Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przy stoliku Richtera grał tylko von Finckl. Był to jedyny zajęty stolik w kasynie. Wszystkie inne były wolne, ponieważ siedzący przy nich do niedawna goście teraz otaczali stolik Richtera. Krupier przeżywał promiennie swój wielki dzień i błogosławił chwile, kiedy żetony Knüfera trafiały w wydrukowaną na zielonym suknie czerwono-czarną planszę. Pierwszy z nich był początkiem wspaniałej serii Knüfera, o której mówili wszyscy, ostatni – przyciągnął do gry Boda von Finckla, który od kilku godzin niezbicie potwierdzał wobec wszystkich gości i personelu kasyna, że zła fama otaczająca stolik i odstręczająca od niego graczy była głupim zabobonem, wymyślonym, jak utrzymywał Richter, przez zawistnych kolegów krupierów.

Wielki tłum gęstniał wokół stolika i prawie nie pozwalał oddychać krupierowi, graczowi i blond bogini hazardu.

– S’il vous plait – zakrzyknął Richter. – Mes dames, monsieurs, faites vos jeux.

Von Finckl odliczył dwadzieścia żetonów dziesięciomarkowych i przysunął słupek w stronę Sophie, która – ku oburzeniu nielicznych obserwujących grę dam – wykonała nad nim gest błogosławieństwa. Von Finckl podrzucił następnie jeden żeton w stronę planszy. Większa jego część zakryła pole „dwadzieścia osiem czerwone”. Sophie – zgodnie z poleceniem von Finckla – postawiła dwustumarkowy słupek na polu dwadzieścia osiem, a resztę żetonów, pięć takich słupków, na pole „czerwone”. Publiczność westchnęła, ponieważ von Finckl po raz pierwszy nie postawił „jeden do jednego”.

– Rien ne va plus – Richter zakręcił kołem ruletki i w śmiertelnej ciszy rozległ się stukot kulki podskakującej w przegródkach i lekki świst koła ślizgającego się w swym cylindrze. Po chwili koło się zatrzymało. Pomruk zachwytu rozfalował tłum. Sophie wyrzuciła obie ręce ku górze, odsłaniając wydepilowane pachy. Wypadło „dziewiętnaście czerwone”. Słupek stojący na „dwadzieścia jeden” powędrował do Richtera, natomiast żetony leżące na polu „czerwonym” – w podwojonej liczbie – do von Finckla. Ten z wielkim uszanowaniem pocałował dłoń swej towarzyszki i podrzucił kolejny żeton, znów rozpoczynając akcję determinizmu przypadków. Po „błogosławieństwie” żeton upadł na linię oddzielającą pola „dziewiętnaście czerwone” i „parzyste”. Sophie, von Finckl i Richter pochylili się nad stołem, a nad nimi zamknęło się sklepienie głów i ramion. Gracz wstał, zaczerpnął tchu, spojrzał na odsuwających się niechętnie kibiców.

– A może by tak państwo odsunęli się i pozwolili mi na podjęcie decyzji – powiedział spokojnym głosem i spojrzał pytająco na Sophie. – Co pani o tym sądzi, madame?

– To chyba pair – Sophie spojrzała niepewnie na von Finckla. – Nie… Sama nie wiem…

Gracz ujął żeton w dwa palce i włożył go do kieszeni fraka Richtera. Potem wybrał starannie inny, pozwolił odprawić nad nim czary i podrzucił go. Upadł i jego większa część zalegała na „sześć czarne”. Wtedy von Finckl postawił na „sześć czarne” tysiąc marek, a dziesięć tysięcy na czarne. Richter wypowiedział francuskie zaklęcie i kulka rozpoczęła taniec wśród drewnianych przegródek koła. Von Finckl zamknął oczy i zobaczył swoje dzieciństwo w cuchnącej cebulą drewnianej chacie w Będzinie, która jego ojcu służyła za warsztat krawiecki, jego ośmiorgu rodzeństwa za pole nieustannych walk, a niezliczonym pluskwom – za wygodne schronienie. Teraz nie słyszał stukotu kulki, lecz terkotanie starej maszyny do szycia firmy Singer, nie słyszał jęku zawodu otaczających go ludzi, lecz krzyk niezadowolonego klienta zakładu krawieckiego, nie wyczuł strachu Sophie, lecz lęk swej matki przed kolejnym dniem głodowania. Von Finckl nie otworzył oczu, kiedy usłyszał oddalający się szelest żetonów, kiedy Sophie mocno wpiła się palcami w jego ramię, kiedy doszło do niego szuranie nóg niedawnych kibiców i kiedy nagle inne stoliki ożyły francuskimi formułkami, a jego krupier odśpiewał pogrzebowe Les jeux sont faites. Otworzył oczy dopiero wtedy, kiedy poczuł obok swojej dłoni chłodny dotyk szkła. Naprzeciwko siedział dystyngowany szpakowaty mężczyzna i ujmował delikatnie taki sam kieliszek szampana, jaki stał przed nim i przed Sophie.

– Claus von Stietencrott, dyrektor kasyna – uśmiechnął się. – Proszę mi pozwolić wyrazić swój podziw. Nigdy nie spotkałem jeszcze gracza, którego każde obstawianie byłoby grą va banque.

