- Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... - wołał baron już znacznie dalej.
„ Słowik wabi samiczkę - myślał Wokulski. - Właściwie jednak, czy można
absolutnie potępiać nawet tę kobietę?... Sama przyznaje głośno, że nie ma
charakteru, a po cichu - że trzeba jej pieniędzy, których nie posiada i bez
których, jak ryba bez wody, żyć nie potrafi. Więc cóż ma robić?... Wychodzi
nieszczęśliwa bogato za mąż. A że jednocześnie serce odzywa się w niej,
wielbiciel namawia ją, ażeby szła za mąż, i oboje sądzą, że pieszczota starego
męża nie zepsuje im smaku, więc robią nowy wynalazek: zdradę przed ślubem,
nie starając się nawet o patent. Wreszcie może są aż tak cnotliwi, że umówili
się, iż zdradzą go dopiero po ślubie... Bardzo ładne towarzystwo!... Społeczność
wytwarza niekiedy ciekawe produkta... I pomyśleć, że, każdemu z nas może
trafić się podobny specjał!... Doprawdy, należałoby trochę mniej ufać poetom,
kiedy zachwalają miłość jako najwyższe szczęście...”
- Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... - odzywał się jękliwie baron.
„Cóż to za podła rola - szepnął Wokulski. - Wolałbym w łeb sobie strzelić
aniżeli wyjść na podobnego błazna.”
W bocznej alei, przy folwarku, spotkał panie, z którymi była prezesowa i jej
pokojówka ze swym koszem.
- A, jesteś - rzekła staruszka do Wokulskiego - to dobrze. Poczekajcież tutaj na
Ewelinkę z baronem, który ją może nareszcie znajdzie - dodała lekko marszcząc
brwi - a my z Kazią pójdziemy do koni.
- Pan Wokulski mógłby także poczęstować cukrem swego konia, który tak go
dziś dobrze nosił - wtrąciła nieco zadąsana pani Wąsowska.
- Dajże mu spokój - przerwała prezesowa. - Mężczyźni lubią tylko jeździć, ale
nie pieścić się.
- Niewdzięcznicy! - szepnęła pani Wąsowska podając rękę prezesowej. Odeszły
i wkrótce znikły za furtką. Pani Wąsowska obejrzała się, lecz spostrzegłszy, że
Wokulski patrzył na nią, szybko odwróciła głowę.
- Czy szukamy narzeczonych? - spytała panna Izabela.
- Jak pani każe - odparł Wokulski.
- To może lepiej zostawić ich w spokoju. Podobno szczęśliwi nie lubią
świadków. - Pani nigdy nie była szczęśliwa?...
- Ach, ja!... Owszem... Ale nie w ten sposób jak Ewelinka i baron. Wokulski
uważnie spojrzał na nią. Była zamyślona i spokojna jak posągí greckich bogiń.
403
„,No, już ta nie będzie oszukiwać” - pomyślał Wokulski. Szli jakiś czas w
milczeniu ku najdzikszej stronie parku. Kiedy niekiedy spomiędzy starych
drzew mignęło okno pałacu, połyskując czerwonymi blaskami zachodu.
- Pan był pierwszy raz w Paryżu? - spytała panna Izabela.
- Pierwszy.
- Prawda, jakie to cudowne miasto?!... - zawołała nagle, patrząc mu w oczy. -
Niech mówią, co chcą, ale Paryż, nawet zwyciężony, nie przestał być stolicą
świata. Czy i na panu zrobił takie wrażenie?...
- Imponujące. Zdaje mi się, że po kilkutygodniowym pobycie przybyło mi sił i
odwagi. Naprawdę, tam dopiero nauczyłem się być dumnym z tego, że pracuję.
- Niech mi pan to objaśni.
- Bardzo łatwo. U nas praca ludzka wydaje mierne rezultaty: jesteśmy ubodzy i
zaniedbani. Ale tam praca jaśnieje jak słońce. Cóż to za gmachy, od dachów do
chodników pokryte ozdobami jak drogocenne szkatułki. A te lasy obrazów i
posągów, całe puszcze machin, a te odmęty wyrobów fabrycznych i
rękodzielniczych!... Dopiero w Paryżu zrozumiałem, że człowiek jest tylko na
pozór istotą drobną i wątłą. W rzeczywistości jest to genialny i nieśmiertelny
olbrzym, który z równą łatwością przerzuca skały, jak i rzeźbi z nich coś
subtelniejszego od koronek.
- Tak odpowiedziała panna Izabela. - Arystokracja francuska miała możność i
czas stworzyć te arcydzieła.
- Arystokracja?... - spytał Wokulski. Panna Izabela zatrzymała się w alei.
