pani Wąsowska. - Panie Starski, ostrzegam, że jestem dziś w wyjątkowym
humorze, a co znaczy u mnie wyjątkowy humor, wie o tym pan Wokulski -
dodała śmiejąc się nerwowo. - Panie Ochocki, Belu, proszę do lasu, i nie
pokazujcie się, dopóki... nie zbierzecie całego kosza rydzów... Felu!...
- Ja pójdę z Michalinką i z Joasią! - szybko odpowiedziała panna Felicja patrząc
na Wokulskiego w taki sposób, jakby to on był owym wrogiem, przeciw
któremu należało uzbroić się we dwie służące.
- No, idźmyż, kuzynie - rzekła do Ochockiego panna Izabela widząc, że
towarzystwo weszło już w las. - Ale weź mój koszyk i sam zbieraj rydze, bo
mnie to, przyznam się, nie bawi.
Ochocki wziął koszyk i rzucił go na bryczkę.
- Co mi tam wasze rydze! - odparł zachmurzony. - Straciłem dwa miesiące na
rybach, grzybach, bawieniu dam i tym podobnych głupstwach... Inni przez ten
czas jeździli balonem... Wybierałem się do Paryża, ale prezesowa tak nalegała,
żebym u niej wypoczął... I pięknie wypocząłem... Zgłupiałem do reszty... Już
nawet nie umiem myśleć porządnie... straciłem zdolności... Eh! dajcie mi święty
spokój z rydzami... Jestem taki zły!...
Machnął ręką, potem obie włożył do kieszeni i poszedł w las ze spuszczoną
głową mrucząc po drodze.
411
- Miły towarzysz! - odezwała się z uśmiechem panna Izabela do Wokulskiego. -
Już będzie z nim tak do końca wakacyj... Byłam pewna, że zepsuje mu się
humor, jak tylko Starski wspomniał o balonach...
„Błogosławione te balony! - pomyślał Wokulski. - Taki współzawodnik przy
pannie Izabeli nie jest niebezpieczny...” I w tej chwili uczuł, że kocha
Ochockiego.
- Jestem pewny - rzekł do panny Izabeli - że kuzyn pani zrobi wielki wynalazek.
Kto wie, czy nie stanie się on epoką w dziejach ludzkości... - dodał myśląc o
projektach Geista.
- Tak pan sądzi? - odpowiedziała dosyć obojętnie panna Izabela. - Może być...
Tymczasem kuzynek jest chwilami impertynent, z czym mu niekiedy bywa do
twarzy, ale chwilami jest nudny, co nie przystoi nawet wynalazcom. Kiedy na
niego patrzę, przychodzi mi na myśl historyjka o Newtonie. Był to podobno
bardzo wielki człowiek, czy tak, panie?... Ale i cóż, kiedy jednego dnia siedząc
przy jakiejś panience wziął ją za rękę i... czy pan uwierzy?... zaczął czyścić
swoją fajkę jej małym palcem!... No, jeżeli do tego prowadzi geniusz, dziękuję
za genialnego męża!... Przejdźmy się trochę po lesie, dobrze, panie?
Każdy wyraz panny Izabeli padał Wokulskiemu na serce jak kropla słodyczy.
„Więc ona lubi Ochockiego (bo któż by go nie lubił?), ale za niego nie
wyjdzie!...”
Szli wąską drogą, która stanowiła granicę dwu lasów: na prawo rosły dęby i
buki, na lewo sosny. Między sosnami od czasu do czasu błysnął czerwony stanik
pani Wąsowskiej albo biała okrywka panny Eweliny. W jednym miejscu
rozwidlała się droga i Wokulski chciał skręcić, ale panna Izabela zatrzymała go.
- Nie, nie - rzekła - tam nie idźmy, bo stracimy z oczu całe towarzystwo, a dla
mnie las tylko wtedy jest piękny, kiedy w nim widzę ludzi. W tej chwili na
przykład rozumiem go... Niech no pan spojrzy...prawda, jak ta część jest
podobna do ogromnego kościoła?... Te szeregi sosen to kolumny, tam boczna
nawa, a tu wielki ołtarz... Widzi pan, widzi pan... Teraz między konarami
pokazało się słońce jak w gotyckim oknie... Co za nadzwyczajna rozmaitość
widoków! Tu ma pan buduar damski, a te niskie krzaczki to taburety. Nie brak
nawet lustra, które zostało po onegdajszym deszczu... A to ulica, prawda?...
Trochę krzywa, ale ulica... A tam znowu rynek czy plac... Czy pan widzi to
wszystko?...
- Widzę, o ile mi pani pokazuje - odpowiedział Wokulski z uśmiechem. - Trzeba
jednak mieć bardzo poetycką fantazję, ażeby spostrzec te podobieństwa.
