Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Na Ukrainie wyrastają fortuny...

– I mogiły. Dlaczego chcesz, bracie, porzucić wioskę? Ten spłachetek ziemi, dzięki któremu możesz się pisać, żeś z Dwernik?

– Pisać może tak, ale nie bronić. Nie przed Diabłem i nie na takiej lichej wiosce!

Szaraczkowie pokiwali głowami i zamruczeli.

– Na tej ziemi spotykają nas same nieszczęścia. Ojcowie nasi w Turczech polegli. Stadnicki parol na nas zagiął. Głód i mizeria wszędzie. Co nam zostaje innego, jak jechać? Co jest takiego w tym spłachetku ziemi, abyśmy mieli za niego ginąć!?

– Tutaj jest wasza wolność – rzekł Dydyński, patrząc Kołodrubowi prosto w oczy. Obszedł stół dokoła, spoglądając bystro na Dwernickich, a żaden z nich nie mógł znieść jego wzroku. – To jest ziemia odziedziczona po przodkach! – powiedział głośno i ze złością. – Dziedzictwo, które dziadowie wasi wydarli górom, skałom i rzekom. Jak psu kość z gardła, tak oni wyszarpnęli Dwerniki Tatarom i Wołochom, tołhajom i beskidnikom. Zdobyli ten spłachetek ziemi, dzięki któremu jesteście wolni i piszecie się szlachtą! Czym będziecie, gdy pozbędziecie się Dwernik?! Hołotą? Pachciarzami? Aby w arendy pójść, trzeba panów wielkich opłacić. Skąd na to dukaty weźmiecie? Zali to chcecie odmienić swój los z biednych chodaczków, którym wola, nie niewola, na służalców Jazłowieckich, Wiśniowieckich, Buczackich, Ostrogskich i Czetwertyńskich, na zwykłych pachołków u kniaziów ukrainnych, bo przecież nikt nie puści całych kluczy wsi w arendę hołocie! A może im w poddaństwo się oddacie, bo już zapomnieliście, że jesteście szlachtą i macie szablę przy boku?! W takim razie Stadnicki ma rację, że was pozywa o uzurpację tytułów szlacheckich, bo wie, że wy jak barany pokornie pod nóż pójdziecie. Ma prawo tak myśleć, skoro zgadzacie się, aby wyrządzono wam zło, i nie chwytacie za szable!

Dydyński mówił coraz głośniej.

– Powiadam wam, że jeśli pozostawicie Dwerniki na pastwę Diabła Łańcuckiego, to po latach, kiedy będziecie umierać, każdy z was gotów będzie oddać wszystko, co posiada, aby choć na chwilę wrócić tu, wziąć broń do ręki i stanąć w pierwszym szeregu do walki. Dopiero wtedy, gdy będziecie umierać na cudzej ziemi, zrozumiecie, że wrogowie mogą odebrać wam wszystko. Ale nigdy nie odbiorą wam wolności! Nie ma innego sposobu, jak walczyć. Nie powstrzymacie Stadnickiego dobrą wolą ani uczonym słowem. Nie ocalicie się modlitwami, bo Pan Bóg nie pomaga tchórzom, ale mężnym i rycerskim ludziom. A zatem, jak mawiał mój wierny kompan Tacyt, potrzeba w miejscu, nadzieja w męstwie, a zbawienie w zwycięstwie. Czas już, bracia, położyć tamę wyniesieniu i potędze jednego człowieka nad nami wszystkimi. Zajuszył się Stadnicki krwią waszą i będzie się mścił, dopóki krew wasza krwią zapłacona nie zostanie. Ma on was z Dwernik wyzuć i wniwecz obrócić, wy go wcześniej sami wniwecz obróćcie!

Umilkł przez chwilę i przechadzał się między Dwernickimi.

– Stadnicki, diabeł wcielony, puścił głosy na wsze strony, że Pana z królestwa zrzuci. Ale starosta zygwulski nie jest lwem, tylko lisem. Kiedy napotka opór, gdy widzi, że komuś nie poradzi, umyka z podkulonym ogonem jak zbity pies. Tak uciekł spod Janowca w zeszłym roku, tak dał spokój panu Spytkowi Ligęzie po bitwie w Przemyślu dwa lata temu. Daję wam słowo, że kiedy zaświecicie mu w oczy głowniami szabel, sam was będzie szukał z ugodą. A gdy będzie prosił i łaski błagał, jak wilk w jamie, rzekniecie mu: my z Dwernik, ale wy, panie Stadnicki, z Łańcuta ustąpić musicie! Bijcie się ze mną ramię w ramię, mości panowie! Do walki! Bigosować, nie paktować!

