Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Leokadia drgnęła. Zadzwonił telefon.

– Dzień dobry ponownie, panie naczelniku – usłyszała głos Edwarda. – Najmocniej przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, kiedy pozwoliłem sobie rzucić słuchawkę na widełki. – Ja wiem, że to straszne, co się stało z tym chłopcem… Heniem Pytką. Tak, to straszne i politycznie bardzo niebezpieczne…

– …

– Tak, wiem… Niestety, jestem zmuszony podtrzymać moją decyzję… Nie… Nie wycofam się z tego… Podaję się do dymisji i odchodzę na emeryturę…

– …

– Muszę pomóc córce i zająć się wnuczkiem, po tym, jak ciało jej męża, a mojego zięcia, doktora Woronieckiego-Kulika, znaleziono w podziemnych korytarzach nad Pełtwią… Nie musi mi pan naczelnik tego przypominać. Wiem, wiem przecież… Taki skandal w rodzinie…

– …

– Naprawdę to decyzja ostateczna! Jutro przyniosę dymisję na papierze. Żegnam pana naczelnika. Adieu!

Ostatnie słowa wypowiedział prawie żartobliwie. Odłożył słuchawkę i wrócił do salonu. Przysunął sobie krzesło i usiadł koło Leokadii. Położył dłoń na jej drobnym ramieniu.

– Nie jestem już policjantem, moja droga. – Pocałował ją w skroń. – Stałem się sędzią i katem. A nie można być jednocześnie i sędzią, i katem, i policjantem.

– To teraz będziesz uprawiał tylko te dwa pierwsze zawody? – Spojrzała na niego z pewnym zainteresowaniem.

– Niezupełnie. – Wstał i zaczął chodzić dokoła stołu w przypływie nagłej energii. – Nie, teraz będę wykonywał inny zawód. Będę tropicielem i myśliwym. Taki człowiek to prywatny detektyw. Tylko to umiem poza łaciną. A czy na starość mam uczyć łaciny?

– A kto będzie twoją pierwszą zwierzyną? – Leokadia wpatrywała się w kuzyna z takim zainteresowaniem, jakby grała z nim w bridża i czekała na jego odpowiedź po swoim pytaniu o asy.

– A jak myślisz?

– Morderca małego Henia Pytki?

– To będzie pierwsza moja sprawa. Nawet jeśli nikt mi za to nie zapłaci…

– I co zrobisz z tym mordercą, jak go złapiesz? Spotka go to samo, co twojego zięcia?

Lwów, piątek 28 kwietnia 1939 roku,

godzina piąta rano

Doktor Bronisław Woroniecki-Kulik słyszał wiele fantastycznych historii o Pełtwi, lwowskiej niewidzialnej rzece, która zamknięta jeszcze przez Austriaków w kamiennym korycie, płynęła cicho pod miastem. Powiadano, że rzeczne podziemia to tajny przestępczy świat, kolonia trędowatych i ladacznic, azyl morderców i sodomitów. Jako dziecko wyobrażał sobie, że tam przy płonących rzekach siedzą krwawe Furie, a piekielne psy napełniają otchłanie swym wyciem. Jako człowiek dorosły wielokrotnie chciał tam wejść i poznać to przeklęte miejsce, które było, wedle miejskiej legendy, godne pióra Dantego.

Kiedy się tam w końcu znalazł, rozczarował się. Nie był to żaden przedsionek piekła, lecz raczej wielka, cuchnąca latryna, z której tu i ówdzie wypełzał i zaraz uciekał jakiś nędzarz, co Woroniecki dobrze widział w świetle latarek. Był ciekaw, czy ludzie tu mieszkający są, jak mówiono, w ostatnim stadium syfilitycznego rozkładu. Nie mógł jednak tego sprawdzić. Nie miał na to czasu. Ludzie, którzy go prowadzili, opacznie brali jego pasję poznawczą za próbę opóźniania marszu. Nie mógł im wytłumaczyć, iż jest ciekaw świata podziemnego. Ciężko mu było mówić z kneblem w ustach.

Zupełnie nie bał się trzech ludzi, którzy w nocy wtargnęli do jego mieszkania w kamienicy Rohatyna. Był przekonany, że to dowcip jednego z jego kolegów, który zdradzał skłonność do osobliwych żartów i już raz kiedyś wkradł się przez okno do jego mieszkania i przebrany za zjawę, wyrwał go ze snu. Woroniecki-Kulik szedł zatem spokojnie i mimo knebla i związanych rąk był dobrej myśli. Czekał, aż gdzieś z mroku wynurzy się jego kolega dowcipniś. Do głowy by mu nie przyszło, że ktoś w tym mieście ośmieli się podnieść rękę na zięcia komisarza Edwarda Popielskiego. Poza tym jeden z porywaczy zabrał ze sobą jego laskę. Ktoś, kto chce zrobić krzywdę, nie dba przecież o takie szczegóły.

