Литмир - Электронная Библиотека
A
A

gwałtem nie zaciągnął do Paryża?”

I oczyma duszy widział szerokie i niezwykłe życie swoje, jakby rozpięte między

dalekim Wschodem i dalekim Zachodem. „Wszystko, co umiem, wszystko, co

mam, wszystko, co zrobić jeszcze mogę; nie pochodzi stąd. Tu znajdowałem

tylko upokorzenie, zawiść albo wątpliwej wartości poklask, gdy mi się wiodło;

lecz gdyby mi się nie powiodło, zdeptałyby mnie te same nogi, które dziś się

kłaniają...”

„Wyjadę stąd - szeptał - wyjadę!... Chyba że ona mnie zatrzyma...Bo co mi da

nawet ten majątek, jeżeli nie mogę go zużytkować w taki sposób, jaki mnie

najlepiej przypada do gustu? Co warte życie, pleśniejące między resursą,

sklepem i prywatnymi salonami, gdzie trzeba grać w preferansa, ażeby nie

obmawiać, albo obmawiać, ażeby nie grać w preferansa?...” „Ciekawym - rzekł

362

do siebie po chwili - w jakim celu tak znacząco zaprasza mnie prezesowa? A

może to panna Izabela?...” Zrobiło mu się gorąco i z wolna uczuł jakąś

przemianę w duszy. Przypomniał sobie swego ojca i stryja, Kasię Hopfer, która

tak go kochała, Rzeckiego, Leona, Szumana, księcia i tylu, tylu innych ludzi,

którzy złożyli mu dowody niewątpliwej życzliwości. Co warta cała jego nauka i

majątek, gdyby dokoła siebie nie miał serc przyjaznych; na co zdałby się

największy wynalazek Geista, gdyby nie miał być orężem, który zapewni

ostateczne zwycięstwo rasie ludzi szlachetniejszych i lepszych?...

„Jest i u nas niemało do zrobienia - szepnął. - Są i u nas ludzie, których warto

wydźwignąć albo wzmocnić... Za stary jestem na robienie epokowych

wynalazków, niech się tym zajmują Ochoccy... Ja wolę innym przysporzyć

szczęścia i sam być szczęśliwym...”

Przymknął oczy i zdawało mu się, że widzi pannę Izabelę, która patrzy na niego

w dziwny, jej tylko właściwy sposób i łagodnym uśmiechem przytakuje jego

zamiarom.

Zapukano do drzwi przedziału i po chwili ukazał się nadkonduktor mówiąc:

-Pan baron Dalski pyta się, czy może tu przyjść. Jedzie tym samym wagonem.

- Pan baron?... - powtórzył Wokulski. - Owszem, niech będzie łaskaw....

Nadkonduktor cofnął się i przymknął drzwi, a Wokulski przypomniał sobie, że

baron jest członkiem spółki do handlu ze Wschodem i jednym z niewielu już

konkurentów panny Izabeli. „Czego on chce ode mnie? - myślał Wokulski. -

Może i on jedzie do prezesowej, ażeby na świeżym powietrzu złożyć pannie

Izabeli stanowczą deklarację?... Jeżeli go nie uprzedził ten Starski...”

W korytarzu wagonowym słychać było kroki i rozmowę; drzwi przedziału

znowu usunęły się i ukazał się nadkonduktor, a obok niego bardzo szczupły pan,

z malutkimi wąsikami szpakowatymi, jeszcze mniejszą bródką prawie siwą i

dobrze siwiejącą głową.

„Chyba nie on? myślał Wokulski. - Tamten był zupełnie czarny...”

- Najmocniej przepraszam, że niepokoję panaĺ - rzekł baron chwiejąc się z

powodu ruchu pociągu. - Najmocniej... Nie ośmieliłbym się przerywać

samotności, gdyby nie to, że chcę zapytać: czy pan nie jedzie do naszej

czcigodnej prezesowej, która pana już od tygodnia oczekuje?

- Właśnie do niej jadę. Witam pana barona. Niechże pan siądzie.

- A to doskonale! - zawołał baron - bo i ja tam jadę. Prawie od dwu miesięcy

mieszkam tam. To jest... panie... nie tyle mieszkam, ile ciągle dojeżdżam. To od

siebie, gdzie mi dom odnawiają, to z Warszawy... Teraz wracam z Wiednia,

gdzie kupowałem meble, ale zabawię prezesowej tylko parę dni, bo, panie,

muszę zmienić wszystkie obicia w pałacu, założone nie dawniej jak dwa

tygodnie temu. Ale cóż robić...nie podobały się, więc obedrzemy, nie ma rady!...

Śmiał się i mrugał oczyma, a Wokulskiego zimno przeszło. „Dla kogo te

meble?... Komu nie podobały się obicia?...” pytał sam siebie z trwogą.

