zadowolenie z cudzej biedy jest jednak bardzo podłym uczuciem.
Obiad skończył się, panna Izabela zbliżyła się do Wokulskiego.
- Wie pan - rzekła - jakiego doznałam uczucia na widok pana? Oto żalu.
Przypomniałam sobie, że mieliśmy we troje jechać do Paryża: ja, ojciec i pan, i
że z naszej trójki los był dobry tylko dla pana. Bawił się pan przynajmniej?... Za
nas troje?... Musi mi pan odstąpić trzecią część doznanych wrażeń.
- A gdyby nie były wesołe?
- Dlaczego? - Choćby dlatego, że pani nie było tam, gdzie mieliśmy być razem.
- O ile wiem, umie pan jednak bawić się dobrze tam, gdzie mnie nie ma -
odparła panna Izabela i odeszła.
- Panie Wokulski!... - zawołała pani Wąsowska. Lecz spojrzawszy na niego i na
pannę Izabelę rzekła tonem niechęci:
- Albo nie... już nic... Daję panu na dziś urlop. Moi państwo, chodźmy do parku.
Panie Ochocki...
- Pan Ochocki ma mnie dziś uczyć meteorologü - odezwała się panna Felicja.
- Meteorologii?... - powtórzyła pani Wąsowska.
- A tak... Właśnie zaraz idziemy na górę do obserwatorium...
- Czy pan tylko meteorologię ma zamiar wykładać? - spytała pani Wąsowska. -
Na wszelki jednak wypadek radziłabym zapytać babci, co ona sądzi o tej
meteorologii...
400
- Pani zawsze musi mi zrobić jakiś skandal! - oburzył się Ochocki. - Pani może
ze mną jeździć po wertepach, ale pannie Felicji nie wolno nawet zajrzeć do
obserwatorium.
- Ależ zaglądajcie sobie, moi kochani, tylko już raz idźmy do parku. Baronie...
Belu... Wyszli. W pierwszą parę pani Wąsowska z panną Izabelą, za nimi
Wokulski, dalej baron z narzeczoną, a na końcu panna Felicja z Ochockim,
który rozrzucał rękoma i prawił:
- Nic nigdy nie pozna pani nowego, chyba cudacki kapelusz albo siódmą czy
ósmą figurę kontredansa, jeżeli jaki półgłówek wymyśli ją. Nic i nigdy!... -
dodał dramatycznym głosem - bo zawsze znajdzie się jakaś baba...
- Fe! panie Julianie, któż tak mówi?...
- Tak, nieznośna baba, która będzie uważać to za nieprzyzwoite, że pani ze mną
pójdzie do laboratorium...
- Bo może to naprawdę jest źle...
- Tak, źle!... Dekoltować się do pasa jest dobrze, brać lekcje śpiewu od jakiegoś
Włocha, który nie czyści paznokci...
- Ale widzi pan... Bo gdyby młode panny ciągle sam na sam przebywały z
młodymi ludźmi, to mogłaby się która zakochać...
- Więc cóż z tego? Niech się kocha... Czy lepiej, ażeby i nie kochała się, i była
głupia?... Pani jest dzika kobieta, panno Felicjo...
- O panie...
- No, niech mi pani nie zawraca głowy swymi wykrzyknikami. Albo pani chce
uczyć się meteorologii, a w takim razie idźmy na górę...
- Ale z Ewelinką albo z panią Wąsowską.
- Dobrze, dobrze... Dajmy już spokój tej zabawie - zakończył Ochocki, na znak
gniewu kładąc ręce w kieszenie. Młoda para rozmawiała tak krzykliwie, że
słychać ją było w całym parku, ku wielkiemu zadowoleniu pani Wąsowskiej,
która zanosiła się ze śmiechu. Gdy umilkli, do uszu Wokulskiego doleciał szept
barona i panny Eweliny.
- Prawda - mówił baron - jak ten Starski traci?... Z każdym dniem, panie, traci.
Pani Wąsowska żartuje z niego, panna Izabela lekceważy go w najwyższym
stopniu, a nawet nie zajmuje się nim panna Felicja. Zauważyła pani?...
- Tak - cicho szepnęła narzeczona.
- Jest to jeden z tych młodych ludzi, których całą ozdobę stanowiły widoki na
duży spadek. Czy nie mam racji?..
- Tak.
- Gdy zaś upadła nadzieja zapisu prezesowej, Starski przestał być interesujący.
Wszak prawda?... - Tak - odparła panna Ewelina z ciężkim westchnieniem. -
Siądę tu - dodała głośno - a pan może mi przyniesie szal z
pokoju...Przepraszam... Wokulski odwrócił głowę. Panna Ewelina upadła na
ławkę blada i zmęczona, a baron wdzięczył się do niej.
