Литмир - Электронная Библиотека
A
A

że pan jesteś najzwyklejszy pedant. Czy tak?

- Tak

- Widzi pan, jak ja się znam na ludziach. Może byśmy jeszcze pojechali

galopem. Albo - nie, już mi się nie chce, jestem zmęczona. Ach... gdybym choć

raz w życiu spotkała prawdziwie nowego człowieka...

- A z tego co by pani przyszło?

- Miałby jakiś nowy sposób postępowania, mówiłby mi nowe rzeczy, czasami

rozgniewałby mnie do łez, potem sam śmiertelnie obraziłby się na mnie, a

potem - naturalnie musiałby przepraszać. O, ten zakochałby się we mnie do

szaleństwa! Wpiłabym mu się tak w serce i pamięć, że nawet w grobie nie

zapomniałby o mnie... No, taką miłość -rozumiem.

- A pani co by mu dała w zamian? - spytał Wokulski, któremu robiło się coraz

ciężej i smutniej.

- Czy ja wiem? Może i ja zdecydowałabym się na jakie szaleństwo...

- Teraz ja powiem, co by ten nowy człowiek dostał od pani mówił Wokulski

czując, że zbiera w nim gorycz. - Naprzód, dostałby długą listę wielbicieli

dawniejszych, następnie, drugą listę wielbicieli, którzy nastąpią po nim, a w

czasie antraktu miałby możność sprawdzania... czy na koniu dobrze leży

siodło...

- To nikczemne, co pan powiedziałeś! - krzyknęła pani Wąsowska ściskając

szpicrózgę.

- Tylko powtórzenie tego, co słyszałem od pani: Jeżeli jednak mówię za śmiało

na tak krótką znajomość...

- Owszem, słucham... Może pańskie impertynencje będą ciekawsze aniżeli ta

chłodna grzeczność, którą od dawna umiem na pamięć. Naturalnie, taki

człowiek jak pan gardzi takimi kobietami jak ja... No, śmiało...

- Za pozwoleniem. Przede wszystkim nie używajmy zbyt silnych wyrazów,

które wcale nie odpowiadają spacerowej sytuacji. Między nami nie ma mowy o

uczuciach, tylko o poglądach. Otóż, moim zdaniem, w poglądzie pani na miłość

istnieją nie dające się pogodzić kontrasty.

- Proszę? - zdziwiła się wdówka: - To, co pan nazywasz kontrastami, ja

najdoskonalej godzę w życiu.

- Mówi pani o częstej zmianie kochanków...

- Jeżeli łaska, nazwijmy ich wielbicielami.

392

- A następnie, chce pani znaleźć jakiegoś nowego i nietuzinkowego człowieka,

który by nawet w grobie nie zapomniał o pani. Otóż, o ile ja znam ludzką naturę,

jest to cel nie do osiągnięcia. Ani pani z rozrzutnej w swoich względach nie

stanie się oszczędną, ani człowiek nietuzinkowy nie zechce zająć miejsca pośród

kilku tuzinów...

- Może o tym nie wiedzieć - przerwała wdówka.

- Ach, więc mamy i mistyfikację, dla udania się której potrzeba, ażeby bohater

pani był ślepy i głupi. Ale choćby takim był wybrany, czy sama pani miałaby

odwagę zwodzić człowieka, który by aż tak panią kochał?...

- Dobrze, więc powiedziałabym mu wszystko kończąc w ten sposób: pamiętaj,

że Chrystus przebaczył Magdalenie, od której przecie ja jestem mniej grzeszna,

no i przynajmniej mam równie piękne włosy...

- I to by mu wystarczyło?

- Ja sądzę.

- A gdyby mu nie wystarczyło?

- Zostawiłabym go w spokoju i odeszłabym.

Ale pierwej wpiłaby mu się pani w serce i w pamięć tak, ażeby pani nawet w

grobie nie zapomniał!... - wybuchnął Wokulski. - Piękny świat, ten wasz świat...

I miłe są te kobiety, przy których, kiedy im człowiek w najlepszej wierze oddaje

własną duszę, jeszcze musi spoglądać na zegarek, ażeby nie spotkał swoich

poprzedników i nie przeszkadzał następcom. Pani, nawet ciasto, ażeby wyrosło,

potrzebuje dłuższego czasu; czy więc podobna wielkie uczucie wyhodować w

takim pośpiechu, na takim jarmarku?...

Niech pani skwituje z wielkich uczuć, to pozbawia snu i odbiera apetytu. Po co

kiedyś zatruwać życie jakiemuś człowiekowi, którego zapewne dziś jeszcze pani

nie zna? Po co sobie samej mącić dobry humor? Lepiej trwać przy programie

prędkich i częstych zwycięstw, które innym nieszkodzą, a pani jakoś zapełniają

życie.

