— Tak, ale to nie daje nam w najmniejszym stopniu pojęcia o stanie aktual-nym społeczeństwa Florytów ani też o ich historii. Nie daje nam również żadnych nowych informacji o twórcach Starej Bazy. . . poza tą jedną, że chcieli Florytom dopomóc, że byli w stosunku do nich przychylnie nastawieni. Zajrzyjmy do tej jaskini, a potem szybkim marszem wracamy do rakiety. Może nawet użyjemy aparatów lotnych na trudniejszych odcinkach drogi, żeby prędzej się tam dostać.
Od jutra zaczniemy mniej ostrożnie, ale za to, mam nadzieję, skuteczniej „polować” na Florytów. Zbyt mało czasu nam pozostało i obawiam się, że wrócimy na Ziemię, nie umiejąc o nich nic pewnego powiedzieć.
Grota była kręta i gęsto rozgałęziona. Przyświecając sobie latarkami posuwali się powoli, oglądając ściany. Były suche i dość gładkie, miejscami nosiły ślady jakichś przypadkowych pęknięć czy zarysowań.
W pewnej chwili, gdy mieli już zawrócić ku wyjściu, Ewa potknęła się o coś i odruchowo poświeciła pod nogi.
Na środku niewielkiej niszy, wysokiej na cztery metry i szerokiej w tym miejscu na tyleż, leżał niewielki odłam jakby szarego kamienia. Har schylił się i podniósł z ziemi ciężki dość przedmiot kształtem przypominający klin.
— To jest metal! — powiedział, oglądając powierzchnię znaleziska. — Metal, i do tego obrobiony cieplnie! Dłuto czy coś w tym rodzaju. . .
98
— Czyżby jednak. . . dano Florytom jakieś narzędzia poza tym, co ukryto w stożku? — odezwał się Ted. — A może to jest starsze? Może mieli oni w swojej przeszłości uczciwą epokę brązu, a potem dopiero tak się wyrodzili? To byłoby zgodne z twoją hipotezą, Har!
— Zaraz, powiedziałeś: dłuto! — podchwyciła Ewa i omiotła ściany jaskini snopem światła. — Może więc. . . Jest! Jest! — krzyknęła radośnie i podbiegła do jednej ze ścian.
Na powierzchni gładkiej i jakby wypolerowanej sztucznie płyty znaczył się wyraźnie barwny rysunek, złożony z wyżłobień, w które napuszczono jakichś barwników.
Otoczyli to miejsce i w milczeniu, oświetlając jaskrawym blaskiem rtęciówek wyraźny i doskonale zachowany rysunek, przyglądali mu się przez długą chwilę.
— Więc jednak. . . mieli swoją epokę jaskiniową! — powiedział cicho Ted.
Rysunek, choć niezbyt dokładnie, przedstawiał jakieś powalone, ogromne cielsko — może upolowane zwierzę? Obok niego leżały wydłużone żerdzie, zapewne broń. Trochę dalej zaznaczony kolorem czerwonożółtym rysował się wy-dłużony jęzor.
— To chyba ogień — powiedziała Ewa. — Musieli znać ogień.
— A więc mogli wytapiać metale! To dłuto jest na pewno ich wytworem!
— Niewątpliwie — zgodził się Har, badając powierzchnię skały pod rysun-kiem za pomocą aparatury archeologicznej. — To dłuto i ten rysunek pochodzą na pewno sprzed dziesiątków co najmniej tysiącleci, a więc z okresu znacznie wcześniejszego niż czas pobytu hipotetycznych przybyszów z Kosmosu. . .
ROZDZIAŁ JEDENASTY
O KATAKLIZMACH, PREZENTACH,
METODYCE NAUCZANIA
ORAZ NIEWCZESNYCH WYBRYKACH
CZERWONEGO SŁO ŃCA
Biologowie opracowywali komunikat o swych osiągnięciach, a Max ślęczał
przy radiostacji dalekiego zasięgu i usiłował nawiązać łączność z Orfą.
— Rozmawiać od biedy można — komunikował co pewien czas. — Za jakość przesłanych informacji nie ręczę jednak. Zakłócenia są tak silne, że chyba trzeba będzie kodować wiadomości i przesyłać je wielokrotnie.
— Poczekaj do zmroku — poradził mu Har, ściągając kombinezon. — Na razie mamy do przedyskutowania nasze spostrzeżenia. Trzeba to wszystko jakoś ująć.
Adam, który skończył swój raport, zbliżył się do przybyłych i zaczął wypy-tywać o szczegóły. Po chwili dołączyła Wera i w piątkę przeglądali teraz filmy i nagrania. Har wspomagany przez Ewę i Teda opowiedział pokrótce o plonie ostatnich dwóch dni.
