Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nagle usłyszał bicie w dzwon. Oderwał wzrok od muru i spojrzał w dół. Do wieży ciśnień zbliżał się wóz strażacki. Próba życia i śmierci nie potrwa już długo. Był blisko życia. I dopiero teraz zaczął się bać.

Breslau, sobota 19 kwietnia 1924 roku,

jedenasta wieczór

Mock i Mühlhaus minęli fosę miejską i szli dalej Neue Schweidnitzer Strasse w stronę Komendantury Generalnej Wojska i Teatru Miejskiego, Mühlhaus nie łudził się, że opowieść o próbie życia i śmierci, jakiej został poddany, zrobi na Mocku wielkie wrażenie. Liczył jednak na słówko komentarza, na jakiś gest współczucia. Równie dobrze mógłby liczyć na zachwyty Mocka nad kwitnącymi krzewami forsycji nad fosą. Wartownik pod komendanturą na ich widok poprawił karabin, a Mockowi natychmiast skojarzył się on z prętem, którym dotkliwie obił Mühlhausa na dachu teatru Lobego.

– A wracając do pańskiej aluzji o uderzeniu żelaznym prętem – powiedział Mock, idąc za swoją asocjacją – należało się wtedy panu solidne mordobicie…

– Dajmy już temu spokój – zirytował się Mühlhaus. – I proszę sobie darować te rynsztokowe określenia! Co, chce pan, żebym panu przyznał rację? Że należało mi się solidne lanie? – Puścił ramię Mocka i stanął w rozkroku, nieświadomie przyjmując postawę wojowniczą. – Jest pan niewdzięcznikiem, Mock! Dzięki mnie dostał się pan do loży „Lessing”. Nie żądam od pana wyrazów dozgonnej wdzięczności, ale chociaż…

– Gdyby mi pan nie przerywał – Mock zacisnął szczękę – to rzeczywiście przyznałby mi pan rację. Należało się panu mordobicie za to, że pan manipulował mną jak bezwolnym narzędziem! Dlaczego nie powiedział mi pan ani słowa o misji, do której mnie pan popchnął? Dlaczego, wiedząc o moim zaangażowaniu w sprawę Priessla, o mojej wściekłości na Dziallasa i Schmidtkego, nie przyszedł pan do mnie i nie powiedział po prostu: „Mock, wsadzimy cię do więzienia i pozwolimy ci zabić oprawcę Priessla. Potem poczekamy na reakcję mizantropów. Może cię przyjmą do siebie”? Dlaczego nie zostałem pana świadomym agentem? Zamiast tego uczynił mnie pan agentem nieświadomym i naraził na niewyobrażalne cierpienia! Czy zdaje pan sobie sprawę, jak się czuje człowiek, który wie, że jest niewinny, a jednocześnie nie ma alibi, żadnej możliwości obrony! Ja już uwierzyłem, że zabiłem te kobiety, kiedy byłem pijany, a po tym pijaństwie obudziłem się w lesie za Deutsch Lissa! I zacząłem się już obwiniać o wszystko. Gdybym popełnił samobójstwo, pan mógłby iść do mizantropów i powiedzieć im: „Zmusiłem Mocka do samobójstwa, spełniłem warunek, przyjmijcie mnie do siebie!” Dlatego niech mi pan tutaj nie mówi, że jestem niewdzięcznikiem! Nie wiem, co jeszcze musiałby pan zrobić, żebym panu dziękował!

– A to wystarczy, żebyś mi dziękował? – Mühlhaus otworzył teczkę i zaczął w niej czegoś szukać. Do nozdrzy Mocka dobiegł zapach tytoniu, przepalonej fajki i zatłuszczonych pergaminów, w które pani Mühlhaus owijała kanapki mężowi. W końcu radca kryminalny wyjął kartonową teczkę wiązaną na tasiemki.

– Przestań hamletyzować, otwórz tę teczkę i czytaj – powiedział twardo – tylko uważaj, aby kartki nie porwał wiatr! Czytaj głośno! Tylko treść tego pisma! Daruj sobie daty i nagłówki!

– „Niniejszym uprasza się wielce czcigodnego pana radcę kryminalnego Heinricha Mühlhausa oraz wielce czcigodnego pana nadwachmistrza Eberharda Mocka – czytał Mock – do stawienia się na uroczystej odprawie u prezydenta policji dnia 25 kwietnia br. o godzinie dziesiątej. Szanownym panom zostaną wręczone medale za zasługi dla bezpieczeństwa prowincji śląskiej oraz zostaną nadane im rangi, odpowiednio dyrektora kryminalnego i radcy kryminalnego. W wypadku obecnego nadwachmistrza, a przyszłego radcy kryminalnego Eberharda Mocka nowa ranga jest jednoznaczna z przeniesieniem go do policji kryminalnej i z mianowaniem go na zastępcę obecnego radcy, a przyszłego dyrektora kryminalnego Heinricha Mühlhausa. Podpisano W K., prezydent policji w Breslau”. Zapadła cisza, przerywana jedynie stukotem dorożek odwożących ludzi po wieczornym przedstawieniu w Teatrze Miejskim. Mock nie odrywał oczu od oficjalnego pisma opatrzonego pieczątkami i adnotacjami typu „do wiadomości tego i tego”.

