Chryste Jezu, ciężkie przestępstwo. Przeszły mnie ciarki. Wiedziałem już, że będę miał poważne problemy z wypraniem pieniędzy w Szwajcarii, chyba że... Hmm, czy to możliwe, żeby pranie brudnych pieniędzy było tu legalne? Nie, bardzo w to wątpiłem, ale na wszelki wypadek postanowiłem spytać o to Saurela podczas rozmowy w cztery oczy.
- To mnie nie niepokoi - odparłem z uśmiechem - ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru łamać naszego prawa.
Było to bezczelne kłamstwo, ale jak cudownie brzmiało! Kogo obchodziło, że to jedna wielka bzdura? Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu poczułem się nagle swobodniej. Dlatego śmiało parłem naprzód.
- Ani ja, ani obecny tu Danny. Jedynym powodem, dla którego chcę trzymać u was pieniądze, jest ochrona aktywów. Moim głównym zmartwieniem jest to, że w branży, jaką reprezentuję, istnieje duże prawdopodobieństwo oskarżenia, dodam, że najczęściej zupełnie bezpodstawnego. Tak czy inaczej chciałbym mieć pewność - nie ukrywam, że to dla mnie najważniejsze - że pod żadnym pozorem nie zwrócicie moich pieniędzy tym, którzy mogliby wystąpić przeciwko mnie z pozwem cywilnym. Ani nikomu ze Stanów, ani z innego kraju.
Saurel uśmiechnął się i odparł:
- Nie moglibyśmy tego zrobić z bardzo prostego powodu. Nie uznajemy czegoś takiego jak pozew cywilny. Nawet gdybyśmy dostali wezwanie od waszej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, która jest cywilnym ciałem regulacyjnym, musielibyśmy stanowczo odmówić. - I jakby po namyśle dodał: - Odmówić nawet wtedy, gdyby owo rzekome przestępstwo było przestępstwem w świetle szwajcarskiego prawa. - Kiwnął głową, żeby to podkreślić. - Tak, nawet wtedy. - Uśmiechnął się konspiracyjnie.
Powiodłem wzrokiem po twarzach siedzących przy stole żabojadów. Wszyscy zdawali się zadowoleni - wszyscy oprócz mnie. Nic nie mogłoby mnie bardziej zniechęcić niż to. Ostatnia uwaga Saurela poruszyła czuły nerw i zmusiła mój mózg do gorączkowej pracy. Chodziło o to, że gdyby szwajcarskie władze odmówiły współpracy z SEC, wtedy SEC nie miałaby wyboru i musiałaby zwrócić się do Departamentu Sprawiedliwości z wnioskiem o wszczęcie śledztwa w sprawie karnej. W ten prosty sposób przyczyniłbym się do własnego upadku!
Rozegrałem w myślach kilka scenariuszy. Dziewięćdziesiąt procent spraw SEC rozstrzygała na poziomie cywilnym. Dopiero kiedy wpadła na trop czegoś wyjątkowo bezczelnego, przekazywała sprawę FBI. Ale gdyby nie mogła przeprowadzić dochodzenia - gdyby, na przykład, zablokowali je uparci Szwajcarzy - jakim cudem mogłaby stwierdzić, co jest bezczelnie niezgodne z prawem, a co nie? Ostatecznie większość tego, co robiłem, nie była aż taka straszna, prawda?
- Cóż - powiedziałem - wszystko to brzmi bardzo rozsądnie, ale zastanawiam się, czy amerykańskie władze wiedziałyby, gdzie mnie szukać. To znaczy, skąd wiedziałyby, do którego banku wysłać wezwanie? Wasze konta nie są opatrzone nazwiskiem, mają tylko numery. Tak więc gdyby nasi nie dostali od nikogo cynku... - Kusiło mnie, żeby spojrzeć na Kaminsky’ego, ale się powstrzymałem. - Gdybyście byli jak zwykle ostrożni i nie zostawili po sobie żadnych papierowych śladów, skąd wiedzieliby, gdzie zacząć poszukiwania? Musieliby odgadnąć numer mojego konta? W Szwajcarii są pewnie tysiące banków, a w każdym setki tysięcy kont. Razem daje to miliony rachunków. To jak szukanie igły w stogu siana, rzecz niemożliwa do zrobienia. - Spojrzałem prosto w ciemne oczy Saurela.
Ten milczał przez chwilę, wreszcie odrzekł:
- Bardzo dobre pytanie, panie Belfort. Ale zanim na nie odpowiem, pozwolę sobie wygłosić krótki wykład na temat historii szwajcarskiej bankowości. Mogę?
- Bardzo proszę. Historia zawsze mnie fascynowała, a ta ma ścisły związek z sytuacją, w jakiej się znalazłem, rozważając przeniesienie części aktywów do obcego mi kraju.
- Otóż sprawa z kontami numerowymi jest trochę myląca. To prawda, że wszystkie nasze banki oferują tę opcję klientom jako dodatkowe zabezpieczenie ich prywatności, ale każde konto jest ściśle powiązane z nazwiskiem, które figuruje w bankowych rejestrach.
