Powiem ci, Belu, że twoja ciotka nigdy już nie będzie mieć rozumu...
W pannie Izabeli odezwały się dawne gorycze.
- Może ciocia nie uważa za stosowne okazywać tylu względów kupcowi - rzekła
rumieniąc się.
- Kupiec!... kupiec!... - wybuchnęła prezesowa. - Wokulscy są tak dobrą szlachtą
jak Starscy, a nawet Zasławscy... A co się tyczy kupiectwa... Moja Belu,
Wokulski nie sprzedawał tego, co dziadek twojej ciotki... Możesz jej to
powiedzieć przy okazji. Wolę uczciwego kupca aniżeli dziesięciu austriackich
hrabiów. Znam ja dobrze wartość ich tytułów.
- Przyzna pani jednak, że urodzenie...
397
Prezesowa roześmiała się ironicznie.
- Wierz mi, Belu, że urodzenie jest najmniejszą zasługą tych, którzy się rodzą. A
co do czystości krwi... Ach, Boże! wielkie to szczęście, że nie bardzo
zajmujemy się sprawdzaniem tych rzeczy. Powiadam ci, że o czyimś urodzeniu
nie warto rozmawiać z ludźmi starymi jak ja. Tacy bowiem zwykle pamiętają
dziadów i ojców i nieraz dziwią się: dlaczego wnuk jest podobny do
kamerdynera, a nie do ojca. No, wiele się tłumaczy zapatrzeniem.
- Pani jednak bardzo lubi pana Wokulskiego - szepnęła panna Izabela.
- Tak jest, bardzo! - zawołała z mocą staruszka. - Kochałam jego stryja, przez
całe życie byłam nieszczęśliwa dlatego tylko, że oderwano mnie od niego, i to z
tych samych pobudek, dla których twoja ciotka usiłuje dziś lekceważyć
Wokulskiego. Ale on nie da sobą pomiatać, o nie!... - mówiła prezesowa. - Kto z
takiej nędzy potrafił wydobyć się, kto bez cienia zarzutu zrobił majątek,
wykształcił się tak jak on, ten może nie dbać o opinie salonów. Wiesz chyba,
jaką on dziś gra rolę i po co jeździł do Paryża... Otóż zapewniam cię, że nie on
do salonów; ale salony do niego przyjdą, a pierwszą będzie twoja ciotka, jeżeli
zdarzy się interes. Ja znam salony lepiej niż ty, moje dziecko, i wierz mi, że one
bardzo prędko znajdą się w przedpokoju Wokulskiego. To nie taki próżniak jak
Starski ani marzyciel jak książę, ani półgłówek jak Krzeszowski... To człowiek
czynu... Szczęśliwą będzie kobieta, którą on wybierze za żonę... Na
nieszczęście, nasze panny mają więcej wymagań aniżeli doświadczenia i serca.
Choć nie wszystkie... No, ale przepraszam cię, jeżeli wypowiedziałam ostrzejszy
wyraz. Zaraz będzie obiad.
Po tych słowach prezesowa wyszła zostawiając pannę Izabelę pogrążoną w
głębokim namyśle.
„ Z pewnością mógłby zastąpić barona, o, jeszcze i jak... - mówiła w sobie
panna Izabela. - Tamto człowiek zużyty i śmieszny, tego przynajmniej szanują
ludzie. Kazia Wąsowska zna się na tym, toteż wzięła go na spacer... Ha,
zobaczymy, czy pan Wokulski potrafi być wiernym...Ładna wierność jeździć z
inną kobietą na spacery!... To bardzo po rycersku...”
Prawie w tej chwili Wokulski wracał z panią Wąsowską z przejażdżki i na
folwarcznym dziedzińcu zobaczył powóz, od którego odprzęgano konie. Tknęło
go jakieś nieokreślone przeczucie, ale nie śmiał pytać; nawet udał, że nie patrzy
na powóz. Przed pałacem oddał konia chłopcu, a innemu chłopcu kazał
przynieść wody do swego pokoju. I właśnie kiedy miał zapytać, kto przyjechał?
coś ścisnęło go za gardło i nie mógł słowa przemówić.
„Co za głupstwo! - myślał. - Choćby nawet i ona, więc cóż z tego?... jest taką
samą kobietą jak pani Wąsowska, panna Felicja, panna Ewelina... A ja znowu
nie jestem takim jak baron...”
Ale tak mówiąc czuł, że ona dla niego jest inną niż inne kobiety i że gdyby
zażądała, złożyłby u jej nóg majątek, nawet życie.
398
„Głupstwo! głupstwo!... - szeptał chodząc po pokoju. - Jest tu przecie jej
wielbiciel, pan Starski, z którym umawiali się, że wesoło przepędzą wakacje...
Pamiętam te spojrzenia, ach..:”
Gniew w nim zakipiał.
