A „cytrynki” ból łagodziły - tak jakby. A nawet jeśli nie łagodziły, to i tak były znakomitą wymówką do tego, żeby dalej je brać.
Nie tylko ja nie znosiłem tego zasranego kundla. Nikt go nie lubił, nikt z wyjątkiem Księżnej, która była jego jedyną obrończynią i która pozwalała mu spać w nogach łóżka tudzież gryźć swoje majteczki, o co - nie wiedzieć czemu - byłem zazdrosny. Mimo to nie miałem złudzeń, że ten skurwiel zostanie z nami Bóg wie jak długo, w każdym razie do czasu, aż wymyślę jakiś sposób, żeby się go pozbyć.
Tak więc powiedziałem Gwynne: Dzięki, ale nie, nie skorzystam, co zasmuciło ją jeszcze bardziej. Cóż, ostatecznie zawaliła, nie zdołała odgadnąć mojego życzenia.
- Ohhhhkai, nastawiłam zegar w saunie i powinna być już gotowa - powiedziała tylko. - A wczoraj wieczorem przygotowałam ubranie. Czy ten szary garnitur w paski i niebieski krawat w rybki będzie ohhhhkai?
Rany, to dopiero obsługa! Dlaczego Księżna nie mogła być taka? To prawda, płaciłem Gwynne siedemdziesiąt tysięcy rocznie, ponad dwa razy więcej niż średnia stawka, ale... Spójrzcie tylko, co dostawałem w zamian: obsługę z uśmiechem na twarzy! Tymczasem moja żona wydawała siedemdziesiąt tysięcy miesięcznie, i to lekko licząc. Z tymi wszystkimi pieprzonymi ambicjami i aspiracjami puszczała pewnie dwa razy tyle. I dobrze, nie miałem nic przeciwko temu, ale coś za coś, prawda? Jeśli od czasu do czasu chciało mi się pójść w tango, tu pociupciać, tam podupczyć, powinna chyba dać mi trochę luzu, nie? Na pewno, to oczywiste, tak oczywiste, że pokiwałem głową, zgadzając się z własnymi myślami.
Gwynne wzięła to najwyraźniej za odpowiedź na pytanie o garnitur, bo powiedziała:
- Ohhhhkai, w takim razie pójdę przygotować Chandler, żeby była czyściutka i ładniutka. Miłej kąpieli. Pa, pa!
Z tymi słowami wyszła z sypialni. Cóż - pomyślałem - przynajmniej mały mi opadł i mogę iść do córki. A Księżną będę przejmował się później. Ostatecznie była skundlonym mieszańcem, a mieszańce są znane z tego, że zawsze wybaczają.
Przemyślawszy to wszystko, wypiłem kawę, połknąłem sześć aspiryn, spuściłem nogi z łóżka i poszedłem do sauny. Musiałem wreszcie wypocić pięć „cytrynek”, dwa gramy koki i trzy miligramy xanaxu, które pochłonąłem poprzedniego wieczoru - zważywszy na to, do czego byłem zdolny, była to dawka nader skromna.
*
W przeciwieństwie do sypialni, będącej hołdem dla białego chińskiego jedwabiu, łazienka była dowodem uznania dla szarego włoskiego marmuru. Wyłożono ją w kunsztowny wzór przypominający parkiet, tak jak potrafią to robić tylko te włoskie sukinsyny. Wyłożyli ją, złodzieje, i bynajmniej nie bali się wystawić mi za to rachunku. Ale zapłaciłem bez mrugnięcia powieką. Cóż, dwudziestowieczny kapitalizm wymagał, żeby wszyscy wszystkich oszukiwali, a ci, którzy oszukiwali najwięcej, ostatecznie wygrywali. Jeśli patrzeć na to w ten sposób, byłem niepokonanym mistrzem świata.
Przez chwilę przeglądałem się w lustrze. Chryste, ależ byłem chudy! Chudy, dobrze umięśniony, ale tak drobny, że aby się zamoczyć, musiałem biegać w kółko pod prysznicem. Przez narkotyki? Zawsze mnie to zastanawiało. Cóż, może i tak, ale wygląd ten do mnie pasował. Miałem tylko sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, a pewien bardzo mądry człowiek powiedział kiedyś, że nie można być za bogatym albo za chudym. Otworzyłem apteczkę i wyjąłem buteleczkę visine. Odchyliłem głowę i do każdego oka wkropiłem sześć kropli, potrójną dawkę.
I nagle stwierdziłem, że zaczynam wpadać w depresję. Co ja zrobię z żoną? Jezu, czyżbym tym razem przegiął? Nadine była naprawdę zła. Ciekawe, co teraz robi. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że rozmawia pewnie przez telefon z którąś ze swoich psiapsiółek, wyznawczyń czy kimkolwiek tam były. Że siedzi gdzieś na dole, wypluwając z siebie perełki mądrości i obdarowując nimi swoje mniej doskonałe przyjaciółki ze szczerą nadzieją, że staną się dzięki temu równie doskonałe jak ona. Tak, oto cała Nadine, moja żona, Księżna Bay Ridge. I jak na księżną przystało, miała swoich wiernych poddanych, wszystkie te młode Strattonetki, żony moich brokerów, które podlizywały się jej, jakby była królową Elżbietą albo kimś takim. Kurwa, czasem aż się rzygać chciało.