- Szanowny pan - ciągnął baron - już skończył swoją misję. Winszuję!... - dodał

ściskając go za rękę. - Od pierwszego, panie, rzutu oka uczułem dla pana

363

szacunek i sympatię, która teraz zamienia się w prawdziwą cześć... Tak, panie.

Nasze usuwanie się od politycznego życia zrobiło nam wiele szkody. Pan

pierwszy złamałeś nierozsądną zasadę abstynencji i za to, panie, cześć...

Musimy się przecie interesować sprawami państwa, w którym znajdują się nasze

majątki, gdzie leży nasza przyszłość...

- Nie rozumiem pana, panie baronie - przerwał mu nagle Wokulski.

Baron tak zmieszał się, że przez chwilę siedział bez ruchu i głosu. Nareszcie

wybąkał:

- Przepraszam!... Doprawdy nie miałem zamiaru... Ale sądzę, że moja przyjaźń

dla czcigodnej prezesowej, która, panie, tak...

- Skończmy, panie, z wyjaśnieniami - rzekł ze śmiechem Wokulski ściskając go

za rękę. - Kontent pan z wiedeńskich sprawunków?

- Bardzo... panie... bardzo... Chociaż, czy pan uwierzy, była chwila, że za radą

szanownej prezesowej miałem zamiar fatygować pana w Paryżu...

- Chętnie służyłbym. O cóż to chodziło?

- Chciałem mieć stamtąd garnitur brylantowy - mówił baron. -Ale że w Wiedniu

trafiły mi się pyszne szafiry... Właśnie mam je przy sobie i jeżeli pan pozwoli...

Pan jest znawcą klejnotów?...

„Dla kogo te szafiry?” - myślał Wokulski. Chciał poprawić się na siedzeniu, ale

poczuł, że nie może podnieść ręki ani wyprostować nóg.

Baron tymczasem wyjął z rozmaitych kieszeni cztery safianowe pudełka,

ustawił je na ławce i po kolei zaczął otwierać.

- Oto bransoleta - mówił - prawda, jaka skromna, jeden kamień... Brosza i

kolczyki już są ozdobniejsze; kazałem nawet zmienić oprawę... A to naszyjnik...

Proste to, ale smaczne i może dlatego ładne...Ale ogień jest, prawda, panie?...

Mówiąc tak, przesuwał szafiry przed oczyma Wokulskiego, przy migotliwym

blasku świecy.

- Nie podobają się panu? - spytał nagle baron spostrzegłszy, że jego towarzysz

nie odpowiada.

- Owszem, bardzo piękne. Komuż to baron wiezie taki prezent?

- Mojej narzeczonej - odparł baron tonem zdziwienia. - Sądziłem, że prezesowa

wspomniała panu o naszym szczęściu rodzinnym...

- Nic.

- A właśnie dziś jest pięć tygodni, jak oświadczyłem się i zostałem przyjęty.

- Komu się pan oświadczył?... Prezesowej?... - rzekł innym już głosem

Wokulski.

- Ależ nie!... - zawołał baron cofając się. - Oświadczyłem się pannie Ewelinie

Janockiej, wnuczce prezesowej... Nie pamięta jej pan? Była u hrabiny w tym

roku na święconem, nie zauważył jej pan?...

Długa chwila upłynęła, zanim Wokulski skombinował, że panna Ewelina

Janocka nie jest panną Izabelą Łęcką, że baron nie oświadczył się pannie Izabeli

i że nie dla niej wiezie szafiry.

364

- Przepraszam pana - odezwał się do zaniepokojonego barona - ale jestem tak

rozstrojony, że po prostu nie wiedziałem, co mówię...

Baron zerwał się z siedzenia i prędko zaczął chować pudełka.

- Co za nieuwaga z mojej strony! - zawołał. - Właśnie dostrzegłem w oczach

pańskich znużenie i mimo to ośmieliłem się spłoszyć panu sen...

- Nie, panie, spać nie mam zamiaru i miło mi będzie odbyć resztę drogi w

pańskim towarzystwie. To chwilowe osłabienie, które już przeszło.

Baron z początku robił ceremonie i chciał wychodzić, ale widząc, że Wokulski

istotnie orzeźwił się, usiadł zapewniając, że tylko na parę minut. Czuł potrzebę

wygadania się przed kimś ze swoim szczęściem.

- Bo co to za kobieta! - mówił baron z coraz żywszą gestykulacją. Kiedym ją,

panie, poznał, wydała mi się zimna jak posąg i tylko zajęta strojami. Dopiero

dziś widzę, jakie to skarby uczuć...Stroić się lubi jak każda kobieta, ale cóż to za

rozum!... Nikomu bym tego nie powiedział, co teraz powiem panu, panie

Wokulski. Ja bardzo młodo zacząłem siwieć i nie bez tego, ażebym od czasu do

131
{"b":"152412","o":1}