:
- Kładę od razu karty na stół; z takimi ludźmi jak pan nie można inaczej. Jestem
niemajętny, mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie. Pan tworzy
spółkę, czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem?...
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą. Propozycja, którą słyszał, jakoś nie
pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca. Wokulski
uczuł niesmak, mimo to spytał:
- Cóż pan umie? jaki pański fach?
- Fachu, uważa pan, jeszcze nie wybrałem, ale mam wielkie zdolności i mogę
podjąć się każdego zajęcia.
- A na jaką pan liczy pensję?
- Tysiąc... dwa tysiące rubli... - odparł zakłopotany młodzieniec.
Wokulski mimo woli potrząsnął głową.
- Wątpię - odparł - czy będziemy mieli posady odpowiadające pańskim
wymaganiom. Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie...
Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.
- A zatem - mówił - szanowni panowie, w zasadzie przystępujemy do spółki
proponowanej przez pana Wokulskiego. Interes wydaje się bardzo dobrym, a
obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu. Zapraszam więc
panów, chcących zostać uczestnikami, do mnie na jutro, o dziewiątej
wieczorem...
- Będę u ciebie, kochany hrabio, jak Boga kocham - odezwał się otyły marszałek
- i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów; no, ale powiedz, dlaczegóż
to my mamy zawiązywać spółki kupieckie?... Niechby już sami kupcy...
- Choćby dlatego - odparł hrabia gorąco - ażeby nie mówiono, że nic nie robimy,
tylko obcinamy kupony...
144
Książę poprosił o głos.
- Zresztą - rzekł - mamy na widoku jeszcze dwie spółki: do handlu zbożem i -
okowitą. Kto nie zechce należeć do jednej, może należeć do drugiej... Nadto zaś
prosimy szanownego pana Wokulskiego, żeby w innych naszych naradach
chciał przyjąć udział...
- T e k!... - wtrącił hrabia-Anglik.
- I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie - dokończył adwokat.
- Wątpię, czy przydam się panom na co - odparł Wokulski.- Miałem wprawdzie
do czynienia ze zbożem i okowitą, ale w wyjątkowych warunkach. Chodziło o
duże ilości i pośpiech, nie o ceny... Nie znam zresztą tutejszego handlu
zbożem...
- Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski - przerwał mu adwokat. - Oni nam
dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z
właściwą mu genialnością...
- Prosimy. . bardzo prosimy!... - wołali hrabiowie, a za nimi jeszcze głośniej
szlachta nienawidząca magnatów.
Była blisko pląta po południu i zgromadzeni poczęli się rozchodzić. W tej chwili
Wokulski spostrzegł, że z dalszych pokojów zbliża się do niego pan Łęcki w
towarzystwie młodzieńca, którego już widział obok panny Izabeli podczas
kwesty i na święconym u hrabiny. Obaj panowie zatrzymali się przy nim.
- Pozwolisz, panie Wokulski - odezwał się Łęcki - że przedstawię ci pana
Juliana Ochockiego. Nasz kuzyn... trochę oryginał, ale...
- Dawno już chciałem poznać się z panem i porozmawiać - rzekł Ochocki
ściskając go za rękę.
Wokulski w milczeniu przypatrywał się. Młody człowiek nie dosięgnął jeszcze
lat trzydziestu i rzeczywiście odznaczał się niezwykłą fizjognomią. Zdawało się,
że ma rysy Napoleona Pierwszego, przysłonięte jakimś obłokiem marzycielstwa.
- W którą stronę pan idzie? - spytał młody człowiek Wokulskiego. - Mogę pana
podprowadzić.
- Będzie się pan fatygował...
- O, ja mam dosyć czasu - odpowiedział młody człowiek.
„Czego on chce ode mnie?” - pomyślał Wokulski, a głośno rzekł:- Możemy
pójść w stronę Łazienek...
- Owszem - odparł Ochocki. - Wpadnę jeszcze na chwilę pożegnać się z księżną
i dogonię pana.
Ledwie odszedł, pochwycił Wokulskiego adwokat.