- Idę natychmiast - rzekł. - Panie Wokulski... - dodał spostrzegłszy Wokulskiego
- może pan zechce mnie zastąpić... Biegnę i wracam za chwilę... Pocałował
401
narzeczoną w rękę i poszedł ku pałacowi. Teraz dopiero Wokulski spostrzegł, że
baron ma nogi bardzo cienkie i nieosobliwie nimi włada.
- Pan dawno zna barona? - spytała panna Ewelina Wokulskiego. - Przejdźmy się
trochę ku altance...
- Właśnie dopiero w tych dniach miałem przyjemność zbliżyć się z nim.
- On dla pana jest z wielkim uwielbieniem... Mówi, że pierwszy raz spotkał
człowieka tak miłego w rozmowie... Wokulski uśmiechnął się.
- Zapewne - rzekł - dlatego, że on sam ciągle mówi do mnie o pani. Panna
Ewelina mocno się zarumieniła.
- Tak, to bardzo zacny człowiek, bardzo mnie kocha... Jest wprawdzie między
nami różnica wieku, ale i cóż to szkodzi? Doświadczone panie utrzymują, że im
mąż starszy, tym wierniejszy, a wszakże dla kobiety przywiązanie męża jest
wszystkim, prawda, panie? Każda z nas szuka w życiu miłości, kto mi zaś
zaręczy, że spotkam drugą, podobną do tej?... Są ludzie młodsi od niego,
przystojniejsi, może nawet zdolniejsi; żaden z nich jednak nie powiedział mi z
tak serdecznym zapałem, że ostatnie szczęście jego życia jest w moim ręku. Czy
można się temu oprzeć, choćby nawet zezwolenie z naszej strony wymagało
pewnej ofiary, niech pan sam powie? Zatrzymała się w alei i patrzyła mu w
oczy, z niepokojem oczekując na odpowiedź.
- Nie wiem, pani. To sprawa uczuć osobistych - odparł.
- To źle, że mi pan tak odpowiada. Babcia mówi, że pan jest człowiekiem
wielkiego charakteru; ja dotychczas nigdy nie spotykałam ludzi z wielkim
charakterem, a sama mam bardzo słaby. Nie umiem oprzeć się niczemu, Lękam
się odmawiać... Może źle robię, a przynajmniej niektóre osoby dają mi do
zrozumienia, że źle robię wychodząc za barona. Czy i pan tak sądzi? Czy pan
potrafiłby usunąć się od kogoś, kto by powiedział, że pana kocha nad własną
duszę, że bez wzajemności pana niewielka reszta życia, jaka została, zejdzie mu
w osamotnieniu rozpaczy? Gdyby ktoś w oczach pańskich zapadał w przepaść i
błagało ratunek, czy nie podałby mu pan ręki i w ten sposób nie przykuł się do
niego, dopóki nie nadeszłaby pomoc?
- Nie jestem kobietą i nigdy nie byłem proszony o spętanie mego życia na czyjąś
korzyść, więc nie wiem, co bym zrobił - odparł wzburzony Wokulski. - To tylko
wiem jako mężczyzna, że nie potrafiłbym żebrać nawet o miłość. I jeszcze pani
powiem - dodał patrzącej na niego z odchylonymi ustami - nie tylko nie
prosiłbym, ale wprost nie przyjąłbym wyżebranej ofiary z czyjegoś serca. Takie
dary zwykle bywają tylko połowiczne... Boczną ścieżką biegł do nich Starski,
bardzo zaaferowany, mówiąc:
- Panie Wokulski, damy szukają pana w lipowej alei... Jest moja babka, pani
Wąsowska... Wokulski zawahał się, co ma zrobić w tej chwili.
- O, niech się pan mną nie krępuje - rzekła, mocniej niż zwykle zaczerwieniona,
panna Ewelina. - Zresztą zaraz nadejdzie baron i we troje dogonimy państwa...
Wokulski pożegnał ich i poszedł. „Piękne rzeczy! - myślał. - Panna Ewelina
przez litość wychodzi za barona i zapewne przez litość romansuje ze Starskim...
402
Rozumiem kobietę, która wychodzi za mąż dla pieniędzy, choć to głupi rodzaj
zarobku... Rozumiem nawet mężatkę, która po szczęśliwym pożyciu nagle
zakocha się i oszukuje męża... Nieraz zmusza ją do tego obawa skandalu, dzieci,
tysiące pęt... Ale panna oszukująca narzeczonego jest zupełnie nowym
zjawiskiem...”
- Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... - wołał baron zbliżając się w stronę
Wokulskiego. Ten nagle skręcił i wpadł między gazony.
„Ciekawym - szepnął - co mu powiem, jeżeli mnie spotka?... Po diabła ja
wlazłem w to błoto?...”