Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Tym lepiej dla was. Nie mam wprawdzie pretensji do Prusaków, choć zabrali

nam Alzację i spory kawał Lotaryngii, ale zawsze nie lubię mieć Niemca za

kołnierzem. Skądże jesteście, obywatelu?

- Z Warszawy.

- Ah, ca... Piękny kraj... bogaty kraj... Naprzód, Lizetka!... Więc pan jesteś

Polak?... Znam Polaków!... Oto plac Opery, obywatelu, a oto Grand Hôtel...

Wokulski rzucił trzy franki dorożkarzowi, pędem wbiegł do bramy, a z niej na

trzecie piętro. Ledwie stanął przed swoim numerem, już ukazał się uśmiechnięty

służący i oddał mu bilet Suzina i pakiet listów.

- Dużo interesantów... dużo interesantek! - rzekł służący patrząc na niego

figlarnie.

- Gdzież oni?

- Są w salonie przyjęć, są w czytelni, są w sali jadalnej... Pan Jumart

niecierpliwi się...

- Któż jest pan Jumart? - spytał Wokulski. - Marszałek dworu pańskiego i pana

Siuzę... Bardzo zdolny człowiek i duże mógłby panu oddać usługi, gdyby był

pewny tak... z tysiąc franków gratyfikacji... - mówił wciąż figlarnie służący.

- Gdzież on jest?

- Na pierwszym piętrze, w pańskim salonie przyjęć. Pan Jumart jest bardzo

zdolny człowiek, ale i ja może przydałbym się waszej ekscelencji, jakkolwiek

nazywam się Miler. Naprawdę jednak jestem Alzatczyk i na honor, zamiast brać

od pana, jeszcze płaciłbym dziesięć franków dziennie, byleśmy raz skończyli z

Prusakami.

Wokulski wszedł do numeru.

- Nade wszystko niech panowie strzegą się tej baronowej... która już czeka w

czytelni, a ma niby to przyjść dopiero o trzeciej... Przysięgnę, to Niemka...

Jestem przecie Alzatczyk!... Ostatnie zdania Miler wypowiedział zniżonym

głosem i cofnął się na korytarz.

Wokulski otworzył bilet Suzina i czytał: „Sesja dopiero o ósmej - pisał Suzin -

masz czasu dosyć, więc załatw się z tymi interesantami, a nade wszystko z

babami. Ja już, dalibóg, za stary, żeby im wszystkim dogodzić.”

Wokulski zaczął przeglądać listy. Po większej części były to reklamy kupców,

fryzjerów, dentystów, prośby o wsparcie, propozycje wyjawienia jakichś

tajemnic, jedna odezwa od Armii Zbawienia.

324

Z całego mnóstwa tych korespondencyj uderzyła Wokulskiego następna:

„Osoba młoda, elegancka i przystojna pragnie zwiedzać z panem Paryż na

wspólny koszt. Odpowiedź złożyć u szwajcara hotelu.”

„Oryginalne miasto!” - mruknął Wokulski.

Drugi, jeszcze ciekawszy list pochodził od owej baronowej... która od trzeciej

miała czekać na schadzkę w czytelni.

„To jeszcze pół godziny...”

Zadzwonił i kazał przynieść do numeru śniadanie. W kilka minut podano mu

szynkę, jaja, befsztyk, jakąś nieznaną rybę, kilka butelek rozmaitych trunków i

maszynkę kawy czarnej. Jadł z wilczym ąpetytem, pił nie gorzej, wreszcie kazał

Milerowi zaprowadzić się do owej sali przyjęć.

Służący wyszedł z nim na korytarz, dotknął dzwonka, coś powiedział przez tubę

i wprowadził Wokulskiego do windy. W minutę później Wokulski był na

pierwszym piętrze, a gdy opuszczał windę, zastąpił mu drogę jakiś

dystyngowany pan, z niedużymi wąsami, we fraku i białym krawacie.

- Jumart... - odezwał się ten pan z ukłonem.

Poszli kilkanaście kroków korytarzem i Jumart otworzył drzwi wspaniałego

salonu. Wokulski o mało nie cofnął się zobaczywszy złocone meble, olbrzymie

lustra i ściany ozdobione płaskorzeźbami. Na środku stał duży stół pokryty

kosztownym obrusem i przywalony stosem papierów.

- Mogę wprowadzić interesantów? - spytał Jumart. - Ci nie są, zdaje mi się,

niebezpieczni. Tylko na baronowę... ośmielę się zwrócić uwagę... Czeka w

czytelni.

Ukłonił się i wyszedł z powagą do innego salonu, który zdawał się być

poczekalnią.

„Czy ja, do licha, nie wpadłem w jaką awanturę?” - pomyślał Wokulski.

