Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Precz z hetmanem! – krzyknął Niezabitowski.

– Precz! – podchwyciło kilka gardeł. – Na pohybel!

Rotmistrzowie i pułkownicy rzucali czapki w górę. Krzyczeli i wiwatowali. Przyjemski spiął konia ostrogami, szarpnął za cugle, a jego rumak stanął dęba i zarżał dziko.

– Mości panowie, do koła, do koła! – krzyknął generał.

– Nie czas na gadanie – rzekł Odrzywolski. – Larum grają! Tedy primo: wypowiadamy posłuszeństwo Kalinowskiemu, który nie jest w stanie dowodzić. Secundo: musimy wybrać marszałka. Ja suponuję, aby uczynić nim pana Przyjemskiego, najstarszego i nacnotliwszego żołnierza w naszej kompanii. Regimenta on wodził, kiedyście waszmościowie w pieluchach kwilili!

Wszystkie buławy i buzdygany wyciągnęły się w stronę Przyjemskiego. Nikt nie zaprotestował. Generał przymknął oczy, skłonił się rotmistrzom.

– Za grzechy moje przyjmuję – rzekł. – A teraz za Kalinowskim! Zanim Niemców i Szkotów pobuntuje!

Pułkownicy rozjechali się do swoich oddziałów. Wnet przez majdan ku redutom ruszyły pierwsze oddziały – na czele chorągiew pancerna Mikołaja Kossakowskiego, za nim dobrze okryta Seweryna Kalińskiego, potem husaria Sobieskiego i reszta kozackiej jazdy. Na końcu pstrzył się różnobarwny tłum ciurów i obozowej czeladzi.

Chorągwie wyszły na wolną przestrzeń pomiędzy taborem a redutami. Pod szańcami czerniały już szeregi niemieckiej piechoty. Ramię przy ramieniu stali tam wąsaci, srodzy muszkieterzy z kobyłami. Wiatr szarpał ich płaszczami, łopotał sztandarami z krzyżem świętego Andrzeja. Na czele stał rozwinięty w cynek[6] regiment bawarsko-niemiecki Houvaldta, z tyłu kurlandzki Reka i pruski Radziwiłła. Za nimi czekała rajtaria Bogusława Radziwiłła, czerwieniały breacany żołnierzy pułku Butlera, w którym służyli Szkoci i Irlandczycy spoglądający spod przekrzywionych biretów i dzierżący muszkiety niderlandzkie bez forkietów.

Chorągwie polskie stanęły na wprost piechoty niby złocisty mur, przetykany czerwienią i żółcią delii i żupanów, błyskiem kolczug i bechterów, lśnieniem husarskich zbroic. Przyjemski pchnął do hetmana Jerzego Bałłabana. Porucznik skoczył pod białym sztandarem ku rajtarom Radziwiłła. Żołnierze rozstępowali się przed nim, tworząc ulicę prowadzącą tam, gdzie na koniu stał Kalinowski.

– Jego mość pan Przyjemski, marszałek konfederacji prosi, abyś zaniechał, wasza mość, rozlewu krwi – powiedział Bałłaban, zdejmując czapkę przed Kalinowskim. – Nie chcemy, abyś, mości panie hetmanie, składał buławę, jeno abyś z dowodzenia ustąpił.

Kalinowski nie mówił nic, jednak jego ręce trzymające szczerozłotą buławę wysadzaną turkusami i almandytami drżały coraz mocniej.

– Bu... bu... bu... buntownicy zgi... iną! – rzekł chrapliwym głosem. – Złóżcie broń i zdajcie się na moją łaskę... Poddajcie się rajtarom Danteza...

– Toż rajtarów jego mości Danteza nie starczy, aby nas pilnować – mruknął Bałłaban. – Cała jazda narodowego autoramentu weszła do związku...

– Dantez... – Hetman podniósł buławę. Teraz dygotała już nie tylko jego ręka, ale i powieka. – Dantez... gotuj...

– Gotuj broń! – huknął Francuz. Jego ręce również drżały coraz mocniej. O Boże, co miał czynić? Co miał robić? Z kim trzymać? Przecież nie mógł przejść na stronę konfederatów!

Zagrzmiały werble, pierwsze szeregi regimentów piechoty przyklękły na jedno kolano z chrzęstem, drugie pochyliły się, a trzecie przyłożyły kolby muszkietów do ramion.

– Wasza miłość, nie czyń tego! – jęknął Bałłaban. – Nie wydawaj na rzeź żołnierzy, którzy mogą przysłużyć się Rzeczypospolitej.

Kalinowski popatrzył na wiernych mu piechurów. Rajtarzy Danteza stali nieporuszeni, ale muszkieterzy popatrywali na niego z ukosa. Niektórym drżały ręce i ramiona. Nikt nie chciał umierać w bratobójczej walce. Nikt nie chciał stawać na wprost niepokonanej jazdy polskiej.

Kalinowski machnął buławą. Dantez zrozumiał komendę bezbłędnie.

– Feuer!

Błysk przemknął wzdłuż regimentów rozwiniętych do ataku. Ogień trysnął z luf muszkietów i pistoletów, tuż po nim zakłębiła się chmura kwaśnego prochowego dymu. Po stronie polskiej rozległo się straszne rżenie i kwik zabijanych koni, łomot padających ciał, jęki umierających, wrzaski i pospiesznie rzucane komendy.

