Литмир - Электронная Библиотека
A
A

zarumieniona i zadyszana.

- Dosyć - rzekła - teraz pojedziemy wolno. Uniosła się na siodle i uważnie

patrzyła w stronę błękitnego lasu, który było widać daleko na wschodzie. Aleja

skończyła się; jechali polem, na którym zieleniły się grusze i szarzały sterty.

- Powiedz mi pan - rzekła - czy to wielka przyjemność dorabiać się majątku?

- Nie - odparł Wokulski po chwilowym namyśle.

- Ale wydawać przyjemnie?

- Nie wiem.

- Nie wiesz pan? A jednak cuda opowiadają o pańskim majątku. Mówią, że

masz pan ze sześćdziesiąt tysięcy rocznie...

- Dziś mam znacznie więcej, ale wydaję bardzo mało.

- Ileż?

- Z dziesięć tysięcy.

- Szkoda. Ja w roku zeszłym postanowiłam wydać masę pieniędzy. Plenipotent i

kasjer zapewniają mnie, że wydałam dwadzieścia siedem tysięcy... Szalałam, no

- i nie spłoszyłam nudów... Dziś, myślę sobie, zapytam pana: jakie robi wrażenie

sześćdziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku? ale pan tyle nie wydajesz.

Szkoda. Wiesz pan co?... Wydaj kiedy sześćdziesiąt, no - sto tysięcy na rok i

powiedz mi pan: czy to robi sensację i jaką? Dobrze?...

- Z góry mogę pani powiedzieć, że nie robi.

- Nie?... Więc na cóż są pieniądze?:.. Jeżeli sto tysięcy rubli rocznie nie daje

szczęścia, cóż go da?

- Można je mieć przy tysiącu rubli. Szczęście każdy nosi w sobie.

- Ale je skądsiś bierze do siebie.

- Nie, pani.

- I to mówi pan, taki człowiek niezwykły?

- Gdybym nawet był niezwykłym, to tylko przez cierpienia, nie przez szczęście.

A tym mniej nie przez wydatki. Pod lasem ukazał się tuman kurzu. Pani

Wąsowska chwilę popatrzyła, potem nagle zacięła konia i skręciła na prawo, w

pole, bez drogi.

- Avanti!... avanti!...

389

Jechali z dziesięć minut, a teraz Wokulski zatrzymał konia. Stał na wzgórzu, nad

łąką tak piękną jak marzenie. Co w niej było pięknym, czy zieloność trawy, czy

kręty bieg rzeczułki, czy drzewa pochylające się nad nią, czy pogodne niebo?

Wokulski nie wiedział.

Ale pani Wąsowska nie zachwycała się. Pędziła z góry na złamanie karku, jakby

chcąc zaimponować swemu towarzyszowi odwagą. Gdy Wokulski powoli

zjechał z góry, zwróciła do niego konia i zawołała niecierpliwie:

- Ach, panie, czy pan zawsze taki nudny? Przecież nic po to wzięłam pana na

spacer, ażeby ziewać. Proszę mnie bawić, tylko zaraz...

- Zaraz?... Dobrze. Pan Starski jest to bardzo zajmujący człowiek.

Pochyliła się na siodło, jakby padając w tył, i przeciągle spojrzała Wokulskiemu

w oczy.

- Ach! - zawołała ze śmiechem - nie spodziewałam się usłyszeć tak banalnego

frazesu od pana... Pan Starski zajmujący... Dla kogo?...Chyba dla takich...

takich... łabędzic jak panna Ewelina, bo na przykład już dla mnie przestał nim

być...

- Jednakże...

- Nie ma jednakże. Był nim kiedyś, kiedym miała zamiar stać się męczennicą

małżeństwa. Na szczęście, mój mąż znalazł się tak uprzejmie, że prędko umarł,

a pan Starski jest tak nieskomplikowany, że nawet przy moim zasobie

doświadczenia poznałam się na nim w tydzień. Ma zawsze taki sam zarost a la

arcyksiążę Rudolf i ten sam sposób uwodzenia kobiet. Jego spojrzenia,

półsłówka, tajemniczość znam tak dobrze jak krój jego żakietu. Zawsze tak

samo unika panien bez posagu, jest cynicznym z mężatkami, a wdychającym

przy pannach, które mają wyjść za mąż. Mój Boże, ilu ja podobnych spotkałam

w życiu!... Dziś trzeba mi czegoś nowego...

- W takim razie pan Ochocki...

- O tak, Ochocki jest zajmujący, a mógłby nawet być niebezpieczny, ale - na to

ja musiałabym drugi raz się urodzić. To człowiek nie z tego świata, do którego

ja należę sercem i duszą... Ach, jaki on naiwny, a jaki wspaniały! Wierzy w

idealną miłość, z którą zamknąłby się w swoim laboratorium i był pewnym, że

go nigdy nie zdradzi... Nie, on nie dla mnie...

