Литмир - Электронная Библиотека
A
A

kiedy sobie po całych dniach łapał ryby.

- Boże! jakie szczęście, że nie ożenię się z tą kobietą - westchnął Ochocki,

serdecznie witając Wokulskiego.

- O panie, panie!... Tylko jeżeli ofiarujesz mi się na męża, to lepiej zostań

furmanem - zawołała pani Wąsowska.

- Ci zawsze kłócą się! - rzekła ze śmiechem prezesowa. Weszła panna Ewelina

Janocka, a w parę minut po niej, drugimi drzwiami, Starski.

Powitali prezesowę, która odpowiedziała im życzliwie, lecz z powagą. Podano

śniadanie.

- U nas, panie Stanisławie - mówiła prezesowa - jest taki zwyczaj, że schodzimy

się wszyscy obowiązkowo tylko do stołu. Poza tym każdy robi, co mu się

podoba. Radzę ci więc, jeżeli boisz się nudów, pilnować się Kazi Wąsowskiej.

- Ja też od razu biorę do niewoli pana Wokulskiego - odparła wdówka.

- Och!... - szepnęła prezesowa spojrzawszy przelotnie na gościa. Panna Felicja

zarumieniła się, nie wiadomo który już raz dzisiaj, i kazała Ochockiemu, ażeby

nalał jej wina.

- Nie, nie... proszę wody - poprawiła się. Ochocki spełnił zlecenie trzęsąc przy

tym głową i rozkładając ręce sposób desperacki.

Po śniadaniu, w ciągu którego panna Ewelina rozmawiała tylko z baronem, a

Starski umizgał się do czarnookiej wdowy, goście pożegnawszy gospodynią

rozeszli się. Ochocki poszedł na strych pałacu, gdzie w pokoiku, świeżo na ten

cel zbudowanym, urządzał obserwatorium meteorologiczne, baron z narzeczoną

wybrali się do parku, a prezesowa zatrzymała Wokulskiego.

- Powiedzże mi - rzekła - bo to pierwsze wrażenia bywają najtrafniejsze, jak ci

się podoba pani Wąsowska?

- Wygląda na dzielną i wesołą kobietę.

- Masz rację. A baron?

- Mało go znam. To stary człowiek.

381

- O, stary, bardzo stary - westchnęła prezesowa - a pomimo to chce mu się żenić.

A co powiesz o jego narzeczonej?

- Wcale jej nie znam, chociaż dziwi mnie, że upodobała sobie barona, który

zresztą może być najzacniejszym człowiekiem.

- Tak, to jest dziwna dziewczyna - mówiła prezesowa - i powiem ci, że

zaczynam tracić dla niej serce. Do jej małżeństwa nie mieszam się, skoro

niejedna panna jej zazdrości, a wszyscy mówią, że robi świetną partię. Ale to, co

miała dostać po mojej śmierci; przejdzie na innych. Kto ma krocie barona, nie

potrzebuje moich dwudziestu tysięcy.

Czuć było rozdrażnienie w głosie staruszki. Niebawem pożegnała Wokulskiego

radząc mu przejść się po parku.

Wokulski wyszedł na dziedziniec i około lewej oficyny, gdzie była kuchnia,

skręcił do parku. Później bardzo często przychodziły mu na myśl dwa

najpierwsze spostrzeżenia, jakie zrobił w Zasławku.

Przede wszystkim niedaleko kuchni zobaczył budę, a przed nią na łańcuchu psa,

który spostrzegłszy obcego począł tak szczekać, wyć i rzucać się, jakby dostał

wścieklizny. Widząc, że mimo to pies ma wesołe oczy i kręci ogonem,

Wokulski pogłaskał go, co okrutnego zwierza wprawiło w taki humor, że nie

pozwolił gościowi odejść od siebie. Wył, chwytał za ubranie, kładł się na ziemi,

jakby domagając się pieszczot, a przynajmniej widoku ludzkiej twarzy.

„Dziwny pies łańcuchowy!” - pomyślał Wokulski.

W tej chwili z kuchni wyszło nowe dziwo: stary parobek otyły. Wokulski, który

jeszcze nigdy nie spotkał otyłego chłopa, wdał się z nim w rozmowę.

- Po co wy tego psa trzymacie na łańcuchu?

- Ażeby był zły i nie puszczał do dom złodziejów - odparł uśmiechając się

parobek.

- Więc dlaczegóż od razu nie weźmiecie złego kundla?

- Kiej dziedziczka nie utrzymałaby złego psa. U nas to i pies musi być łaskawy.

- A wy, ojcze, co tu robicie?

- Jo jestem pasiecznik, ale przódy byłem rataj. Ino jak mi wół złamał ziobro, to

mi jaśnie pani kazała do pasieki.

- I dobrze wam?