- Chyba nie zechce pan twierdzić, że galerie Luwru stworzyła Konwencja albo
przedsiębiorcy artykułów paryskich?
- Z pewnością, że nie, ale też nie stworzyli ich magnaci. Jest to zbiorowe dzieło
francuskich budowniczych, mularzy, cieślów, wreszcie malarzy i rzeźbiarzy
całego świata, którzy nic wspólnego nie mają z arystokracją. Wyborne jest to
wieńczenie próżniaków zasługami i pracą ludzi genialnych, a choćby tylko -
pracujących!...
- Próżniacy i arystokracja! - zawołała panna Izabela. - Myślę, że zdanie to jest
raczej silne aniżeli słuszne.
- Pozwoli mi pani zadać jedno pytanie? - spytał Wokulski.
- Słucham.
- Naprzód cofnę wyraz: próżniacy, jeżeli on panią razi, a następnie... Niech mi
pani raczy wskazać człowieka z tej sfery, o jakiej mówimy, który by coś robił?...
Znam tych panów około dwudziestu, są to również znajomi pani. Cóż więc robią
oni wszyscy począwszy od księcia, najzacniejszej w świecie osobistości, który
wreszcie może tłomaczyć się wiekiem, a skończywszy... choćby na panu
Starskim, który swoich wiecznie trwających wakacyj nie może tłomaczyć nawet
położeniem majątkowym.
-Ach, mój kuzynek!... On chyba nigdy nie miał zamiaru służyć w czymkolwiek
za przykład. Zresztą nie mówimy o naszej arystokracji, tylko o francuskiej.
- A tamci co robią?
404
- O, panie Wokulski, tamci dużo robili. Przede wszystkim stworzyli Francję,
byli jej rycerzami, wodzami, ministrami i kapłanami. A nareszcie zgromadzili te
skarby sztuki, które pan sam podziwia.
- Niech pani powie: tamci dużo rozkazywali i wydawali pieniędzy, stworzył
jednak Francję i sztukę kto inny. Tworzyli ją źle wynagradzani żołnierze i
marynarze, przywaleni podatkami rolnicy i rękodzielnicy, a nareszcie uczeni i
artyści. Jestem człowiekiem doświadczonym i zapewniam panią, że łatwiej
projektować aniżeli wykonywać i łatwiej wydawać pieniądze aniżeli je
gromadzić.
- Pan jest nieprzejednanym wrogiem arystokracji.
- Nie, pani, nie mogę być wrogiem tych, którzy w niczym mi nie szkodzą. Sądzę
tylko, że zajmują oni uprzywilejowane miejsca bez zasługi i że dla utrzymania
się na nich apostołują w społeczeństwach pogardę dla pracy, a cześć dla
próżniaczego zbytku.
- Jest pan uprzedzony, gdyż nawet i ta, jak pan mówi, próżnująca arystokracja
odgrywa ważną rolę na świecie. To, co pań nazywa zbytkiem, jest właściwie
wygodą, przyjemnością i polorem, której od arystokracji uczą się nawet niższe
stany i tym sposobem cywilizują się. Słyszałam od bardzo liberalnych ludzi, że
w społeczeństwach muszą być klasy pielęgnujące nauki, sztuki i wykwintne
obyczaje, raz dlatego, ażeby inni mieli w nich żywe wzory, a po wtóre, ażeby
mieli podnietę do szlachetnych czynów. Toteż w Anglii i Francji niejeden
człowiek, nawet prostego pochodzenia, skoro tylko zdobędzie majątek, przede
wszystkim urządza sobie dom, aby mógł w nim przyjąć ludzi z dobrego
towarzystwa, a następnie stara się tak postępować, ażeby sam został przyjęty.
Silny rumieniec wystąpił na twarz Wokulskiego. Panna Izabela nie patrząc
spostrzegła to i mówiła dalej
- Nareszcie to, co pan nazywa arystokracją, a co ja nazwałabym klasą wyższą,
stanowi dobrą rasę. Może być, że pewna część jej za wiele próżnuje; lecz gdy
który weźmie się do czegokolwiek, natychmiast odznaczy się: energią,
rozumem, a choćby tylko szlachetnością. Przepraszam, że zacytuję tutaj słowa,
które często książę powtarzał mi o panu: „Gdyby Wokulski nie był dobrym
szlachcicem, nie byłby tym, czym jest dzisiaj...”
- Myli się książę - odparł sucho Wokulski. - Tego, co posiadam i co umiem, nie
dało mi szlachectwo, ale ciężka praca. Robiłem więcej, więc mam więcej niż
inni.
- Ale czy mógłby pan robić więcej urodziwszy się kimś innym? - spytała panna
Izabela. - Mój kuzyn Ochocki jest przyrodnikiem i demokratą, jak pan, a mimo