– Druga liniaaaaa!

Trzy tylne rzędy muszkieterów wystąpiły do przodu, by oddać kolejną morderczą salwę. Pozostali poczęli nabijać broń. Ale czasu już nie było!

Ziemia zadrżała pod końskimi kopytami. W tumanach prochowego dymu zarysowały się sylwetki ludzi i koni. Muszkieterzy złamali szeregi, rozległy się krzyki przerażenia. Uciec już nie zdążyli...

Jak wicher, niszczący i powalający wszystko po drodze, spadła na nich nawała jazdy polskiej. W jednej krótkiej chwili konie wdarły się w szeregi niemieckiej piechoty, obalając i tratując żołnierzy. Pancerna konnica przebiła się przez piechurów, porwała ich ze sobą, obaliła i zmiotła. Opór trwał krótko.

Chorągwie pomknęły ku rajtarii Danteza. Oberstlejtnant cofnął konia ku pierwszej linii jeźdźców i machnął obnażonym rapierem. Znał dobrze niemiecką komendę.

– Riihrt euch!

Rajtarzy ruszyli rysią w stronę pędzących chorągwi pancernych. Tysiąc ramion opadło ku olstrom, tysiąc pufferów podniosło się do strzału.

– Feuer!

Pierwsza i druga linia dały ognia. Stu jeźdźców polskich spadło z koni, kilka wierzchowców runęło na ziemię.

– Alt!

Czarni jeźdźcy przeszli w skok. Porwali za pałasze i wpadli w prochowe dymy po wystrzałach.

Od razu runęła na nich polska jazda. Najpierw rozległ się kwik i rżenie tysiąca koni, potem szczęk broni, huk strzałów i przedśmiertne rzężenie konających. Rajtarzy stawili twardy opór. Poleciał trup, gdy szable zderzyły się z pałaszami, kiedy czarni jeźdźcy i knechci rąbali się z towarzyszami pancernymi i pocztowymi. Chorągwie opadły rajtarów ze wszystkich stron, ci zaś zbili się w kolisko, koń przy koniu, bronili zaciekle, osłaniali...

Dowodzący pancernymi Seweryn Kaliński machnął buzdyganem. Na ten znak zabrzmiały trąbki. Chorągwie polskie odskoczyły, pozostawiając zakrwawiony wał trupów końskich i ludzkich, zwinęły się w bok, nie mogąc złamać szyków wroga. A potem z szumem skrzydeł runęła na rajtarów nawała husarii Sobieskiego i Odrzywolskiego. Odrzuciła ich w tył, zmyła jak morska fala wątłe źdźbła trzciny... Nikt już nie myślał o oporze. Husarze parli przez zwały trupów, cięli rajtarów bez litości i miłosierdzia, napierali na nich końskimi piersiami. Nikt nie prosił o litość. Żaden z ludzi Danteza nie wyciągnął pałasza rękojeścią ku zwycięzcom, nie krzyknął: „Pardon!”. Marli w milczeniu, bronili się do ostatniej kropli krwi – bici, miażdżeni i tratowani, oddając cios za cios, a pchnięcie za pchnięcie. Kalinowski walczył do końca. Wreszcie, gdy husarze i pancerni wyrżnęli rajtarów, dopadli hetmana na środku krwawego pola, chwycili żywcem, otoczyli ze wszystkich stron. Stał i patrzył beznamiętnym wzrokiem na trupy, krew i martwe konie.

– Całego wojska jest wola, abyś waszmość nie żył – rzekł Przyjemski. – Wydaj rozkaz Szkotom, aby skapitulowali! Dość już rozlewu krwi.

Hetman nie poruszył się.

– Zabrać go! – rzucił Przyjemski do dragonów. – Zatrzymać w kwaterze i pilnować!

Kalinowski dał się prowadzić bez protestów. Nie powiedział ani słowa, gdy otoczyli go żołnierze. Sobieski pochylił się do Przyjemskiego.

– Gdzie jest Dantez?

– O, do kroćset! Chwytaj go, łap, póki nie będzie za późno!

– Nie trzeba – rzekł czyjś głos.

Dantez, zakrwawiony, blady i ledwie żywy szedł ku nim przez zwały trupów. Wreszcie przyklęknął na jedno kolano, wbił rapier w ziemię i zdjął kapelusz.

– Parol, mości panowie!

Przyjemski skinął na swoich dragonów.

– Brać go!

* * *

Do Taraszczy przybyli jeszcze tego samego dnia. Zanim wystygły lufy dział i muszkietów, trupy przy redutach, Sobieski łomotał już z Przyjemskim, Odrzywolskim i Czaplińskim do wrót cerkwi. Tym razem jako deputaci konfederacji wojskowej. Bohun i kozaccy pułkownicy czekali na nich tak jak przed dwoma dniami – przed carskimi wrotami. Pokłonili się w milczeniu Kozacy Lachom, a Lachy Kozakom. Pozdejmowali wszyscy kołpaki, czapy i kapuzy – jedne polskie, a drugie... też polskie, jeno zdobyczne. A potem zapadła cisza. Długa, straszna, napięta.

вернуться

6

Cynek – szyk batalionowy, sześcioszeregowy, z pikinierami w środku, a muszkieterami na skrzydłach.

39
{"b":"122824","o":1}