Na końcu alei ukazała się panna Felicja.
- Cóż, idziemy, panie Julianie? - zapytała Ochockiego.
- Idziemy i pan Wokulski z nami.
- Aaa?... - zdziwiła się panienka.
- Pani nie życzy sobie? - spytał Wokulski.
- Owszem, ale... myślałam, że panu będzie przyjemniej w towarzystwie pani
Wąsowskiej.
- Moja panno Felicjo! - zawołał Ochocki - tylko proszę nie bawić się w
uszczypliwość, bo się to pani nie udaje.
Obrażona panna poszła naprzód w stronę sadzawki, panowie za nią. Łowili ryby
do piątej wieczorem, na spiekocie, gdyż dzień był gorący. Ochocki złapał
dwucalowego kiełbia, a panna Felicja oberwała sobie koronkę u rękawa.
Skutkiem czego wybuchnął między nimi spór o to, że młode panny nie mają
pojęcia o trzymaniu wędki, a panowie nie mogą jednej chwili usiedzieć bez
gadania. Pogodził ich dopiero dzwonek wzywający na obiad.
Po obiedzie baron oddalił się do swego pokoju (o tej godzinie zawsze chorował
na migrenę), reszta zaś towarzystwa miała zebrać się w parku, w altanie, gdzie
zwykle jadano owoce.
Wokulski przyszedł tam w pół godziny. Myślał, że będzie pierwszy, tymczasem
zastał już wszystkie panie, którym Starski coś wykładał. Siedział rozparty na
brzozowym fotelu i mówił z miną znudzoną, uderzając szpicrózgą w koniec
buta:
- Jeżeli w historii odegrały jakąś rolę małżeństwa, to bynajmniej nie te ze
skłonności, ale te z rozsądku. Co wiedzielibyśmy dziś o Jadwidze albo o Marii
Leszczyńskiej, gdyby panie te nie umiały zdecydować się na rozsądny wybór?
Czym byłby Stefan Batory albo Napoleon I, gdyby nie pożenili się z kobietami
mającymi wpływy? Małżeństwo jest zbyt doniosłym aktem, ażeby przystępując
do niego można było radzić się tylko serca. To nie jest poetyczny związek dwu
dusz, to jest ważny wypadek dla mnóstwa osób í interesów. Niech ja dziś ożenię
się z pokojówką, choćby z guwernantką, a już jutro będę zgubiony w mojej
sferze. Nikt mnie nie zapyta: jaka była temperatura moich uczuć? ale jakie mam
dochody na utrzymanie domu i kogo wprowadzam do rodziny?
- Co innego małżeństwa polityczne, a co innego małżeństwo dla pieniędzy z
człowiekiem, którego się nie kocha - odpowiedziała prezesowa patrząc w ziemię
i bębniąc palcami po stole. - To gwałt zadany najświętszym uczuciom.
- Ach, kochana babciu - odparł Starski z westchnieniem - łatwo to mówić o
swobodzie uczuć, kiedy się ma dwadzieścia tysięcy rubli rocznie. „Podły
pieniądz! brzydki pieniądz!” - wołają wszyscy. Ale dlaczegóż to wszyscy,
począwszy od parobka, skończywszy na ministrze, krępują swoją wolność pracą
obowiązkową? Za co górnik i marynarz narażają życie? Naturalnie, za ów podły
pieniądz, bo podły pieniądz daje swobodę choć przez parę godzin na dzień, choć
przez parę miesięcy na rok, choć przez kilka lat w życiu. Wszyscy obłudnie
384
gardzimy pieniędzmi, lecz każdy z nas wie, że jest to mierzwa, z której wyrasta
wolność osobista, nauka, sztuka, nawet idealna miłość. Gdzież to wreszcie
urodziła się miłość rycerzy i trubadurów? Z pewnością nie między szewcami i
kowalami, a nawet nie między doktorami i adwokatami. Wypielęgnowały ją
klasy majętne, które utworzyły kobietę z delikatną cerą i białą ręką, które
wydały mężczyznę mającego dosyć czasu na ubóstwianie kobiety.
Jest tu wreszcie między nami przedstawiciel ludzi czynu, pan Wokulski, który,
jak mówi sama babcia, niejednokrotnie złożył dowody bohaterstwa. Co go
ciągnęło do niebezpieczeństw?... Naturalnie pieniądz, który dziś w jego ręku jest
potęgą... Zrobiło się cicho, wszystkie panie spojrzały na Wokulskiego. Ten
odparł po chwili milczenia:
- Tak, ma pan rację, zdobyłem mój majątek wśród ciężkich przygód, ale czy pan
wie, dlaczegom go zdobywał?...