– Nie dziękuj mi, Mock – powiedział Mühlhaus – i w ogóle się nie odzywaj! Nie gadaj, lecz zabieraj się do roboty! W więzieniu śledczym siedzi dwudziestu czterech skurwysynów, którzy się przyznali do dwudziestu czterech morderstw sprzed lat. Mamy wszystkie dowody ich zbrodni. Oczy, palce, przedarte karty, kawałki materiału i tak dalej. Muszą się przyznać do tego raz jeszcze podczas oficjalnego przesłuchania. Weź tych skurwysynów w imadło, rozumiesz, Mock! W dwadzieścia cztery imadła. Dowiedz się o nich wszystkiego i tak ich ściśnij, że wyjdą im flaki!

– Teraz? – wydukał nowo mianowany funkcjonariusz policji kryminalnej. – Jutro jest Wielkanoc, idę do brata na śniadanie.

– A na co czekać? – Mühlhaus bezceremonialnie odebrał mu pismo prezydenta policji. – Przyjdziesz do mnie na drugie śniadanie i powiesz mi, ilu z nich załatwiłeś.

Mock kiwnął głową Mühlhausowi i ruszył na powrót w stronę Tauentzienplatz.

– Hej, Mock, dokąd pan idzie? – krzyknął szef policji kryminalnej. – Idzie pan w niewłaściwą stronę! Oni siedzą w naszym areszcie przy Schuhbrücke, nie w więzieniu śledczym!

– Wiem – Mock odwrócił się i podszedł do Mühlhausa. – Najpierw muszę jednak wziąć surdut i pojechać na Cmentarz Miejski przy Grabschener Strasse.

– O tej porze? Po co? – zapytał zdumiony Mühlhaus.

– Pora jest odpowiednia. – Mock rozglądał się za dorożką. – Zbliża się godzina duchów. A ja muszę coś powiedzieć duchowi, który jest mi bardzo bliski. Coś, co go bardzo ucieszy.

Mühlhaus rozpiął swój staromodny surdut, zdjął go i wręczył Mockowi. Wiatr wydął bufiaste rękawy koszuli Mühlhausa, nad łokciami ściśnięte gumkami.

– Gdzie pan teraz znajdzie surdut? – powiedział kpiąco. – Niech pan weźmie mój! Będzie dobry na pana. Schudł pan trochę w tym więzieniu. A pan da mi swoją marynarkę, bo trochę zimno.

Mężczyźni zamienili się ubraniami i podali sobie ręce. Potem ruszyli w przeciwne strony. Odprowadzał ich zdumionym wzrokiem wartownik spod komendantury. Od roku służył w Breslau i dziwaczne widział już rzeczy, ale jeszcze nigdy nie spotkał się z taką wymianą marynarek, żeby ich nowym właścicielom nie pasowały one ani do figury, ani do reszty garderoby. Mniej by się dziwił, gdyby chodził do gimnazjum i czytał Homera.

***

Wielkanocne wydanie „Breslauer Neueste Nachrichten” z dnia 20 kwietnia 1924 roku, s. 1:

CAŁA PRAWDA O EBERHARDZIE MOCKU

„Od pół roku mieszkańców naszego miasta żywo interesują losy nadwachmistrza Eberharda Mocka, który pracował w decernacie obyczajowym Prezydium Policji. W październiku minionego roku Mock został aresztowany pod zarzutem uduszenia dwóch ulicznych kobiet, Klary Menzel i Emmy Hader. Do ujęcia Mocka przyczyniły się ustalenia daktyloskopii, czyli specjalistycznej metody identyfikacji odcisków palców. Przypadkowe porównanie odcisków, jakie zostawił morderca obu kobiet na pasku – narzędziu mordu, z odciskami palców funkcjonariuszy Prezydium Policji wyraźnie wskazało na Mocka jako na sprawcę. Został on zatem aresztowany, osadzony w więzieniu i postawiony w stan oskarżenia. Tam, jako były policjant, spotkał się ze straszną nienawiścią więźniów. Broniąc się przed śmiertelnym zagrożeniem, zabił w afekcie jednego ze swoich dręczycieli. W trakcie przesłuchań Mock ujawnił, że całą zbrodnię mógł sfingować, a jego samego oskarżyć niejaki Hermann Utermöhl, przestępca podejrzany o liczne kradzieże i zabójstwo. Utermöhl nienawidził Mocka i wielokrotnie odgrażał się, że go zniszczy. Pewnej nocy, kilka miesięcy przed aresztowaniem, do mieszkania Mocka ktoś się włamał i ukradł mu pasek od spodni, którym później uduszono obie kobiety.

46
{"b":"269459","o":1}