Ścisnęło mnie w dołku, a on ciągnął:
- Wiele lat temu, przed drugą wojną światową, było inaczej. Widzi pan, wtedy konta numerowe oferowano tu w ramach standardowej praktyki. Wszystko sprowadzało się do znajomości, do uścisku ręki. Właścicielami wielu tych kont były korporacje. Ale w przeciwieństwie do amerykańskich były to korporacje „na okaziciela”. Innymi słowy, ich prawowitym właścicielem był ten, kto posiadał kontrolny pakiet akcji. Ale potem przyszedł Hitler i naziści. To bardzo smutny rozdział naszej historii, z którego nie jesteśmy dumni. Robiliśmy, co mogliśmy, żeby pomóc jak największej liczbie naszych żydowskich klientów, ale chociaż się staraliśmy, nie pomogliśmy wszystkim. Jak pan wie, jestem Francuzem, ale będę chyba wyrazicielem myśli wszystkich tu obecnych, jeśli powiem, że żałuję, iż nie zrobiliśmy więcej. - Zamilkł i z powagą kiwnął głową.
Pozostali, nawet ten durny błazen Kaminsky, w swoim mniemaniu Żyd nad Żydami, poszli w jego ślady. Zakładałem, że wszyscy wiedzą, iż Danny i ja jesteśmy Żydami, i zastanawiałem się, czy Saurel nie powiedział tego pod publiczkę. A więc pod publiczkę czy naprawdę miał takie odczucia? Wszystko jedno, bo zanim znowu otworzył usta, wybiegłem dziesięć kroków do przodu i wiedziałem już, do czego zmierza. Chodziło o to, że zanim Hitler zdążył podbić Europę, spędzić sześć milionów Żydów i zamordować ich w komorach gazowych, wielu z nich przeniosło swoje pieniądze do Szwajcarii. Wyczuli pismo nosem już w latach trzydziestych, gdy hitlerowcy doszli do władzy. Ale przerzut pieniędzy do Genewy czy Zurychu okazał się znacznie łatwiejszy niż ucieczka z kraju. Jakie to smutne, że Szwajcaria tak chętnie przyjęła ich majątek, tak niechętnie przyjmując ich samych.
Kiedy hitlerowców w końcu pokonano, wiele ocalałych z zagłady dzieci przyjechało tu w poszukiwaniu tajnych kont swoich rodziców. Ale w żaden sposób nie mogły udowodnić, że mają do nich prawo. Konta nie były opatrzone nazwiskami, tylko numerami. I jeśli dzieci nie wiedziały dokładnie, gdzie rodzice trzymali pieniądze i z którym bankierem robili interesy, nie mogły dochodzić swoich praw. Do dziś dnia w szwajcarskich bankach spoczywały miliardy „niczyich” dolarów.
Wtedy naszły mnie mroczniejsze myśli. A jeśli te szwajcarskie sukinsyny dobrze wiedziały, kim są i gdzie przebywają ocalałe dzieci i mimo to nie chciały ich odszukać? A nawet gorzej: ile żydowskich dzieci, których rodziny wymordowano, stawiło się w odpowiednim banku i rozmawiało z właściwym bankierem tylko po to, by ich okłamano? Boże. Kurewska tragedia. Tylko najszlachetniejsi szwajcarscy bankierzy byli prawi na tyle, żeby zwrócić spadkobiercom to, co zostało im po przodkach. W Zurychu - pełnym tych pieprzonych szkopów - bardzo rzadko spotykało się ludzi darzących nas sympatią. W Genewie było chyba trochę lepiej, ale tylko trochę. Ludzka natura to ludzka natura. Dlatego wszystkie te żydowskie pieniądze przepadły na zawsze w labiryncie szwajcarskiego systemu bankowego, niewyobrażalnie wzbogacając ten malutki kraj, co wyjaśniało pewnie brak żebraków na ulicach.
- ...tak więc rozumie pan już - mówił Saurel - dlaczego prawo wymaga, żeby każde otwarte w Szwajcarii konto było powiązane z nazwiskiem właściciela. Nie ma żadnych wyjątków.
Zerknąłem na Danny’ego. Niedostrzegalnie kiwnął głową. „Kurwa, co za koszmar”.
W drodze do hotelu nie zamieniliśmy prawie słowa. Gapiłem się w okno i nie widziałem nic oprócz duchów milionów Żydów szukających swoich pieniędzy. W dodatku noga paliła mnie żywym ogniem. Chryste, gdyby nie ten chroniczny ból, już dawno rzuciłbym w cholerę narkotyki. Siedziałem jak na szpilkach. Minęło ponad dwadzieścia cztery godziny, odkąd coś wziąłem, i umysł miałem tak bystry, że mógłbym rozwiązać każdy problem, nawet nierozwiązywalny. Ale jak obejść to przeklęte szwajcarskie prawo bankowe? Sprawa była prosta: gdybym otworzył konto w Union Bancaire, musiałbym dać im ksero paszportu, które umieszczono by w moim dossier. I gdyby nasz Departament Sprawiedliwości wszczął przeciwko mnie śledztwo w związku z oszustwami giełdowymi - co stanowiło przestępstwo i w Szwajcarii - byłbym ugotowany. Federalnych nie powstrzymałoby nawet to, że początkowo nie wiedzieliby, które konto jest moje i z którym bankiem robię interesy. Nakaz sądowy powędrowałby prosto do szwajcarskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, a to rozesłałoby pismo do miejscowych banków, żądając ujawnienia wszystkich kont należących do wymienionego w wezwaniu osobnika.