Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ma pan słuszność, doktorze – powiedział Mühlhaus i milczał przez chwilę, obserwując, jak kelner rozstawia między nimi talerze z bawarskimi białymi kiełbaskami i słodką musztardą oraz miseczki z marynowaną rzepą. – Do tej pory zachowywał pan godną podziwu dyskrecję. Wiem, że jest ona sprzeczna z pańskim zawodem. Ale wszystko przed panem. Może pan wybrać czas ujawnienia. Może pan opisać sprawę Mocka, zanim się na dobre zacznie, aby podgrzewać atmosferę, albo może pan ją opisać później… W całości… Pańska gazeta jako jedyna w tym mieście… Wyobraża pan sobie cykl artykułów po procesie… Gazeciarze krzyczą: „Cała prawda o Eberhardzie Mocku”. Nakład BNN wzrasta… Ludzie nie będą kupować żadnej innej gazety… Będzie pan wiedział wszystko, pańscy konkurenci nic…

– Postępuje pan nietypowo, radco – powiedział Langer – oferuje pan zapłatę, zanim nam pan powiedział, o czym to mamy mianowicie milczeć…

– Wybaczą mi panowie krótki wstęp? – Mühlhaus, widząc, że rozmówcy kiwają głowami, kontynuował: – Nadwachmistrz Eberhard Mock nie pracował w policji kryminalnej, lecz w decernacie obyczajowym prezydium… Mogliby panowie zapytać, co ja w takim razie tutaj robię. Odpowiedź jest prosta. Reprezentuję prezydenta policji Kleibömera. To właśnie on zlecił mi tę niezwykle delikatną misję. – Odłożył fajkę, splótł dłonie i przesuwając wzrokiem po twarzach swoich rozmówców, powiedział zdecydowanym tonem: – Panowie, powiem bez ogródek. Policja chciałaby uniknąć skandalu. Dlatego prezydent policji w Breslau dzięki swoim stosunkom sprawił, że proces Mocka zostanie utajniony i odbędzie się w Königsbergu. Któregoś dnia przyjadą trzej zaufani ludzie z tamtejszego prezydium. Zameldują się u Kleibömera. Nie będą się legitymować. Podadzą jedynie hasło. Kleibömer osobiście zatelefonuje tylko do dwóch osób. Pierwszą z nich będzie pan, dyrektorze – zwrócił się do Langera – drugą będę ja. Pan otrzyma polecenie, aby osobiście przyjąć königsberczyków, otworzyć im drzwi do celi Mocka i pozwolić im opuścić więzienie wraz z oskarżonym. Moi ludzie będą dyskretnie eskortowali ich wszystkich na Dworzec Główny. Ja mam zadbać o to, aby oni nie wiedzieli, kogo eskortują. W pociągu ostatni wagon będzie należał do oskarżonego i jego eskorty. Czy zgadza się pan zachować całkowitą dyskrecję na temat tego, co pan teraz usłyszał?

– Tak, zgadzam się – powiedział dyrektor Langer i zagryzł rzepą piwo. – Nikomu nic o tym nie powiem. Prośba prezydenta Kleibömera jest dla mnie rozkazem.

– Dziękuję bardzo za pańską uprzejmą zgodę na bezwarunkową dyskrecję – uśmiechnął się Mühlhaus i ugniótł rzeźbionym ubijakiem tytoń w fajce. – Natomiast pana, doktorze – spojrzał na Tugendhata -właśnie pana prezydent usilnie prosi o dyskrecję warunkową. Dopóki Mock nie stanie w Königsbergu przed trybunałem, będą się pojawiać wśród dziennikarzy różne plotki. Pan będzie te plotki dementował, podawał sprzeczne informacje na temat miejsca procesu i jego daty… W zamian…

– Ja panu powiem, co w zamian, radco kryminalny. – Doktor Tugendhat zapalił cygaro i dmuchnął dymem w jelenie rogi wiszące nad stołem. – W zamian mój reporter jako jedyny dziennikarz na tym świecie zostanie dopuszczony przed trybunał w Königsbergu i będzie relacjonował każdy dzień tego procesu. To właśnie będzie w zamian.

– Zgadza się – odpowiedział Mühlhaus – wyjął mi to pan z ust…

– Ale mam jeszcze pytanie… – wtrącił się redaktor. – Mówi pan, że mam podawać sprzeczne informacje o dacie procesu. Aby to uczynić, muszę znać prawdziwą… Muszę wiedzieć, kiedy mam wysłać mojego reportera nad morze… To znacznie dłuższa wycieczka niż do Zobten.