- Winszuję panu zupełnego triumfu - rzekł półgłosem. - Książę formalnie
zakochany w panu, obaj hrabiowie i baron toż samo... Oryginały to są, jak pan
widział, ale ludzie dobrych chęci... Chcieliby coś robić, mają nawet rozum i
ukształcenie, ale... energii brak!... Choroba woli, panie: cała klasa jest nią
dotknięta... Wszystko mają: pieniądze, tytuły, poważanie, nawet powodzenie u
kobiet, więc niczego nie pragną. Bez tej zaś sprężyny, panie Wokulski, muszą
145
być narzędziem w ręku ludzi nowych i ambitnych... My, panie, my jeszcze
wielu rzeczy pragniemy - dodał ciszej. - Ich szczęście, że trafili na nas...
Ponieważ Wokulski nie odpowiedział nic, więc adwokat począł uważać go za
bardzo przebiegłego dyplomatę i żałował w duszy, że sam był zanadto szczery.
„Zresztą - myślał adwokat, patrząc na Wokulskiego spod oka - choćby
powtórzył księciu naszą rozmowę, cóż mi zrobi?... Powiem, że chciałem go
wybadać...”
„O jakie on mnie ambicje posądza?...” - zapytywał się w duchu Wokulski.
Pożegnał księcia, obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesje i wyszedłszy na
ulicę odesłał powóz do domu.
„Czego chce ode mnie ten pan Ochocki? - myślał podejrzliwie.- Naturalnie, że
idzie mu o pannę Izabelę... Może ma zamiar odstraszyć mnie od niej?... Głupi:..
Jeżeli ona go kocha, nie potrzebuje tracić nawet słów; sam się usunę... Ale jeżeli
go nie kocha, niech się strzeże usuwać mnie od niej... Zdaje się, że zrobię w
życiu jedno kapitalne głupstwo, zapewne dla panny Izabeli. Bodajby nie padło
na niego; szkoda chłopaka...”
W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie; Wokulski odwrócił się i zobaczył
Ochockiego.
- Pan czekał?... przepraszam!... - zawołał młody człowiek.
- Idziemy ku Łazienkom? - spytał Wokulski.
- Owszem.
Jakiś czas szli milcząc. Młody człowiek był zamyślony. Wokulski zirytowany.
Postanowił od razu chwycić byka za rogi.
- Pan jest bliskim kuzynem państwa Łęckich? - zapytał.
- Trochę - odpowiedział młody człowiek. - Matka moja była a ż Łęcka - rzekł z
ironią - ale ojciec tylko Ochocki. To bardzo osłabia związki rodzinne... Pana
Tomasza, który jest dla mnie jakimś ciotecznym stryjem, nie znałbym do dziś
dnia, gdyby nie stracił majątku.
- Panna Łęcka jest bardzo dystyngowaną osobą - rzekł Wokulski patrząc przed
siebie.
- Dystyngowana?... - powtórzył Ochocki. - Powiedz pan: bogini!... Kiedy
rozmawiam z nią, zdaje mi się, że potrafiłaby mi zapełnić całe życie. Przy niej
jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsknocie. Ale cóż!... Ja nie
umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonie ani ona ze mną w laboratorium...
Wokulski stanął na ulicy.
- Pan zajmuje się fizyką czy chemią?... - spytał zdziwiony.
- Ach, czym ja się nie zajmuję!... - odparł Ochocki. - Fizyką, chemią i
technologią... Przecież skończyłem wydział przyrodniczy w uniwersytecie i
mechaniczny w politechnice... Zajmuję się wszystkim; czytam i pracuję od rana
do nocy, ale - nie robię nic. Udało mi się trochę ulepszyć mikroskop, zbudować
jakiś nowy stos elektryczny, jakąś tam lampę...
Wokulski zdumiewał się coraz więcej.
- Więc to pan jest tym Ochockim, wynalazcą?...
146
- Ja - odparł młody człowiek. - No, ale i cóż to znaczy?... Razem nic. Kiedy
pomyślę, że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobiłem, ogarnia mnie
desperacja. Mam ochotę albo porozbijać swoje laboratorium i utonąć w życiu
salonowym, do którego mnie ciągną, albo - trzasnąć sobie w łeb... Ogniwo
Ochockiego albo - lampa elektryczna Ochockiego... jakież to głupie!... Rwać się
gdzieś od dzieciństwa i utknąć na lampie - to okropne... Dobiegać środka życia i
nie znaleźć nawet śladu drogi, po której by się iść chciało - cóż to za rozpacz!...
Młody człowiek umilkł, a że byli w Ogrodzie Botanicznym, więc zdjął kapelusz.
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą i zrobił nowe odkrycie. Młody