkształcenia i wykorzystywanego w czasie wojny do produkcji pocisków czołgowych. Jest taki kryminał Roberta Wilsona Śmierć w Lizbonie. Tam jest dużo o właściwościach wolframu.

– Tak się składa, że widziałem niedawno tę książkę

– Pater coś sobie przypomniał.

– No i tak jak ci mówiłem, zmieniłem uchwyt…

Gdańsk, 26.06.2006, 21:00

Brunet w okularach siedział przy stoliku, pił piwo i czekał. A już myślał, że nic z tego nie będzie. Kilka miesięcy starań pójdzie na marne. Rano włączył telefon i odebrał pierwszą wiadomość. Odpisał. Przyszedł kolejny esemes z miejscem i godziną spotkania. Czekał już pół godziny i zdążył przyjrzeć się oraz zanotować w pamięci, co trzeba jeszcze kupić, by być bardziej na czasie. Oczekiwanie przedłużało się. Woda toaletowa „Gucci Rush" roztaczała woń, na którą zwróciło już uwagę kilka dziewczyn. Ekran w komórce doktora Przemysława Marcińca rozbłysł i pojawiła się nowa wiadomość. „Mam małe opóźnienie. Ale to Cię chyba nie martwi. Jeszcze pół godziny".

Sopot, 26.06.2006, 21:30

– Mamy wolny automat. Gramy – zarządził Kwieciński i wstał od stołu. – Tu są lotki dla ciebie. Bristowy. Mistrz – spojrzał w stronę plakatu – będzie ci sprzyjać. – Zaśmiał się. – A tak przy okazji, ma dziś wpaść Generał. Pamiętasz go? Absolutny geniusz.

– Oczy Kwiecińskiego znów zalśniły znajomym blaskiem. – Gdy był w topowej formie i gdy zostawało mu dwanaście punktów, rzucał podwójne dwa, podwójne dwa. – Anatomopatolog wskazywał zewnętrzny pasek tarczy oznaczony tą cyfrą. I na koniec jeszcze podwójne dwa! Niewiarygodne…

Pater słyszał tę historię po raz piąty czy szósty Generał albo Generał Grant z racji podobieństwa do amerykańskiego prezydenta. Pater był pewien, że nikt z lotkarzy nie widział podobizny jednego z bohaterów Ameryki, ale komuś się coś skojarzyło i darter z Wybrzeża został Generałem. Nadkomisarz pamiętał, że Generał jest chorobliwie wręcz chudy, jakby dopadła go anoreksja. Paterowi wydało się to dziwne, bowiem gracze lotkowi, jakich widział kilka razy w telewizorze na kanałach sportowych, byli osobnikami o sporej nadwadze. Ich majestatyczne ruchy przed tarczą kojarzyły się z zapaśnikami uprawiającymi sumo. Albo z nadętymi indorami, z grubymi złotymi bransoletami na grubych przegubach i z sygnetami na palcach jak parówki.

Generał na co dzień pracował w sklepie z pralkami, lodówkami i odkurzaczami, a przez kilka lat – tę historię Pater także słyszał po wielekroć – drugą pensję wyrabiał lotkami. W żargonie lotkarzy to, co robił Generał, nazywało się podpuszczaniem frajera. Pojawiał się w miejscach, gdzie grano na pieniądze, siadał, obserwował, pytał o zasady gry, a potem o to, czy może się dołączyć. „I tak rzucał od niechcenia – zwykł kończyć tę opowieść Kwieciński – siał po tarczy, a nagle myk, i niby przypadkiem kończył grę. Objeździł kilka województw, zanim się zorientowali i przestali z nim grać".

Gdańsk, 26.06.2006, 21:30

Podpuszczanie frajera. Wygolony na łyso chłopak siedział przy barze i spoglądał na mężczyznę o ciemnej karnacji. Swoją ofiarę namierzył bez trudu. Wystarczyło wybrać numer i patrzeć, który z gości odbierze telefon. Facet w okularach wygrywał palcami jakąś melodyjkę na blacie stołu i pił trzecie piwo. Było widać, że się niecierpliwi. Kilka razy podnosił się i wychodził przed klub. Chłopak odchodził od baru i patrzył, czy mężczyzna – coraz bardziej poirytowany – się nie rozmyśli. I tym razem brunet w okularach i opiętym T-shircie powrócił do stolika. Już chyba czas – pomyślał chłopak. Czas na ostateczny ruch. Ponownie odwrócił się w stronę barmanki, zapłacił i wyszedł. Sięgnął do kieszeni po telefon. Drugą dłoń także trzymał w kieszeni. Zaciśniętą na rękojeści noża.

24
{"b":"269463","o":1}