Stanęli. Znajdowali się za załomem jakiegoś muru. Zgasili latarki. Zrobiło się zupełnie ciemno. Woroniecki-Kulik poczuł na twarzy czyjś oddech, który trącił nikotyną i alkoholem. To był czwarty napastnik. A potem poczuł zapach wody kolońskiej. Rozpoznał go. Takich perfum nie używał jego kolega. I wtedy zaczął się bać. Nikt we Lwowie nie odważy się podnieść ręki na zięcia komisarza Edwarda Popielskiego. Chyba że sam Edward Popielski.

Snop światła padł na twarz matematyka. Nie oślepiło go jednak. Dobrze widział, że z ciemności wynurzyła się ręka w eleganckiej rękawiczce. W dwóch palcach trzymała jego laskę.

– Tym skaleczyłeś moją córkę? – usłyszał głos Popiel-skiego. – Taką laskę włożyłeś jej w łono?

Woroniecki-Kulik zaczął się trząść. Dziwiło go to o tyle, że w ogóle nie odczuwał strachu. Jego analityczny umysł pracował bez zarzutu, bez najmniejszych emocji. Ale ciało nie słuchało umysłu. Drżało w panicznym lęku i oblewało się potem. Miał wrażenie, że cały smród podziemnej kloaki wydziela on sam.

– Tę laskę włożyłeś w łono, które wydało na świat twojego syna?

Jakaś inna ręka wynurzyła się z ciemności i wyrwała mu z ust knebel. Usłyszał plusk wody. Wiedział, że będzie żył tak długo, jak długo nie odpowie twierdząco na to pytanie. Odetchnął. Nie odpowie i będzie żył. Jego logiczny umysł był niezawodny.

Nagle poczuł, że ktoś zdziera z niego płaszcz, a potem piżamę. Napięty jedwab pękł. Zrobiło mu się zimno. Potężny nacisk na kark sprawił, że ukląkł, a potem runął na twarz. Wtedy jeszcze wyraźniej poczuł smród kanałów. Ktoś usiadł mu na plecach, a ktoś inny rozsuwał jego gołe nogi.

– Będziesz cierpiał tak jak ona – usłyszał głos Popiel-skiego – tyle że twoje cierpienie będzie większe. Beznadziejne i ostateczne.

Woroniecki-Kulik usłyszał stukot laski. Kątem oka widział światła latarek na swoich łydkach. Mocniej związano mu ręce. I wtedy już wiedział, że przecenił swój matematyczny umysł. Nie przewidział, że Popielski zna odpowiedź na pytanie, które mu dwukrotnie zadał. A potem już nie myślał o niczym. Zamienił się w jeden palący ból.

Kiedy po kwadransie ze związanymi rękami został wrzucony do Pełtwi, a śmierdząca woda wypełniła mu płuca, przyjął to jak wybawienie.

Dodatek

Nazwy wrocławskich ulic, mostów i placów

Antonienstrasse – ul. św. Antoniego

Fischerstrasse – ul. Rybacka

Furstenbrücke – Most Szczytnicki

Junkerstrasse – ul. Ofiar Oświęcimskich

Kaiserbrücke – Most Grunwaldzki

Kaiserstrasse – pl. Grunwaldzki (przedłużenie pl. Grun- waldzkiego do Mostu Szczytnickiego)

Morgenzeile – ul. Różyckiego

Neumarkt – pl. Nowy Targ

Reuschestrasse – ul. Ruska

Wachtplatz – pl. Solidarności

Zwingerplatz – pl. Teatralny

Nazwy lwowskich ulic i placów

ul. 3 Maja – wuł. Siczowych Strilciw

ul. Akademicka – Prospekt Szewczenka, wuł. Wirmenśka, wuł. Hruszewśkoho

ul. Bóżnicza – wuł. Sianśka

ul. Chmielowskiego – wuł. L. Hlibowa

ul. Czarnieckiego – wuł. W. Wynnyczenka

ul. Dominikańska – wuł. Stawropihijśka

ul. Fredry – wuł. O. Fredra

ul. Gęsia – wuł. Staromiśka

ul. Gródecka – wuł. Horodoćka

ul. Halicka – wuł. Hałyćka, wuł. Kniazia Romana

ul. Hetmańska – Prospekt Swobody (część)

ul. Issakowicza – wuł. I. Horbaczewśkoho

ul. Jabłonowskich – wuł. Sz. Rustaweli

ul. Janowska – wuł. T. Szewczenka

ul. Kazimierzowska – wuł. Horodoćka (część)

ul. Kleparowska – wuł. Kłepariwśka

ul. Kopernika – wuł. Kopernyka

ul. Kościuszki – wuł. Kostiuszka

ul. Kraszewskiego – wuł. S. Kruszelnyćkoji

ul. Legionów – Prospekt Swobody (część)

ul. Łozińskiego – wuł. O. Hercena

ul. Mickiewicza – wuł. Lystopadowoho Czynu

ul. Mikołajska – wuł. O. Fredra, wuł. Pylnykarśka

ul. Mochnackiego – wuł. M. Drahomanowa

62
{"b":"269460","o":1}