dziwiliby się temu.
Przypuśćmy wreszcie, żebym się z nią ożenił, a wtedy co?... Natychmiast do
salonu dorobkiewicza wleliby się wszyscy jawni i tajni wielbiciele, kuzyni
rozmaitego stopnia, czy ja wiem wreszcie kto!...I znowu musiałbym zamykać
oczy na ich spojrzenia, głuchnąć na ich komplimenta, dyskretnie usuwać się od
ich poufnych rozmów-o czym? O mojej hańbie czy głupocie?... Po roku tego
życia spodliliby mnie tak, że może zniżyłbym się do zazdrości o podobne
indywidua...
Ach, czy nie wolałbym rzucić serce głodnemu psu aniżeli oddać je kobiecie,
która nawet nie domyśla się, jaka jest różnica między nimi a mną.
Basta!.”
Znowu usiadł przy stole i zaczął list do Geista. Nagle przerwał:
„Paradny jestem - rzekł głośno - chcę pisać zobowiązanie nieuregulowawszy
moich interesów...”
„Oto zmieniły się czasy! - myślał. - Dawniej taki Geist byłby symbolem szatana,
z którym walczy o duszę ludzką anioł w postaci kobiety. A dzisiaj... kto jest
szatanem, a kto aniołem?...”
Wtem zapukano do drzwi. Wszedł garson i podał Wokulskiemu duży list.
„Z Warszawy - szepnął. - Od Rzeckiego?... Przysyła mi jakiś drugi list... Ach,
od prezesowej!... Co, może donosi mi o ślubie panny Izabeli?
Rozerwał kopertę, lecz przez chwilę wahał się z odczytaniem. Serce zaczęło mu
bić śpieszniej. „Wszystko jedno!” -mruknął i zaczął:
„Mój kochany panie Stanisławie! Dobrze, widać, bawisz się, podobno nawet w
Paryżu, kiedy zapominasz o swoich przyjaciołach. A grób śp. biednego stryja
twego wciąż czeka na obiecany kamień i ja także chciałabym poradzić się ciebie
o budowę cukrowni, do której namawiają mnie na stare lata. Wstydź się, panie
Stanisławie a nade wszystko żałuj, że nie widzisz rumieńca na twarzy Beli, która
w tej chwili jest u mnie i spiekła raczka usłyszawszy, że piszę do ciebie.
Kochane dziecko! Mieszka u ciotki w sąsiedztwie i często mnie odwiedza.
Domyślam się, że zrobiłeś jej jakąś dużą przykrość; nie ociągaj się więc z
przeprosinami i jak najrychlej przyjeżdżaj prosto do mnie. Bela zabawi tu
jeszcze kilka dni i może uda mi się wyjednać ci przebaczenie...”
Wokulski zerwał się od stołu, otworzył okno i postawszy w nim chwilę
przeczytał drugi raz list prezesowej; oczy zaiskrzyły mu się, na twarz wystąpiły
wypieki.
Zadzwonił raz, drugi, trzeci... Wreszcie sam wybiegł na korytarz wołając:
- Garson!.. Hej, garson!...
- Do usług...
- Rachunek.
- Jaki?..
- Cały rachunek za ostatnie pięć dni... Cały, nie rozumiesz?...
- Czy zaraz?... - zdziwił się garson.
360
- Natychmiast i... powóz na dworzec kolei północnej... Natychmiast!
ROZDZIAŁ PIĄTY:
CZŁOWIEK SZCZĘŚLIWY W MIŁOŚCI
Wróciwszy z Paryża do Warszawy, Wokulski zastał drugi list prezesowej.
Staruszka nalegała, ażeby natychmiast przyjeżdżał i zabawił u niej parę tygodni.
„Nie myśl, panie Stanisławie - kończyła - że zapraszam cię z powodu twoich
świeżych awansów, dla pochwalenia się znajomością z tobą. Tak czasem bywa,
ale nie u mnie. Chcę tylko, ażebyś odpoczął po swych ciężkich trudach, a może i
rozerwał się w moim domu, gdzie oprócz gospodyni, starej nudziarki, znajdziesz
jeszcze towarzystwo młodych i ładnych kobiet.”
Dużo mnie obchodzą młode i ładne kobiety! - mruknął Wokulski. W następnej
zaś chwili przyszło mu na myśl: o jakich to awansach pisze prezesowa? Czyby
już nawet na prowincji wiedziano o jego zarobku, choć sam nikomu o tym nie
wspomniał?
