– Mości panie bracie – rzekł Diabeł – jakże wy śmiecie pozywać mnie o zajazdy? Dlaczego wypominacie rzekome gwałty, gdy ja z dobrej woli rękę do was wyciągam do zgody? Jam nikogo nie zabił ani nie kazał zabijać, kryminałów nie miałem nigdy na sejm ani mnie o wieżę nikt nie pozywał na trybunał. A dlaczego?! Bo grzecznie żyję, wedle praw boskich i ludzkich! Mnie Diabłem zowią tylko z kurwy synowie, a od takowych zelżon być nie mogę! Ja panów swoich nie zdradzam, zamków murowanych nie mam i sklepów w skałach, gdzie chłopi dukaty kują, jako psi syn Jazłowiecki w listach pisał! Moje nakowadła do robienia pieniędzy, chwała Bogu, widują ludzie cnotliwi po Wiśle płynące do Gdańska na szkutach! Ja pobereźników nie chowam i złodziejskich wydzierków nie żywię ani czeladzi swawolnej! Do wieży szlachciców poczciwych miotać nie każę ani za nimi, opiwszy się, po gospodach z dobytą szablą nie biegam! I dlatego ja was z dobrej woli deprekuję i pozwy wycofam o kaduka, wy zaś mnie ze wszystkich dawnych zaszłości między nami skwitujecie!
Stadnicki mówił to wszystko natchnionym głosem, spuściwszy skromnie oczy. Rzekłbyś, że przemawia jak senator na warszawskim zamku albo niczym stateczny posesjonat upomina się na sejmiku o los utrapionej ojczyzny. A tymczasem po głowie pana Dydyńskiego przemykały wspomnienia ostatnich uczynków Diabła Łańcuckiego. A więc krwawe zagarnięcie Wojutycz, zajazdy na Dwerniki, porwanie pana Andrzeja Ligęzy, zajazdy i splądrowanie Chmielnika, Rachwałowej Woli i Błędowej należących do Anny Opalińskiej. Długa i krwawa bitwa w Krzemienicy, gdzie Stadnicki zdobył chorągiew Łukasza Opalińskiego i jeńców, napaście na kupców, mieszczan i Żydów z Leżajska, pospolite zwady i krwawe grabieże na dzierżawców Opalińskiego.
Teraz nastał czas na replikę Gedeona.
– Nie ma zgody, mospanie! – rzekł Dwernicki głuchym, nieprzyjemnym głosem. – Ja niekształcony w retoryce. Więc powiadam prosto z mostu, że zaprawdę, mości panie Stadnicki, jeśli po zajazdach Dwernik, po próbie uczynienia z nas chłopów, po szesnastu martwych naszych braciach, a trzydziestu poranionych, otrzymasz od nas jakąś kwitację i intercyzę, tedy niechaj mi kutas na dłoni wyrośnie i zakwitnie jak akacja na wiosnę! Moja odpowiedź brzmi: nie. Klnę się na wszystkich świętych, że zapłacisz za nasze krzywdy! Dasz basarunki za każdy zajazd, każdy gwałt i każde podpalenie! Choćbym ci miał łeb ukręcić tymi oto rękoma.
– Hola, mości panie! – wtrącił się starosta. – Nie zapędzaj się za daleko, bo w grodzie jesteś. Bacz, abyś tego, co rzekł, nie musiał potem spod ławy odwoływać – dorzucił mniej pewnym głosem, bo nawet jemu trudno było wyobrazić sobie, kto i w jakich okolicznościach mógłby zmusić tego wielkoluda do wejścia pod ławę i odszczekania obelg psim głosem.
– Ja to wszystko rozumiem – mruknął Diabeł. – Sęk w tym, że nie z mojej woli zajazd na Dwerniki uczyniono. Złożyłem już protestację przeciwko memu porucznikowi Michałowi Achacemu Rożniatowskiemu, który zajechał waszą wioskę. Ja posłałem go ledwie ze stem piechoty...
– Trzema stami – wtrącił Dydyński.
– I jeszcze z półtorej setki konnych tam było – uzupełnił jego patron.
– ...do Dwernik, gdzie był szlachetny Gedeon Dwernicki, z tym rozkazaniem, aby żadnego gwałtu nie popełniono i żadnej rzeczy nie brano, ale by pozew doręczono...
Gedeon i Dydyński roześmieli się wesoło.
– ...wszelako Rożniatowski sam z ludźmi powierzonymi na Dwerniki się rzucił, dwory i chaty szturmował, rzeczy niektóre pobrał i wiele krzywd oraz despektów mnie, panu swemu, uczynił!
– Łżesz, waćpan, jak pies – mruknął Gedeon. – Takie to bajanie jak opowieści, żeś Turków bił pod Agrą. Bo znajdą się jedni, panie Stadnicki – dodał ściszonym głosem – którzy gadają, jak żeś wtedy z czaty sromotnie uciekał, małoś hajdawerów na chrustach nie zostawił. Znajdą się też i drudzy, co pamiętają, jak żeś o towarzyszach swoich z wieży w Czufut-Kale zapomniał!