- Już pan skończył, panie Wokulski?

- Chyba że tak...

- Więc teraz ja panu powiem. Wszyscy jesteście podli...

- Znowu silny wyraz.

- Pańskie były silniejsze. Wszyscy jesteście nędznicy. Kiedy kobieta, w pewnej

epoce życia, marzy o idealnej miłości, wyśmiewacie jej złudzenia i domagacie

się kokieterii, bez której panna jest dla was nudna, a mężatka głupia. A dopiero

gdy dzięki zbiorowym usiłowaniom pozwoli prawić sobie banalne oświadczyny,

patrzeć słodko w oczy, ściskać za ręce, wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś

oryginalny egzemplarz w kapturze Piotra z Amiens i uroczyście wyklina kobietę

stworzoną na obraz i podobieństwo Adamowych synów. „Tobie już nie wolno

kochać, ty już nie będziesz nigdy prawdziwie kochana, bo miałaś nieszczęście

znaleźć się wśród jarmarku, boś straciła złudzenia!” A któż ją z nich okradł,

jeżeli nie pańscy rodzeni bracia?... I cóż to za świat, który naprzód obdziera z

ideałów, a potem skazuje obdartego?...

393

Pani Wąsowska wydobyła chustkę z kieszeni i poczęła ją gryźć. Na rzęsach

błysnęła jej łza i spadła na końską grzywę.

- Jedź pan już sobie - zawołała - jesteś pan drażniąco płytki. Jedź pan... jedź i

przyszlij mi Starskiego; jego bezczelność jest zabawniejsza od pana

księżowskiej powagi... Wokulski ukłonił się i pojechał naprzód. Był zgryziony i

zakłopotany

- Gdzie pan jedziesz?... nie tędy... Ach, prawda, gotów pan jesteś zbłądzić, a

później mówić wszystkim przy obiedzie, żem cię sprowadziła z prostej drogi.

Proszę za mną... Jadąc o kilka kroków za panią Wąsowską, Wokulski rozmyślał:

„Więc to taki świat? Jedne w nim sprzedają się ludziom prawie zgrzybiałym, a

inne traktują ludzkie serca jak polędwicę. Dziwna to jednak kobieta z tej pani!...

bo złą nie jest, ma nawet szlachetne porywy...”

W pół godziny wjechalìznowu na wzgórza, z których widać było dwór

prezesowej. Pani Wąsowska nagle zawróciła konia i bystro patrząc na

Wokulskiego spytała:

- Między nami pokój czy wojna?...

- Czy mogę być szczerym ?

- Proszę.

- Mam dla pani głęboką wdzięczność. W jednej godzinie dowiedziałem się od

pani więcej aniżeli przez całe życie.

- Ode mnie?... Zdaje się panu. Mam w sobie parę kropli krwi węgierskiej, więc

kiedy wsiądę na konia, szaleję i plotę niedorzeczności. Notabene - nie cofam nic

z tego, com powiedziała, ale mylisz się pan, jeżeli sądzisz, żeś mnie już poznał.

A teraz pocałuj mnie pan w rękę; jesteś pan rzeczywiście interesujący.

Wyciągnęła rękę, którą Wokulski ucałował, szeroko otwierając oczy ze

zdziwienia.

ROZDZIAŁ ÓSMY:

POD JEDNYM DACHEM

W tej samej porze, kiedy Wokulski z panią Wąsowską kłócił się albo galopował

po łące, z majątku hrabiny do Zasławka dojeżdżała panna Izabela. Wczoraj

otrzymała od prezesowej list, wyprawiony przez umyślnego posłańca, a dziś na

wyraźne żądanie swej ciotki wyjechała, lubo niechętnie. Była pewna, że w

Zasławku już znajduje się mocno protegowany przez prezesową Wokulski; taka

więc nagła podróż wydała jej się niewłaściwą.

„Choćbym nawet musiała kiedyś wyjść za niego - mówiła sobie to jeszcze nie

mam racji śpieszyć na powitanie”.

Ale ponieważ rzeczy spakowano, powóz zajechał, a nawet z przedniego

siedzenia wyglądała już jej pokojówka, więc panna Izabela zdecydowała się na

wyjazd.

394

Pożegnanie jej z rodziną było pełne znaczenia. Pan Łęcki, ciągle rozstrojony,

przecierał oczy, a hrabina wsunąwszy jej w rękę aksamitny woreczek z

pieniędzmi pocałowała ją w czoło i rzekła:

- Nie radzę ani odradzam. Masz rozum, wiesz, jakie jest położenie, więc sama

musisz coś postanowić i przyjąć konsekwencje.

Co postanowić?:.. jakie przyjąć konsekwencje?... o tym nie wspomniała hrabina.

142
{"b":"152412","o":1}