Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No właśnie… – Mock uwolnił parapet od swojego ciężaru. – I nie znalazłem niczego… Wie pan dlaczego? Dlatego, że odwiedzane przeze mnie archiwa zawierają tylko akta dziewiętnastowieczne i niewiele wcześniejszych. Jak poinformowali mnie archiwiści, większość wcześniejszych akt zalana została podczas powodzi z 1854 roku. W Archiwum Miejskim są natomiast akta wcześniejsze: kryminalne, budowlane i wszelkie inne. Może zatem coś, co jest istotne dla naszej sprawy, zdarzyło się wcześniej w tych budynkach, lecz ślad o tym z różnych powodów zaginął albo jest możliwy do odnalezienia jedynie przez specjalistę, który umiałby czytać stare dokumenty?

– Dalej nie rozumiem, dlaczego tak dużo uwagi przypisuje pan radca temu, że zbrodni tych dokonano w obrębie fosy staromiejskiej.

– Drogi dyrektorze – Mock zbliżył się do wiszącej na ścianie mapy Wrocławia i uważnie odczytał datę zamieszczoną u dołu – ta piękna mapa pochodzi z 1831 roku, czyli przedstawia miasto w granicach ustalonych chyba na początku dziewiętnastego wieku. Czy się mylę?

– Nie – powiedział Hartner. Sięgnął na stojącą przy biurku półkę i wyjął jakąś książkę. Otworzył ją powoli i zaczął starannie kartkować. Po kilku minutach znalazł poszukiwaną przez siebie informację. – Nie myli się pan. W 1808 roku dołączono do naszej nadodrzańskiej metropolii wsie Kleczków, Szczepin i Ołbin oraz tereny wzdłuż Oławy i dzisiejszej Ofenerstrasse. Ta mapa przedstawia miasto po włączeniu do niego wspomnianych wsi.

– Kiedy wcześniej, przed 1808 rokiem, powiększano obszar miasta? – zapytał Mock ostrym tonem przesłuchującego.

Hartner nie zwrócił uwagi na tembr głosu radcy i całą uwagę poświęcił książce. Po chwili znalazł odpowiedź na zadane pytanie.

– W 1327 roku. Dołączono wówczas obszar tzw. Nowego Miasta, czyli tereny – Hartner podszedł do Mocka, ujął go pod ramię, podprowadził do okna i wskazał na budowę wysokościowca poczty czekowej – położone za Ohlau Ufer i Alexanderstrasse.

– A jeszcze wcześniej? – Mock wpatrywał się w jedenastopiętrowy szkielet budynku poczty wyłaniający się zza drzew Wzgórza Holteia.

Hartner zmarszczył nos, czując od gościa woń alkoholu, i podszedł do mapy. W jednej ręce trzymał książkę, drugą skierował w stronę mapy. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa, a krótko przycięte, szpakowate włosy jeżyły się na karku.

– W 1261 roku, jak pisze Margraf w swej pracy o ulicach Wrocławia – Hartner przerzucał wzrok z książki na mapę. – Do wczesnomiejskiego ośrodka nad Odrą oficjalnie dołączono te oto tereny…

Dyrektor wodził palcem po mapie, zataczał nim kręgi, wycinał z mapy nieregularne – raz większe, raz mniejsze – okręgi lub elipsy, które przy odrobinie dobrej woli można by uznać za współśrodkowe, a środek umiejscowić gdzieś w Rynku. Mock podszedł do Hartnera i wolno przesunął palcem po niebieskim wężu fosy staromiejskiej.

– Czy to ten obszar? – zapytał.

– Tak, to właśnie te tereny dołączono w trzynastym wieku do miasta.

– Tereny wewnątrz fosy, tak?

– Tak.

– Czyli ten ograniczony fosą teren, na którym dokonano trzech morderstw, jest oprócz Ostrowa Tumskiego najstarszą częścią miasta.

– Zgadza się.

– Już pan rozumie, dyrektorze? – Mock chwycił mocno palec Hartnera i rysował nim esy-floresy na mapie wewnątrz owego obszaru. – Już pan rozumie? Siedziałem w archiwach i szukałem śladu jakichś zdarzeń, które miałyby miejsce dokładnie tego dnia i tego miesiąca, który widniał na kartce z kalendarza przy ofiarach. Ale wszystkie te archiwa zawierają akta stosunkowo nowe, podczas gdy obszar zbrodni należy do najstarszej części Wrocławia. A zatem trop ten nie jest błędny i zbyt wydumany, jak utrzymuje mój szef i moi ludzie, lecz jest po prostu tropem… – Mock zamyślił się, szukając odpowiedniego słowa.

– Którym idzie pan trochę po omacku – pomógł mu Hartner i zdecydowanie odsunął się od mapy, odzyskując tym samym panowanie nad swoim palcem. – Trudnym ze względu na szczupłą i niełatwą do odczytania dokumentację, mało efektownym i niedającym widoków na sukces.