Ledwie Wokulski usiadł na fotelu i zaczął przeglądać papiery, wszedł lokaj w

błękitnym fraku ozdobionym złotymi haftami i podał mu bilet na tacy. Na

bilecie był napis: „Pułkownik”, i jakieś nic nie mówiące nazwisko.

- Prosić. Po chwili ukazał się mężczyzna pięknego wzrostu, z siwą hiszpanką,

takimiż wąsami i czerwoną wstążeczką przy klapie surduta:

- Wiem, że mało ma pan czasu - odezwał się gość, lekko kłaniając się. - Mój

interes jest krótki. Paryż - miasto wspaniałe pod każdym względem: czy chodzi

o zabawę, czy o naukę ; ale potrzebuje wytrawnego przewodnika. Ponieważ

znam wszystkie muzea, galerie, teatry, kluby, monumenta, instytucje rządowe i

prywatne, słowem wszystko...więc jeżeli pan życzy sobie...

- Niech pan raczy zostawić swój adres - odpowiedział Wokulski.

- Władam czterema językami, mam znajomości w świecie artystycznym,

literackim, naukowym i przemysłowym...

- W tej chwili nie mogę panu dać odpowiedzi - przerwał Wokulski

- Mam zgłosić się czy czekać na pańskie wezwanie? - spytał gość

- Tak, odpowiem panu listownie.

- Polecam się pamięci - odparł gość. Wstał z krzesła i ukłoniwszy się wyszedł.

325

Lokaj przyniósł drugi bilet i niebawem ukazał się drugi gość. Był to człowiek

pulchny i rumiany i wyglądał na właściciela sklepu bławatnego. Kłaniał się na

całej przestrzeni ode drzwi do stołu.

- Co pan każe? - spytał Wokulski.

- Jak to, nie odgadł pan przeczytawszy nazwisko Escabeau?..Hannibal

Escabeau?... - zdziwił się przybyły. - Karabin Escabeau daje siedemnaście

strzałów na minutę; ten zaś, który będę miał honor zaprezentować panu,

wyrzuca trzydzieści kul...

Wokulski miał tak zdziwioną minę, że Hannibal Escabeau sam począł się

dziwić.

- Sądzę, że nie omyliłem się? - spytał gość.

- Omylił się pan - odparł Wokulski. - Jestem kupcem galanteryjnym i karabiny

nic mnie nie obchodzą.

- Mówiono mi jednak... poufnie... - rzekł z naciskiem Escabeau - że panowie...

- Źle pana poinformowano.

- Ach, w takim razie przepraszam... To może być pod innym numerem... -

mówił gość cofając się i kłaniając.

Nowy występ błękitnego fraka i białych spodni i nowy gość; tym razem mały,

szczupły, czarny, z niespokojnym wejrzeniem. Ten prawie przybiegł do stołu,

padł na krzesło, obejrzał się na drzwi i przysunąwszy się do Wokulskiego zaczął

przyciszonym głosem:

- Pewnie dziwi to pana, ale... rzecz jest ważna... zbyt ważna...W tych dniach

zrobiłem olbrzymie odkrycie co do rulety... Trzeba tylko sześć do siedmiu razy

dublować stawkę...

- Wybaczy pan, ale ja się tym nie zajmuję - przerwał mu Wokulski:

- Nie ufa mi pan?... To całkiem naturalne... Ale mam właśnie przy sobie małą

ruletę... Możemy spróbować...

- Przepraszam pana, w tej chwili nie mam czasu.

- Trzy minuty, panie... minutkę... - Ani pół minuty.

- Więc kiedyż mam przyjść? - pytał gość z miną bardzo zdesperowaną.

- W każdym razie nieprędko.

- Niechże mi pan przynajmniej pożyczy sto franków na oficjalne próby...

- Mogę służyć pięcioma - odparł Wokulski sięgając do kieszeni.

- O nie, panie, dziękuję... Nie jestem awanturnikiem... Zresztą...niech pan da...

jutro odniosę... Pan może się tymczasem namyśli...

Następny gość, człowiek okazałej tuszy, ze sznurem miniaturowych orderów na

klapie surduta, proponował Wokulskiemu: dyplom doktora filozofii, order lub

tytuł, i wydawał się bardzo zdziwionym, gdy propozycji nie przyjęto. Odszedł,

nawet nie pożegnawszy się.

Po nim nastąpiła paru minutowa przerwa. Wokulskiemu zdawało się, że w

poczekalni słyszy szelest kobiecej sukni. Wytężył ucho... W tej chwili lokaj

zameldował baronowę...

326

Znowu długa pauza i ukazała się w salonie kobieta tak piękna i dystyngowana,

że Wokulski mimo woli powstał z fotelu. Mogła mieć około czterdziestu lat;

117
{"b":"152412","o":1}