Słowa prezesowej przestały go jednak dziwić, gdy naprędce rozejrzał się w
interesach. Od dnia wyjazdu do Paryża obroty jego handlu znowu wzrosły i
wzrastały z tygodnia na tydzień. W stosunki z nim weszło kilkudziesięciu
nowych kupców, a cofnął się ledwie jeden, dawny, napisawszy przy tym ostry
list, że ponieważ on nie ma arsenału, tylko zwyczajny sklep bławatny, więc nie
widzi interesu nadal utrzymywać stosunków z firmą JW-go Wokulskiego, z
którym na Nowy Rok ureguluje wszelkie rachunki. Ruch towarów był tak
wielki, że pan Ignacy na własną odpowiedzialność wynajął nowy skład, zgodził
ósmego subiekta i dwu ekspedytorów. Kiedy Wokulski skończył przeglądać
księgi (na usilną prośbę Rzeckiego wziął się do nich w parę godzin po powrocie
z banhofu),pan Ignacy otworzył kasę ogniotrwałą i z uroczystą miną wydobył
stamtąd list Suzina.
- Cóż to za ceremoniał? - spytał ze śmiechem Wokulski.
- Korespondencje od Suzina muszą być szczególnie pilnowane - odparł Rzecki z
naciskiem. Wokulski wzruszył ramionami i przeczytał list. Suzin proponował
mu na zimowe miesiące nowy interes, prawie tej samej doniosłości co paryski.
- Cóż ty na to? - zapytał pana Ignacego objaśniwszy, o co chodzi.
- Mój Stachu - odparł subiekt spuszczając oczy - tak ci ufam, że gdybyś nawet
spalił miasto, jeszcze byłbym pewny, że zrobiłeś to w szlachetnym celu.
- Jesteś nieuleczony marzyciel, mój stary! - westchnął Wokulski i przerwał
rozmowę. Nie miał wątpliwości, że Ignacy znowu posądza go o jakieś
polityczne knowania.
Nie sam Rzecki myślał w taki sposób. Wstąpiwszy do swego mieszkania
Wokulski znalazł całą pakę biletów wizytowych i listów. Przez czas
nieobecności odwiedziło go około setki ludzi wpływowych, utytułowanych i
majętnych, z których co najmniej połowy dotychczas nie znał... Jeszcze większą
361
osobliwość stanowiły listy. Były to prośby bądź o wsparcie, bądź o protekcję do
rozmaitych władz cywilnych i wojskowych lub też anonimy po największej
części wymyślające mu... Jeden nazywał go zdrajcą, inny fagasem, który tak
wprawił się do służby u Hopfera, że dziś dobrowolnie wdziewa na siebie liberię
arystokracji, a nawet więcej niż arystokracji. Inny anonim zarzucał mu opiekę
nad kobietą złego życia, inny donosił, że pani Stawska jest kokietką i
awanturnicą, a Rzecki oszustem, który w nowo nabytym domu wykrada mu
komorne i dzieli się z rządcą, niejakim Wirskim.
„Muszą zdrowe plotki krążyć o mnie...” - pomyślał patrząc na stertę papierów.
Na ulicy także, o ile miał czas zwracać uwagę, spostrzegł, że jest przedmiotem
ogólnego zainteresowania. Mnóstwo osób kłaniało mu się; czasem zupełnie
obcy wskazywali na niego, gdy przechodził; byli jednakże i tacy, którzy z
widoczną niechęcią odwracali od niego głowę. Między nimi zauważył dwu
znajomych, jeszcze z Irkucka, co go dotknęło w przykry sposób.
„Cóż ci znowu - szepnął - dostali bzika?...”
Na drugi dzień swego pobytu w Warszawie odpisał Suzinowi, że propozycje
przyjmuje i że w połowie października będzie w Moskwie. Późnym zaś
wieczorem wyjechał do prezesowej, której majątek leżało kilka mil od niedawno
wybudowanej kolei.
Na dworcu spostrzegł, że i tu jego osoba robi wrażenie. Sam zawiadowca
przedstawił się i kazał mu dać oddzielny przedział; nadkonduktor zaś prowadząc
go do wagonu rzekł, że to on właśnie miał zamiar ofiarować mu wygodne
miejsce, gdzie by można spać, pracować albo rozmawiać bez przeszkód.
Po długim staniu pociąg z wolna ruszył. Była już noc duża, bezksiężycowa i
bezobłoczna, a na niebie więcej gwiazd niż zwykle. Wokulski otworzył okno i
przypatrywał się konstelacjom. Przyszły mu na myśl syberyjskie noce, gdzie
niebo bywa niekiedy prawie czarne, zasiane gwiazdami jak śnieżycą, gdzie Mała
Niedźwiedzica krąży prawie nad głową, a Herkules, kwadrat Pegaza, Bliźnięta
świecą niżej niż u nas nad horyzontem.
„Czy dziś umiałbym astronomię, ja, subiekt Hopfera, gdybym tam nie był? -
pomyślał z goryczą. - A słyszałbym co o odkryciach Geista, gdyby mnie Suzin