– Dobrze pan to ujął – Mock opadł na fotel, skrzyżował wysunięte nogi i zamknął oczy. Był zadowolony, ponieważ chciało mu się spać, a to znaczyło, że litowały się nad nim wszystkie erynie, wszystkie dziwki – imienne i bezimienne, żywe i martwe – wszystkie robaczywe, poćwiartowane i bezkrwiste trupy, cały jego świat litościwie pozwalał mu usnąć. Mock zapadł w letarg, lecz poczuł dziwne ukłucie może w przeponie, może w sercu, może w żołądku – ukłucie, które pielęgnował w sobie, zwłaszcza gdy budził się po przepiciu; wtedy jego skręcone kacem ciało domagało się snu, a rozsądek rozkazywał „wstawaj, masz dzisiaj kupę roboty ”; wtedy Mock przywoływał przed oczy jakiś nieprzyjemny obraz – rozsierdzonego szefa, beznadzieję i szarzyznę pracy policyjnej, głupotę podwładnych – i utrwalał go w sobie, aż czuł przenikliwy ból i niepokój, który już nie pozwalał mu usnąć. Wówczas podnosił udręczoną kacem głowę, wkładał ją pod strumień zimnej wody, przesuwał mokrymi od wody kolońskiej palcami po bladych policzkach i podpuchniętych powiekach, a potem w zbyt ciasnym meloniku, w krawacie zaciągniętym mocno jak stryczek, wchodził w stare, zimne mury Prezydium Policji. Teraz Mock, siedząc na osiemnastowiecznym fotelu, czuł również taki niepokój, lecz w odróżnieniu od kacowych poranków, nie potrafił zidentyfikować jego źródła. Przed oczami nie pojawiał się ani rozwścieczony Mühlhaus, ani Sophie wśród papierosowych petów w brudnej pościeli, ani wodospad szlacheckiej krwi Geissena. Mock wiedział, że musi powtórzyć sytuację, która wywołała niepokój. Otworzył oczy i spojrzał na Hartnera, który jakby zapomniał o gościu i kręcił w zamyśleniu korbką metalowej, przytwierdzonej do biurka temperówki.

– Panie dyrektorze – wychrypiał – proszę powtórzyć to, co pan przed chwilą powiedział.

– Powiedziałem – odparł Hartner, nie przerywając temperowania – że porusza się pan po omacku, że ma pan mało źródeł, by prowadzić to śledztwo, że źródła mogą być trudne do odczytania i interpretacji i że nie wróżę temu śledztwu sukcesu.

– Bardzo zgrabnie pan to ujął, dyrektorze, ale proszę mi wyjaśnić, co miał pan na myśli, mówiąc „mało źródeł”.

– Jeżeli pan szuka czegoś, co się w przeszłości zdarzyło w tych miejscach czy wręcz w tych budynkach, to musi pan znaleźć jakieś źródła dotyczące historii tych miejsc, czyli jakieś archiwalia – tłumaczył cierpliwie Hartner. – Sam pan powiedział, że te archiwalia, które pan przestudiował, sięgają najdalej do początków dziewiętnastego wieku, a – jak stwierdziliśmy przed chwilą – historia miejsc zbrodni może być znacznie starsza, ponieważ dotyczy najstarszego obszaru miasta. Dlatego powiedziałem o szczupłych źródłach. Po prostu nie ma zbyt wielu akt od trzynastego do końca osiemnastego wieku.

– Jeżeli nie ma prawie żadnych akt – Mock był zirytowany – to gdzie mogę znaleźć jakiekolwiek informacje o tych miejscach czy budynkach? Gdzie pan by ich szukał, jako historyk?

– Drogi panie radco – Hartner na próżno starał się ukryć zniecierpliwienie – przede wszystkim jestem badaczem języków semickich…

– Niech pan się ze mną nie droczy, dyrektorze – Mock bardzo cenił sobie skromność Hartnera, niezbyt częstą wśród uczonych, którzy nie byli czynnymi wykładowcami i nie mogli weryfikować płodów swoich myśli na wykładach w krzyżowym ogniu studenckich pytań. – Jako człowiek, który odebrał solidne wykształcenie klasyczne w minionym wieku, prawdziwym saeculum historicum [16], wie pan, że traktuję pana raczej jako polihistora, historyka w Herodotowym znaczeniu…

– Bardzo mi miło – niecierpliwość Hartnera zaczynała wygasać. – Spróbuję panu odpowiedzieć na to pytanie, ale musi pan kilka spraw uściślić. Co to znaczy „informacje o miejscach”? Szczupła ilość akt nie zwalnia nas od obowiązku ich wnikliwego przestudiowania. A więc najpierw stare akta. Potem należy rozpocząć poszukiwania rzeczowe. Jak w indeksie rzeczowym czy terminologicznym w podręczniku. Ale czego mamy szukać? Czy panu chodzi o jakieś legendy dotyczące tych miejsc? Czy o właścicieli tych budynków? A może o ich mieszkańców? Czego pan szuka w tych miejscach?

вернуться

[16] Stuleciu historii.

34
{"b":"269456","o":1}