- Za pozwoleniem - przerwał Starski - nie robię panu zarzutu, tylko owszem,
uważam to za chlubny przykład dla wszystkich. Skądże pan jednak wie, czy
człowiek, który żeni się lub wychodzi za mąż dla pieniędzy, nie ma również na
widoku szlachetnych celów? Moi rodzice podobno pobrali się z czystej miłości;
jednak przez całe życie nie byli szczęśliwi, a o mnie, owocu ich uczuć, to już nie
ma co mówić... Tymczasem moja czcigodna babka, tu obecna, wyszła za mąż
wbrew skłonności i dziś jest błogosławieństwem całej okolicy. Nawet lepiej -
dodał całując prezesową w rękę - gdyż, poprawia błędy moich rodziców, którzy
tak byli zajęci miłością, że zapomnieli o majątku dla mnie... Zresztą - mamy
drugi dowód w osobie uroczej pani Wąsowskiej...
- O, mój panie - przerwała zarumieniona wdowa - mówisz tak, jakbyś był
prokuratorem sądu ostatecznego. Ja także odpowiem jak pan Wokulski: czy
wiesz, dlaczegom to zrobiła?...
- Ale pani to zrobiła i babcia to zrobiła, i my wszyscy to samo zrobimy - mówił
z ironicznym chłodem Starski. - Wyjąwszy, rozumie się, pana Wokulskiego,
który ma akurat tyle pieniędzy, ile ich potrzeba dla pofolgowania uczuciom...
- I ja tak samo zrobiłem - odezwał się stłumionym głosem Wokulski.
- Ożenił się pan dla majątku? - spytała wdówka szeroko otwierając oczy.
- Nie dla majątku, ale dlatego, ażeby mieć pracę i nie umrzeć głodu. Znam
dobrze to prawo, o którym mówi pan Starski...
- A co? - wtrącił Starski patrząc na babkę.
- I dlatego, że znam, żałuję tych, którzy muszą mu ulegać - zakończył Wokulski.
- Jest to chyba największe nieszczęście w życiu.
- Masz rację - rzekła prezesowa.
- Zaczyna mnie pan interesować, panie Wokulski - dodała pani Wąsowska
wyciągając do niego rękę. Panna Ewelina przez cały czas rozmowy była
schylona nad haftem. W tej chwili podniosła głowę i spojrzała na Starskiego z
takim wyrazem rozpaczy, że Wokulski zdziwił się... Ale Starski wciąż uderzał
szpicrózgą koniec swego buta, gryzł cygaro i uśmiechał się na pół drwiąco, na
pół smutnie. Za altanką rozległ się głos Ochockiego:
385
- Widzisz, mówiłem ci, że tu jest pani...
- No, to w altance, ale nie w krzakach - odpowiedziała młoda dziewczyna z
koszykiem w ręku.
- Ach, głupia jesteś! - mruknął Ochocki wchodząc i niespokojnie patrząc na
damy.
- Oho! pan Julian znowu wkracza do nas jako triumfator - rzekła wdówka.
- Ależ słowo honoru daję, że tylko dla skrócenia drogi szedłem przez klomby -
tłumaczył się Ochocki.
- I tak pan zjechał z drogi, jak dziś wioząc nas...
- No, słowo honoru daję...
- Już lepiej podprowadź mnie, zamiast się tłomaczyć -przerwała prezesowa.
Ochocki podał jej rękę, ale miał minę tak zakłopotaną i kapelusz tak wsadzony
na bakier, że pani Wąsowska nie mogła pohamować nadmiaru wesołości, co na
twarzy panny Felicji wywołało nową serię rumieńców, a Ochockiego zmusiło
do rzucenia wdówce kilku gniewnych spojrzeń. Całe towarzystwo skręciło na
lewo i boczną aleją szło do budynków folwarcznych. Naprzód prezesowa z
Ochockim, za nimi dziewczyna z koszykiem, potem wdówka z panną Felicją,
Wokulski, a za nim panna Ewelina ze Starskim. Przy furtce hałas na przodzie
spotęgował się, a w tej chwili Wokulskiemu przywidziało się, że słyszy za sobą
cichą rozmowę.
- Czasem zdaje mi się, że wolałabym w grobie leżeć... - szepnęła panna Ewelina.
- Odwagi... odwagi... - odpowiedział jej tym samym tonem Starski.
Wokulski teraz dopiero zrozumiał cel wyprawy na folwark, gdy w dziedzińcu
wybiegło naprzeciw prezesowej całe stado kur, którym ona rzucała ziarno z
kosza. Za kurami ukazała się ich dozorczyni, stara Mateuszowa, donosząc pani,
że wszystko jest dobrze, tylko że z rana krążył nad dziedzińcem jastrząb, a po
południu jedna z kur trochę udławiła się kamieniem, ale już ją minęło.