Dziwne, ale Stadnicki zbladł i cofnął się, jakby wspomnienie owej Agry bolało go znacznie bardziej niż otwarta potwarz. Do kroćset, co się za tym kryło?
A niech to wszyscy diabli – pomyślał – kiedy Dwerniccy wyruszyli na tę nieszczęsną wyprawę? Czy aby też nie pod Agrę? Czyżby byli tam razem ze... Stanisławem Stadnickim z Łańcuta?!
– Jak tedy będzie z intercyzą, mości panowie? – zapytał Mniszech. – Dojdziecie do zgody czy nie?
– Jeśli taka jest wola mości Dwernickiego – odezwał się zbolałym głosem Stadnicki – tedy mogę zaniechać kwitacji pod warunkiem, iż ustanowisz, panie starosto, zastaw między nami, iż do czasu zakończenia sprawy w sądzie grodzkim, a da Pan Bóg i w trybunale lubelskim, panowie Dwerniccy i ichmość pan Dydyński powstrzymają się od wszelakich gwałtów na osobie mojej, mojej rodzinie i czeladzi. I ad instar Tartarotum nie będą mych wiosek palić ani zbrojnie zajeżdżać.
To było jakieś novum. Rzekłbyś: wyjście suchą nogą z bagna. W każdym razie dawało Dwernickim nieco więcej czasu.
– Zgadzamy się – rzekł niechętnie Gedeon. – Jeśli waść zaniechasz ius caducum i nie będziesz nas prześladował, ślubujemy poniechać dochodzenia naszych pozwów zbrojnie. Ale to nie znaczy, że wycofamy je z grodu i nie będziemy potem włóczyć cię po sądach.
– Włóczcie mnie – rzekł wesoło Stadnicki, jak każdy hultaj obeznany doskonale z procedurami. – I obyście się na sądny dzień wyroków doczekali.
– Zastaw wyznaczam na pięć tysięcy złotych – rzekł starosta. – Która ze stron warunki ugody złamie, tedy musi go wpłacić na rzecz poszkodowanego.
– Zgoda!
– Zgoda.
– Panie pisarzu – rzekł Gedeon – czyń, waszmość, swą powinność. Oblatuj intercyzę, a wcześniej ubierz ją w jakie mądre słowa. Ja zaraz poświadczę ją podpisem.
Pióro zaskrzypiało w księdze. Stadnicki i Gedeon ustalali wolno treść dokumentu, pan Sękowski wtrącał co pewien czas swoje trzy grosze; czasem zaprotestował starosta, znacznie częściej zaś Diabeł Łańcucki.
– Mości panie Dydyński...
Aleksander Sienieński był tuż przy nim. Zawsze przemykał szybko i cicho, niczym dziki zdeb podkradający się do ofiary. I równie okrutnie mordował. Bo nigdy nie cieszyło go zabijanie szybkie, lekkie i litościwe...
– Witam waszmości. I dziwuję się.
– Czemu waszmość pan się dziwisz?
– Temu, że Sienieński Diabłu służy, a nie na odwrót.
– Skoro ostatnio, jak powiadają, stolnikowice sanoccy czapkują chodaczkowym szlachetkom, tedy nie powinno zadziwiać cię nic. Lepiej wszak być sługą Stadnickich niźli pachołkiem u Dwernickich.
– Nie służę za pieniądze.
– Zatem za miskę strawy?
– To moi przyjaciele, mospanie. Od śmierci mnie uchronili. Spłacam dług wdzięczności.
– Wzruszające – chlipnął udawanie Sienieński – podaj tę historię ojcu Skardze i Birkowskiemu do kazań, bo pomiędzy sarmatiae bellatores już tylko ciebie jeszcze im brakuje.
– Bądź pewien, że tak uczynię. Gdy tylko usłyszę od ciebie, jaką cenę wyznaczył waszmości Stadnicki za moją głowę?
– Nic.
– Nic, bo jej nie chce, czy nic nie daje, bo skąpy?
– A nie myślisz, panie bracie, że może po prostu twoja głowa nic nie jest warta?
– Po tym, co się stało w Dwernikach, idę o zakład, że Stadnicki chętnie by ją na wety nosił.
– Bezwzględny z waści człek!
– Gdybym nie był bezwzględny, już dawno bym nie żył. Lecz gdybym nie potrafił być miłosierny, nie zasługiwałbym na to, aby żyć.
– I dlatego nie trzeba mi waszmościnej głowy.
– Zatem czemu zawdzięczam to spotkanie?
– Ciekawość, waszmość panie, pierwszy stopień do piekła. A ten krzyżyk przy rapciach to od kogóż? Od panny?
Dydyński pomacał się z boku. Do diaska, odkładając szablę, zapomniał odczepić od sznura mały krzyżyk z prochem z grobu świętego Jana z Dukli, który dostał od panny Dwernickiej.
– Ciekawość, mości Sienieński... Nie chcę cię do piekła sprowadzać. A jeśli nawet od panny, to co wtedy?
– Wtedy już rozumiem, czemu służysz Dwernickim. Dziewka. Urodziwa, gładka, choć niebogata. Taaaaak. Wszystko jasne. Dziękuję waszmości.