– I tutaj jest prośba do czwartego z nas, sędziego Weissiga. – Mühlhaus spojrzał na wymienionego przez siebie prawnika, który nakładał na cienką kiełbaskę krążki cebuli. – Otóż my wszyscy tutaj zgromadzeni musimy znać ten termin przynajmniej kilka dni przed przybyciem do Breslau trzech tajniaków z Königsbergu. Dyrektor Langer musi to wiedzieć, aby zaplanować dostarczenie Mocka königsberczykom, z zachowaniem wielkiej ostrożności; doktor Tugendhat, ponieważ musi rozsyłać w świecie dziennikarskim fałszywe informacje, a ja muszę znać ten termin wcześniej, po to aby zorganizować właściwą eskortę na dworzec. Niestety, sędzia Mann z Königsbergu, którego wyznaczono na przewodniczącego trybunału w procesie Mocka, nawet nie chce słyszeć o tych argumentach. Twierdzi, że od swoich zwierzchników dostał ścisłe wytyczne, aby zachować całkowitą tajemnicę, i nie ma zamiaru nikogo powiadamiać o terminie rozprawy. A teraz proszę nam powiedzieć, panie sędzio, czy rzeczywiście on nikogo nie musi powiadamiać?

– Wszyscy znamy starego Manna jako tępego, pryncypialnego uparciucha. – Sędzia Weissig przełknął kęs. – Ale nawet najbardziej niedorzecznie uparty sędzia musi, zgodnie z przepisami, wystosować do mnie oficjalne pismo, w którym poprosi o zwolnienie podejrzanego na rozprawę… W tym piśmie będzie też hasło rozpoznawcze…

– Już wie pan, o co pana uprzejmie prosi pana prezydent Kleibömer? – zapytał Mühlhaus.

– Wiem. Chce wiedzieć, kiedy pojawią się königsberczycy…

– I chce znać hasło…

Weissig podniósł dłoń i przykrył nią dłoń Mühlhausa leżącą na stole. Na ich dłoniach położył swoją dyrektor Langer, a po chwili wahania doktor Tugendhat. Potem z rozmachem klaskali wolnymi dłońmi o grzbiet tych, które już leżały jedna na drugiej.

Kelner, myśląc, że ktoś w sali bawarskiej strzela na niego palcami, wbiegł tam prędko. Ujrzał czterech mężczyzn, którzy ze swych na przemian ułożonych dłoni stworzyli piramidę i wpatrywali się w siebie poprzez tytoniową mgłę. Jeden z nich machnął na kelnera cygarem.

– Herr Ober, pije się coś w tym lokalu czy nic się tu nie pije? – krzyknął z uśmiechem, odwrócił się do kolegów i powiedział, nie zwracając już uwagi na kelnera: – Panowie, w Breslau wie o tym nas czterech, plus prezydent policji. I tak ma zostać!

Breslau, niedziela 2 marca 1924 roku,

piąta nad ranem

Pociąg z Königsbergu via Berlin przyjechał punktualnie i donośnym gwizdem oraz prychaniem pary obudził wszystkich na peronie czwartym. Bagażowy przestał drzemać nad swoim dwukołowym i dwudyszlowym wózkiem, sprzedawca gazet i tytoniu, licząc na wczesnoporanny głód pasażerów, wystawił na ladę kiosku kilka świeżych bułek z szynką, zawiniętych w pergamin z reklamą rzeźni „Carnis”, ożywiła się nawet zobojętniała na cały świat stara pijaczka, którą szef dworcowego posterunku policji nie wiedzieć dlaczego nie tylko tolerował, ale nawet czasami obdarowywał butelczyną żytniówki. Peronowy, który wyszedł właśnie ze swej budki, aby włożyć tablicę informującą o przybyciu ekspresu, był przekonany, że stara pijaczka dostarcza szefowi służb porządkowych informacji na temat prostytutek i kieszonkowców, którzy byli przez niego tępieni z całą zaciekłością. Oprócz zwykłych bywalców kolejowych czekało na nocny ekspres z Königsbergu i Berlina trzech młodych mężczyzn, ubranych – z powodu nieskorej do odejścia zimy – w długie ciepłe płaszcze, białe szaliki i modne sportowe kapelusze. Wszyscy trzej nerwowo postukiwali laskami o płytki peronu, co nawet nieco irytowało sprzedawcę gazet.

Oprócz trzech mężczyzn z laskami wszyscy ludzie przebywający na peronie czwartym liczyli na to, że z nocnego ekspresu wysypie się kilka osób, które pozwolą im dzisiaj zarobić parę groszy lub zrealizować inne życiowe potrzeby. Sprzedawca miał nadzieję, że wśród wysiadających nie zabraknie panów interesujących się giełdą i polityką, którzy z radością kupią dzisiejsze wydanie „Berliner Morgenpost”, albo modnych pań, którym chciał zaoferować „Der Basar”. Bagażowy był pewien, że nie zabraknie w ekspresie starych, bogatych osób, które niedbałym machnięciem ręki i rzutem bilionmarkowego banknotu powierzą mu swoje sakwojaże. Pijaczka liczyła zaś na to, że po zatrzymaniu się składu i po wyjściu pasażerów wskoczy do pociągu i znajdzie kilka niedopitych butelek ze swoim ulubionym chemicznym składnikiem. Tylko trzej milczący mężczyźni z laskami nie mieli ani finansowych, ani alkoholowych potrzeb.

34
{"b":"269459","o":1}