– Dziękuję – powiedział von Finckl drżącym głosem, nie ośmielając się spojrzeć w stronę Sophie. – Pański podziw to dla mnie zaszczyt.

– Nie, to dla mnie zaszczyt – von Stietencrott wykonał szybki ruch i dwa kieliszki rozdzwoniły się perliście. – Po takiej przegranej nie powiedział pan: „Cóż mi po pańskim podziwie!” albo „Idź pan do diabła!”, lecz zareagował jak prawdziwy dżentelmen. Dżentelmenów traktujemy w naszym kasynie z pełnym uszanowaniem i zawsze, gdy fortuna przestaje być dla nich łaskawa, oferujemy im pożyczkę w dowolnej wysokości bez konieczności pozostawiania jakiegokolwiek zastawu. Czy życzy pan sobie takiej pożyczki?

WROCŁAW, PIĄTEK 13 GRUDNIA, GODZINA JEDENASTA WIECZOREM

Elisabeth Pflüger kończyła właśnie trzecie „Gnosienne” Erika Satie i jej biały fortepian rozkroplił się dźwiękami padającego deszczu, kiedy pokojówka weszła do salonu, oznajmiła pilne połączenie telefoniczne z Wiesbaden i zapytała, gdzie panna Pflüger raczy odebrać. Elisabeth raczyła odebrać w salonie i skrzyżowawszy swe zgrabne nogi na szezlongu, zapytała służącą zirytowanym głosem, kto ma czelność przeszkadzać jej o tak późnej porze. Kiedy się dowiedziała, stłumiła gniew i przyłożyła do ucha słuchawkę. Po serii łkań, szlochów, zapewnień o miłości i przyjaźni usłyszała prośbę o pomoc i poradę.

– Błagam cię, Elisabeth, powiedz, co mam począć… On wszystko przegrał…

– Ten von Finckl, o którym mi pisałaś? Dziś umyślny odebrał list z pociągu z Wiesbaden i przyniósł mi…

– Tak, von Finckl. Dyrektor kasyna zaproponował mu pożyczkę bez zastawu, ale on odmówił i poprosił o wymianę na żetony weksli i czeków, które miał ze sobą. Kiedy spełniono jego prośbę – przegrał wszystko. Nie ma czym zapłacić za hotel. Wtedy przyjął ofertę szefa kasyna, ale ta oferta była już inna… Inna pożyczka z zastawem… Tym zastawem mam być ja…

Męska dłoń przycisnęła widełki telefonu. Elisabeth spojrzała przez wezbrane łzy na barona von Hagenstahla i poczuła ulgę, że nie musi już wysłuchiwać płaczu przyjaciółki.

– Ty nic nie zdziałasz – powiedział cicho baron. – Teraz tylko ja mogę jej pomóc. Wiem, co oznacza w kasynie zastaw z pięknej młodej kobiety. Va banque.

WIESBADEN, PIĄTEK 13 GRUDNIA, PÓŁNOC

– Von Stietencrott wypłacił von Fincklowi za jego weksle i czeki tysiąc marek – Richter mówił cicho, bojaźliwie rozglądając się po parku wokół kasyna. – Von Finckl zagrał jak zwykle va banque i przegrał. Wtedy szef zaoferował pożyczkę, ale z gwarancją. Tą gwarancją ma być panna Isabelle Lebetseyder. Szef wycenił ją na trzy tysiące marek. To jest taka pożyczka.

– Nic nie rozumiem, Richter – Knüfer trząsł się z zimna. – Mają grać o pannę Lebetseyder?

– Tak – Richter naciągnął kapelusz na oczy. – I to jutro przy moim stole. O północy. Na jednej szali von Finckl stawia swoją przyjaciółkę, na drugiej von Stietencrott trzy tysiące marek. Jeśli wygra reżyser, dostanie żetony na tę kwotę, jeśli wygra szef – panna Lebetseyder zostanie na jakiś czas w naszym kasynie. Jest to tylko jedna gra czarne-czerwone. Nic więcej. Jedna gra. Va banque.

Knüfer poczuł drżenie kolan.

– Zimno tu w tym parku – warknął. – Richter, chodźmy, do cholery, czegoś się napić. Prowadź pan.

Krupier poprawił rękawiczki i pobiegł szybko przez park. Za nim ruszył Knüfer. Nocne Wiesbaden ustrojone było świątecznymi lampionami. Mimo adwentu winiarnia „Ente” w „Nassauer Hof” tętniła życiem. Pod pomnikiem cesarza Fryderyka pękały na mrozie wargi całującej się namiętnie pary. Wąsaty oberpolicmajster instruował jakiegoś podpitego jegomościa, jak ma trafić pod Termy Cesarza Fryderyka. Richter wciągnął Knüfera za rękaw do jednej z bram, gdzie mieściła się swojska knajpa pachnąca cebulowym serem „Hankas mit Musik”. Usiedli w jakimś ciemnym kącie i krupier zamówił dwa kufle grzanego wina Appelwol.

38
{"b":"269456","o":1}