- Doprawdy?... A ja zawsze myślałam, że jestem uosobioną prozą.
- Może być, że jeszcze nie miała pani sposobności odkryć wszystkich swoich
zalet - odparł Wokulski, niekontent, że zbliża się do nich panna Felicja.
- Jak to, nie zbieracie państwo rydzów? - dziwiła się panna Felicja. - Cudowne
rydze; jest ich takie mnóstwo, że nam nie wystarczy koszyków i będziemy
chyba musiały sypać je do bryczki. Dać ci, Belu, koszyk?...
- Dziękuję ci!
412
- A panu?...
- Nie wiem, czy potrafiłbym odróżnić rydza od muchomora odpowiedział
Wokulski.
- Ślicznie! - zawołała panna Fela. - Nie spodziewałam się od pana takiej
odpowiedzi... Powiem to babci i poproszę, ażeby żadnemu z panów nie
pozwoliła jeść rydzów, a przynajmniej nie te, które ja zbieram.
Kiwnęła głową i odeszła.
- Obraził pan Felcię - rzekła panna Izabela. - To nie godzi się...ona jest panu tak
życzliwa.
- Panna Felicja ma przyjemność w zbieraniu rydzów, ja wolę słuchać wykładu
pani o lesie.
- Bardzo mi to pochlebia - odpowiedziała, lekko rumieniąc się, panna Izabela -
ale jestem pewna, że prędko znudzi pana mój wykład. Bo dla mnie nie zawsze
las jest piękny, czasem bywa okropny. Gdybym tu była sama, z pewnością nie
widziałabym ulic, kościołów i buduarów. Kiedy jestem sama, las mnie przeraża.
Przestaje być dekoracją, a zaczyna być czymś, czego nie rozumiem i czego się
boję. Głosy ptaków są jakieś dzikie, czasem podobne do nagłego krzyku boleści,
a czasem do śmiechu ze mnie, że weszłam między potwory... Wtedy każde
drzewo wydaje mi się istotą żywą, która chce mnie owinąć gałęźmi i udusić;
każde ziele w zdradziecki sposób oplątuje mi nogi, ażeby mnie już stąd nie
wypuścić... A wszystkiemu temu winien kuzynek Ochocki, który tłomaczył mi,
że natura nie jest stworzona dla człowieka..: Według jego teorii wszystko żyje i
wszystko żyje dla siebie...
- Ma rację - szepnął Wokulski.
- Jak to, więc i pan w to wierzy? Więc według pana ten las nie jest przeznaczony
na pożytek ludziom, ale ma jakieś swoje własne interesa, nie gorsze od
naszych...
- Widziałem ogromne lasy, w których człowiek ukazywał się raz na kilka lat, a
jednak rosły bujniej aniżeli nasze...
- Ach, niech pan tak nie mówi!... To jest poniżanie wartości ludzkiej, nawet
niezgodne z Pismem świętym. Bóg oddał przecie ludziom ziemię na mieszkanie,
a rośliny i zwierzęta na pożytek...
- Krótko mówiąc, według pani natura powinna służyć ludziom, a ludzie klasom
uprzywilejowanym i utytułowanym?... Nie, pani. I natura, i ludzie żyją dla
siebie, i tylko ci mają prawo władać nimi, którzy posiadają więcej sił i więcej
pracują. Siła i praca są jedynymi przywilejami na tym świecie. Niejednokrotnie
też tysiącletnie, ale bezwładne drzewa upadają pod ciosami kolonistów-
dorobkiewiczów, a pomimo to w naturze nie zachodzi żaden przewrót. Siła i
praca, pani, nie tytuł i nie urodzenie...
Panna Izabela była rozdrażniona.
- Tu może mi pan mówić - rzekła - co pan chce, tu uwierzę we wszystko, bo
dokoła widzę tylko pańskich sprzymierzeńców.
- Czy oni nigdy nie staną się sprzymierzeńcami pani?!
413
- Nie wiem... może... Tak często teraz słyszę o nich, że kiedyś mogę uwierzyć w
ich potęgę.
Weszli na polankę zamkniętą wzgórzami, na których rosły pochylone sosny.
Panna Izabela usiadła na pniu ściętego drzewa, a Wokulski niedaleko niej na
ziemi. W tej chwili na brzegu polanki ukazała się pani Wąsowska ze Starskim.
- Czy nie chcesz, Belu - wołała - wziąć sobie tego kawalera?
- Protestuję! - odezwał się Starski. - Panna Izabela jest całkiem zadowolona ze
swego towarzysza, a ja z mojej towarzyszki...
- Czy tak, Belu?
- Tak, tak! - zawołał Starski.
- Niech będzie tak... - powtórzyła panna Izabela bawiąc się parasolką i patrząc w