- Z początku to ckliło mi się bez roboty, ale późni przywykem i jestem.

Pożegnawszy chłopa Wokulski skręcił do parku i długi czas przechadzał się po

lipowej alei nie myśląc o niczym. Zdawało mu się, że przyjechał tu nasycony,

zatruty zgiełkiem Paryża, hałasem Warszawy, dudnieniem kolei żelaznych i że

wszystkie te niepokoje, wszystkie boleści, jakie przeżył, w tej chwili parują z

niego. Gdyby go zapytano: czym jest wieś? odpowiedziałby, że jest ciszą.

Wtem usłyszał szybki bieg za sobą. Gonił go Ochocki niosąc na ramieniu dwie

wędki.

- Nie było tu panny Felicji? - zapytał. - Miała przyjść o wpół do trzeciej i iść ze

mną na ryby... Ale taka to babska punktualność. Może pan pójdzie z nami? Nie

382

ma pan ochoty. To może pan woli grać ze Starskim w pikietę?... Do tego on

zawsze gotów, wyjąwszy, jeżeli znajdzie komplet do preferansa.

- Cóż tu robi ten pan Starski?

- Jakże co? Mieszka u swojej ciotecznej babki a razem chrzestnej matki,

prezesowej Zasławskiej, i jak teraz, martwi się, że zapewne nieodziedziczy po

niej majątku. Ładny grosz, ze trzysta tysięcy rubli!... Ale prezesowa uważa, że

lepiej wesprzeć nim podrzutków aniżeli kasę Monaco. Biedny chłopak!

- Cóż mu złego?

- Ale ba!... Po babci urwało się, z Kazią zerwało się i choć w łeb sobie strzel.

Wiedz pan - ciągnął Ochocki majstrując coś koło wędek - że kiedyś obecna pani

Wąsowska, jeszcze jako panna, miała słabość do Starskiego. Kazio i Kazia, jaka

dobrana para, co?... Zdaje się, że nawet pod wpływem tej idei pani Kazia

zjechała do nas przed trzema tygodniami (a ma także grosz po nieboszczyku,

bodaj czy nie tyle, co prezesowa!) .Byli nawet. ze sobą kilka dni dobrze i nawet

Kazio na rachunek posagu zrealizował nowy weksel u pachciarza, gdy wtem...

coś się zepsuło. Pani Wąsowska po prostu kpi sobie z Kazia, a on tylko udaje

dobrą minę. Słowem, kiepsko! Trzeba będzie wyrzec się podróży i osiąść na

piaszczystym folwarku, dopóki nie umrze stryjcio, co prawda już dawno chory

na kamień.

- Ale co dotychczas robił pan Starski?

- No, przede wszystkim robił długi. Trochę grał, trochę podróżował (zdaje mi

się jednak, że głównie po paryskich i londyńskich knajpach, bo w te jego Chiny

wierzyć mi się nie chce), ale specjalnie trudnił się bałamuceniem młodych

mężatek. W tym to on mistrz i już ma tak ustaloną reputację, że mężatki wcale

mu się nie opierają, a panny wierzą, że do której zacznie się umizgać Starski,

natychmiast dostanie męża. Takie dobre zajęcie jak każde inne!... „Zapewne -

szepnął Wokulski, już nieco spokojniejszy o rywala. -Ten nie zbałamuci panny

Izabeli.” Dochodzili do końca parku, poza sztachetami którego widać było

szereg murowanych budynków.

- O, ma pan, jaka to oryginalna kobieta z tej prezesowej! - rzekł Ochocki

wskazując na sztachety. -Widzi pan te pałace?... To wszystko czworniaki,

mieszkania parobków. A tamten dom - to ochrona dla parobcząt; bawi się ich ze

trzydzieści sztuk, wszystkie umyte i obłatane jak książątka... A ta znowu willa to

przytułek dla starców, których w tej chwili jest czworo; uprzyjemniają sobie

wakacje czyszcząc włosień na materace do gościnnych pokojów. Tułałem się po

rozmaitych okolicach kraju i wszędzie widziałem, że parobcy mieszkają jak

świnie, a ich dzieci harcują po błocie jak prosięta... Ale kiedym tu pierwszy raz

zajechał, przetarłem oczy. Zdawało mi się, że jestem na wyspie Utopii albo na

kartce nudnego a cnotliwego romansu, w którym autor opisuje, jakimi

szlachcice być powinni, lecz jakimi nigdy nie będą. Imponuje mi ta staruszka...

A gdybyś pan jeszcze wiedział, jaką ona ma bibliotekę, co czyta... Zgłupiałem,

kiedy raz zażądała, abym jej objaśnił pewne punkta transformizmu, którym

383

dlatego tylko brzydzi się, że uznał walkę o byt za fundamentalne prawo natury.

138
{"b":"152412","o":1}