- Cóż znowu z tym siodłem! - zawołała nagle. - Mój panie, popręg mi się

odpiął... proszę zobaczyć... Wokulski zeskoczył z konia.

- Zsiądzie pani? - zapytał.

- Ani myślę. Niech pan tak obejrzy. Zaszedł z prawej strony -popręg był mocno

przypasany.- Ależ nie tam... O, tu... Tu coś psuje się, około strzemienia.

Zawahał się, lecz odsunął jej amazonkę i włożył rękę pod siodło. Nagle krew

uderzyła mu do głowy: wdówka w taki sposób ruszyła nogą, że jej kolano

dotknęło twarzy Wokulskiego.

- No i cóż?... No i cóż?... - pytała niecierpliwie.

- Nic - odparł. - Popręg jest mocny...

- Pocałowałeś mnie pan w nogę?!... - krzyknęła.

390

- Nie. Wtedy trzasnęła konia szpicrózgą i poleciała cwałem szepcząc:

„Głupiec czy kamień!...”

Wokulski powoli siadł na konia. Niewysłowiony żal ścisnął mu serce, gdy

pomyślał:

„Czy i panna Izabela jeździ konno?... I kto też jej poprawia siodło?...”

Kiedy dojechał do pani Wąsowskiej, wybuchnęła śmiechem:

- Cha! cha! cha!... Jesteś pan nieoceniony!... - A potem zaczęła mówić niskim,

metalowym głosem: - Na karcie mojej historii zapisał się piękny dzień -

odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa...Cha! cha! cha!... Jedna tylko

rzecz napełnia mnie obawą: że pan nawet nie potrafisz ocenić, jak ja umiem

zawracać głowy. W takiej chwili stu innych na pańskim miejscu powiedziałoby,

że żyć beze mnie nie mogą, że zabrałam im spokój, i tam dalej... A ten

odpowiada krótko: nie!...Za to jedno: „nie” powinieneś pan dostać w królestwie

niebieskim krzesło pomiędzy niewiniątkami. Takie wysokie krzesełko z poręczą

przodu... Cha! cha! cha!... Tarzała się na siodle ze śmiechu.

- I co by pani z tego przyszło, gdybym odpowiedział jak inni?

- Miałabym jeden triumf więcej.

- A z tego co pani przyjdzie?

- Zapełniam sobie pustkę życia. Z dziesięciu tych, którzy mi się oświadczają,

wybieram jednego, który wydaje mi się najciekawszym, bawię się nim, marzę o

nim...

- A potem?

- Robię przegląd następnej dziesiątki i wybieram nowego

- I tak często?

- Choćby co miesiąc. Co pan chce - dodała wzruszając ramionami - to miłość

wieku pary i elektryczności.

- A tak. Nawet przypomina kolej żelazną.

- Lecí jak burza i sypie iskry?...

- Nie. Jeździ prędko i bierze pasażerów, ilu się da.

- O, panie Wokulski!...

- Nie chciałem obrazić pani: sformułowałem tylko to, com słyszał. Pani

Wąsowska przygryzła usta. Jechali jakiś czas milcząc. Po chwili znowu zabrała

głos pani Wąsowska.

- Już określiłam sobie pana: pan jesteś pedant. Co wieczór, nie wiem o której,

ale zapewne przed dziesiątą, robisz pan rachunki, potem idziesz spać, ale przed

spaniem mówisz pacierz, głośno powtarzając: Nie pożądaj żony bliźniego

twego. Czy tak?...

- Niech pani mówi dalej.

- Nie będę nic mówić, bo mnie już i rozmowa z panem dręczy. Ach, ten świat

daje nam same zawody!... Kiedy kładziemy pierwszą suknię z trenem, kiedy

idziemy na pierwszy bal, kiedy pierwszy raz kochamy - zdaje się nam, że otóż

jest coś nowego... Lecz po chwili przekonywamy się, że to już było albo że to

jest - nic... Pamiętam, w roku zeszłym, w Krymie, jechaliśmy w kilka osób

391

bardzo dziką drogą, po której kiedyś snuli się rozbójnicy. I właśnie gdy

rozmawiamy o tym, wysuwa się spoza skały dwu Tatarów... Chwała Bogu!

myślę, ci zechcą nas zabić, bo miny mieli okropne, choć bardzo przystojni

ludzie. A oni, wie pan, z jaką wystąpili propozycją?... Ażeby kupić od nich

winogron!... Panie! Oni nam sprzedawali winogrona, kiedy ja myślałam o

bandytach. Chciałam ich wybić ze złości, naprawdę. Otóż - pan dzisiaj

przypomniał mi tych Tatarów... Prezesowa przez kilka tygodni tłomaczyła mi,

że pan jesteś oryginalny człowiek, zupełnie inny od innych, a tymczasem widzę,

141
{"b":"152412","o":1}