„Zobaczymy, panno Izabelo: kim ty jesteś i co jesteś warta? Teraz ja będę
twoim sędzią...” - pomyślał. Zapukano do drzwi, wszedł stary lokaj Obejrzał się
po pokoju i rzekł przyciszonym głosem:
- Jaśnie pani kazała powiedzieć, że jest panna Łęcka i że jeżeli jaśnie pan gotów,
to prosi na obiad...
- Powiedzcie, że natychmiast służę - odparł Wokulski. Po wyjściu służącego
chwilę postał w oknie patrząc na park oświetlony ukośnymi promieniami słońca
i na krzak bzu, na którym wesoło świegotały ptaki. Patrzył, ale serce nurtowała
mu głucha obawa na myśl, w jaki sposób przywita się z panną Izabelą...
„ Co ja jej powiem i jak będę wyglądał? „ Zdawało mu się, że wszystkie oczy
zwrócą się na nich i że on musi skompromitować się jakimś niewłaściwym
czynem.
„Alboż nie powiedziałem jej, że jestem dla nich wiernym sługą... jak pies!...
Trzeba jednak iść tam...”
Wyszedł, znowu wrócił do siebie i znowu wyszedł na korytarz. Zbliżał się do
drzwi powoli, noga za nogą, czując, że zamiera w nim wszelka energia, że jest
jak prostak, który ma stanąć przed królem.
Wziął za klamkę, lecz zatrzymał się... W pokoju jadalnym rozlegał się śmiech
kobiecy. Pociemniało mu w oczach, chciał uciec i powiedzieć przez służącego,
że jest chory. Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki i popchnął drzwi.
W głębi pokoju zobaczył całe towarzystwo, a przede wszystkim pannę Izabelę
rozmawiającą ze Starskim. Ona tak samo patrzyła na Starskiego. a on miał ten
sam ironiczny uśmiech jak wówczas w Warszawie.
Wokulski w jednej chwili odzyskał energię; fala gniewu uderzyła mu do mózgu.
Wszedł z podniesioną głową, przywitał prezesowę i ukłonił się pannie Izabeli,
która zarumieniwszy się wyciągnęła do niego rękę.
- Witam panią. Jakże się miewa pan Łęcki?
- Papo trochę przyszedł do siebie... Zasyła panu ukłony...
- Bardzo jestem obowiązany za łaskawą pamięć. A pani hrabina?
- Ciocia jest zupełnie zdrowa. Prezesowa siadła na fotelu; obecni poczęli
zajmować miejsca przy stole.
- Panie Wokulski, pan siada przy mnie - odezwała się pani Wąsowska.
- Z największą chęcią, o ile żołnierz ma prawo siadać w obecności swego
komendanta.
- Czy już wzięła cię pod komendę, panie Stanisławie? - zapytała z uśmiechem
prezesowa.
- Ale jak! Nieczęsto odbywa się podobną musztrę...
- Mści się za to, że wodziłam go po manowcach - wtrąciła pani Wąsowska.
- Po manowcach jeździć najprzyjemniej - odparł Wokulski.
399
- Byłem pewny, że tak będzie, ale nie sądziłem, że tak prędko...odezwał się
baron ukazując swój piękny garnitur sztucznych zębów.
- Niech mi kuzyn przysunie sól - rzekła panna Izabela do Starskiego.
- Służę... Ach, rozsypałem!... Pokłócimy się.
- Już chyba nam ten wypadek nie grozi - odparła panna Izabela z komiczną
powagą.
- Czy zobowiązaliście się nigdy nie kłócić? - zapytała pani Wąsowska.
- Nie mamy zamiaru nigdy przepraszać się - odpowiedziała panna Izabela.
- Ładnie! - rzekła pani Wąsowska. - Na pańskim miejscu, panie Kazimierzu,
teraz straciłabym wszelką nadzieję.
- Alboż mi ją wolno było kiedy mieć! - westchnął Starski.
- Prawdziwe szczęście dla nas obojga... - szepnęła panna Izabela. Wokulski
słuchał i patrzył Panna Izabela rozmawiała naturalnie, w bardzo spokojny
sposób, żartując ze Starskiego, który wcale nie zdawał się tym martwić.
Natomiast od czasu do czasu spoglądał ukradkiem na pannę Ewelinę Janocką,
która szepcząc z baronem, rumieniła się i bladła.
Wokulski uczuł, że z serca zsuwa się mu ogromny ciężar.
„Oczywiście - myślał - jeżeli w tym towarzystwie Starski zajmuje się kimś, to
tylko panną Eweliną, a ona nim...”
W tej chwili obudziła się w nim radość i wielka życzliwość dla oszukiwanego
barona.
„Już ja go nie będę ostrzegał!” - rzekł w duchu. A potem dodał, że takie