— Podsumujmy zatem! — powiedział Adam, sadowiąc się w fotelu. — Z jednej strony, brak oznak cywilizacji technicznej, zagospodarowania planety i tak dalej. Mieszkańcy żyją w dżungli, nie są jednak na tak niskim poziomie umysłowym, jak wynikałoby z ich trybu życia. Poza tym mają niespodziewanie wysoko ukształtowany zmysł estetyki i poczucie ostrożności wobec nieznanych im istot. . .
Z drugiej strony, znajdujemy ślady przeszłości tych istot, niezwykle zbieżne z pre-historią gatunku ludzkiego. . .
— A z trzeciej strony, ślady działalności istot o niezmiernie wysokim poziomie technicznym! — dorzucił Ted.
— Tak, ale zostawmy je na razie na boku, żeby nie komplikować do reszty i tak zagmatwanej sprawy. Wygląda więc na to, że jakiś czynnik nagły i przypadkowy zamącił drogę rozwoju Florytów. Trudno powiedzieć, do jakiego poziomu doszli, zanim to się stało. Fakt, iż natrafiliście tak łatwo na jaskinię z tymi ry-sunkami, zdaje się świadczyć, że ślady takie nie są rzadkością na tym terenie. . .
Można by przypuszczać, że to był właśnie kulminacyjny punkt w ich rozwoju. . .
100
My, badając skorupę planety, wyrobiliśmy sobie pewien pogląd na ten „czynnik zakłócający”. Przyznam, że z wahaniem wysuwam taką tezę, bo prowadzi do dość przykrych wniosków. . .
— Mów, wszystkie tezy musimy bez żadnych skrupułów rozpatrzyć! — za-chęcił go Har.
— Wasza opowieść jeszcze bardziej umacnia nas w przekonaniu, iż zaszło tu coś, co zupełnie zmieniło warunki na planecie. Znaczne jej połacie pokryte są nieprzebytą dżunglą, a mimo tej przebogatej szaty roślinnej fauna tutejsza jest niezmiernie uboga i nieliczna. Są to jakieś zupełnie odosobnione gatunki, bez widocznych powiązań systematycznych. . .
Okazuje się jednak — po pobieżnym zbadaniu skorupy planety na niewielkich głębokościach — że dżungla nie króluje tu, jak można by się spodziewać, od pradziejów rozwoju roślinności na planecie. W niektórych rejonach jest ona stosunkowo młoda, wyrosła na podkładzie zupełnie nie zarośniętych przedtem terenów. Wydaje się, że przed niedawnym czasem nastąpiła tu gwałtowna inwazja roślinności na tereny, które mogły być na przykład uprawną glebą czy nawet pustynią. . .
— Kiedy to nastąpiło? — ożywił się Har.
— Ba! — roześmiał się Adam. — Z chronologią wciąż ta sama bieda: mogę powiedzieć, że kilka tysięcy lat temu, ale dokładnie — nie podejmuję się.
Har westchnął z rozczarowaniem i pokiwał głową, a Adam kontynuował:
— Ta niespodziewana inwazja roślinności nie mogła oczywiście nastąpić ot, tak sobie. Przyczyną mogła być tylko jakaś istotna zmiana warunków wegetacji.
Tu właśnie przyszedł nam do głowy ten pomysł. . . raczej skojarzenie może. . .
Otóż, jak zapewne wiecie, po przeprowadzanych w połowie dwudziestego wieku próbnych wybuchach atomowych na wyspach Pacyfiku okazało się, że już po dwudziestu niespełna latach roślinność rozkrzewiła się tam tak bujnie, iż nie tylko zabliźniła ubytki spowodowane wybuchem, ale także opanowała tereny uprzednio nie zarośnięte. Jeśli do tego dodać wyniki prac nad odpornością różnych gatunków zwierząt na takie wybuchy, wniosek narzuca się sam. . .
— A jak to jest z tą odpornością? — wtrącił Ted.
— Bardzo dziwnie: kataklizm atomowy są w stanie przetrwać zupełnie różne gatunki. Na przykład karaluchy, szczury. . . Trudno na pierwszy rzut oka określić, co decyduje o odporności. Podobnie mogło być i tu. . . — wyjaśniła Wera.
Zapadło ponure milczenie. Wszyscy, uzupełniwszy w myślach sugestię Adama, rozważali płynące z niej nieodparcie wnioski. Pierwszy odezwał się Har.
— Pomysł wasz nawiązuje do pewnej starej teorii stworzonej bodajże właśnie w okresie prób z bronią jądrową. . . Ktoś powiedział wtedy, że rozwój cywilizacji technicznej może się odbywać tylko do pewnej granicy: do samounicestwienia się. Potem wszystko zaczyna się od nowa. Teoria ta nie jest chyba słuszna. Nasza historia pokazuje, że kryzys cywilizacji można przełamać i uniknąć takiej kata-101