Na jej obronę trzeba przyznać, że miała do odegrania swoją rolę i że grała ją dobrze. Rozumiała pokręcone poczucie lojalności, które obowiązywało wszystkich związanych z firmą, i zadzierzgnęła więzy z żonami najważniejszych pracowników, dzięki czemu wszystko stało się trwalsze, solidniejsze i bardziej spójne. Tak, cwana była z niej sztuka.
Do łazienki przychodziła zwykle rano, kiedy szykowałem się do wyjścia do pracy. Z wyjątkiem chwil, kiedy kazała mi iść się walić, była dobrą rozmówczynią. Ale prawie zawsze to ja ją prowokowałem, więc nie mogłem mieć do niej pretensji. Prawda? Owszem, czasem jej odbijało i zachowywała się wtedy jak Martha Stewart, mimo to była cholernie dobrą żoną. Sto razy dziennie powtarzała, że mnie kocha. A w miarę upływu dnia dodawała coraz więcej tych cudownych wyrażeń wzmacniających: „Kocham cię rozpaczliwie! Kocham cię bezwarunkowo!”. No i oczywiście moje ulubione: „Kocham cię do szaleństwa!”, które uważałem za najbardziej odpowiednie ze wszystkich.
Mimo to wciąż nie byłem pewien, czy mogę jej zaufać. Ostatecznie była moją drugą żoną, a słowa są tanie. Czy na pewno zostałaby ze mną na dobre i złe? Wszystko wskazywało na to, że naprawdę mnie kocha - nieustannie zasypując mnie pocałunkami - a ilekroć pokazywaliśmy się publicznie, brała mnie za rękę, obejmowała albo przeczesywała mi ręką włosy.
Trochę się w tym wszystkim gubiłem. Z Denise nigdy się tym nie przejmowałem. Wyszła za mnie, kiedy nic nie miałem, więc jej lojalność nie podlegała dyskusji. Ale kiedy zarobiłem pierwszy milion, musiały najść ją złe przeczucia, bo spytała mnie, czy nie mógłbym mieć normalnej pracy i zarabiać miliona dolarów rocznie. Pytanie wydawało mi się idiotyczne, ale wtedy, tamtego konkretnego dnia, żadne z nas nie przypuszczało, że za niecały rok będę zarabiał milion dolarów tygodniowo. Żadne z nas nie wiedziało, że za niecałe dwa lata, w weekend Dnia Niepodległości, Nadine Caridi, królowa Miller Lite, zajedzie przed mój letni dom w Westhampton żółtym jak banan ferrari i wysiądzie z niego w absurdalnie krótkiej spódniczce i odlotowych białych szpilkach.
Nigdy nie chciałem zranić Denise. Przeciwnie, byłem daleki od tego. Ale Nadine zwaliła mnie z nóg, a ja zwaliłem z nóg ją. Miłość nie wybiera, prawda? A kiedy się już zakochasz, kiedy ulegniesz miłości - tej obsesyjnej, wszechogarniającej - kiedy dwoje zakochanych nie potrafi się ani na sekundę rozstać, czy można z tego zrezygnować?
Głęboko odetchnąłem i powoli wypuściłem powietrze, próbując odpędzić od siebie myśli o Denise, zepchnąć je na powrót do podświadomości. Ostatecznie poczucie winy i wyrzuty sumienia to emocje zupełnie bezwartościowe, prawda? Nieprawda. Wiedziałem, że tak nie jest, ale nie miałem na to czasu. Zawsze do przodu, to był klucz. Biec jak najszybciej i nie oglądać się za siebie. A jeśli chodzi o moją obecną żonę... Cóż, z nią też się jakoś dogadam i wszystko naprawię.
Przemyślawszy to sobie po raz drugi w ciągu niecałych pięciu minut, uśmiechnąłem się z trudem do swego odbicia i poszedłem do sauny. Tam wypocę złe duchy i zacznę dzień od nowa.
ROZDZIAŁ 3
W ukrytej kamerze
Pół godziny po porannym detoksie wyszedłem z sypialni jak nowo narodzony. Chciałem wpaść do Chandler na codzienną porcję ojcostwa, moją ulubioną poranną rozrywkę. Channy była jedyną prawdziwie czystą rzeczą w moim życiu. Ilekroć brałem ją w ramiona, miałem wrażenie, że udało mi się okiełznać cały chaos i obłęd.
Gdy do niej szedłem, czułem, jak poprawia mi się humor. Córeczka miała już prawie pięć miesięcy i była absolutnie doskonała. Ale kiedy otworzyłem drzwi... Co za szok! W pokoju była nie tylko ona, ale i jej mamusia. Ukrywała się tu przez cały czas, czekając, aż przyjdę.