Dydyński skończył. Pomiędzy szaraczkami zapanowało milczenie.

– Wiwat pan Dydyński! – zakrzyknęli pospołu Samuel i Konstancja.

– Bić się! Bić się! – zakrzyknął Pełczak.

– Na pohybel Diabłu!

– Na Łańcut!

– Do broni, bracia!

Teraz krzyczeli już wszyscy i na podwórzu uczyniła się tak wielka wrzawa, że aż spłoszone kury odezwały się w kurniku.

Aż wreszcie Berynda zdarł z łba swoją wilczą czapę i cisnął ją o ziemię!

– Idę z wami! – krzyknął. – Szykujmy się do obrony!

– Zbierzcie do kupy broń i szable pobitych sług Diabła – rzekł Dydyński. – Rozdzielimy je sprawiedliwie między ludzi zdatnych do boju. Posłuchajcie mnie, a zrobię wam z Dwernik Kamieniec, na którym Stadnicki połamnie sobie kły, choćby były z żelaza!

– A może byś, panie Jacku, twego przyjaciela poprosił o pomoc? – zapytał Gedeon.

– Kogo masz waść na myśli?

– Tego Tacytusa, czy jak mu tam... Tfu, cóż za pohańskie imię! Taka osoba to chyba nie z naszego powiatu?

– Tacyt będzie z nami! Zawsze mam w sercu jego rady! – roześmiał się Jacek nad Jackami.

– To kiedy nas będziesz uczył, jak robić bronią? – zapytał Pełczak. – I egzercerunki przeprowadzał?

– Zaczniemy od najprostszego oręża, panowie bracia! – rzekł Dydyński. – Od łopat i rydli! W tym nasza siła. A teraz do roboty!

Rozdział V

Diabeł Łańcucki

Obrona zaścianka ● Sabaty idą! ● Obyczaj sarmacki ● Odsiecz panów braci ● Szaleństwo Hermolausa Dwernickiego ● Tatarskie zaloty ● Prawne wybiegi ● Dramatyczna zagadka ● Gość Stadnickiego ● Jego straszna kompania

– Panie stolnikowicu! Mości panie Dydyński!

Jacek nad Jackami otworzył oczy. Samuel pochylał się nad nim, szarpał za ramię, jakby zbliżał się potop albo nadciągali Tatarzy. Młody Dwernicki dygotał z nerwów, oczy miał rozgorączkowane i błyszczące.

– Jeździec! Na gościńcu! Sabat! Widziałem!

– Sam jeden? – spytał powątpiewająco Gedeon, który właśnie narzucał na ramiona starą delię, przepasał się grubym, ćwiekowanym pasem, zapiął szablę na rapciach, nałożył skórzane rękawice dziadka Hermolausa. – Może to jakiś tołhaj?

– Będzie ich więcej – mruknął Dydyński i porwał za szablę. On z kolei nie musiał się ubierać, bo od kilku dni sypiał w kolczudze. – Pobudź ludzi! – rzucił do Samuela. – Zebrać broń i strzelby!

Wyszli z dworu na chłodny jesienny poranek. Był wczesny świt. Białe przędze mgły utkane z księżycowego światła ścieliły się na łuhach i łazach, po borach i uroczyskach od Korbanii aż po Berdo Falowej. Tumany to zagęszczały się, to rzedniały, odsłaniając drzewa, krzewy, rozstaje i skaliste berehy nad brzegami Wetłyny i Solanki. Księżyc był jeszcze w pełni, wisiał nad dachami dworków i chałup, ledwie widoczny na niebie, na którym powoli pojawiał się pierwszy brzask sączący się zza gór i szczytów Werhowyny.

Dydyński i Gedeon dopadli głównej bramy do zaścianka. Nie było tam już poczerniałych, spróchniałych ze starości wrót, które podpierano na noc kołkiem. Stolnikowic zmienił Dwerniki jak król Kazimierz Królestwo Polskie, zastał je wioszczyną, a zostawił jako fortalicjum. Na drodze Dwerniccy osadzili nowe wrota, rozlatujące się parkany i chruściane płoty wzmocnili palisadami, wilczymi dołami i czostkami, tyły domów zabezpieczyli zasiekami. Jeszcze silniej umocniona była druga linia obrony oparta na dworze Hermolausa, jego zabudowaniach i kilku pobliskich chałupach. Okna zabito deskami i balami, czyniąc z nich wąskie strzelnice dla rusznic i pistoletów, od węgła do węgła, od ściany do ściany wkopano ostrokoły i kobylice wzmocnione ziemnym wałem i rowami. Wrota zasypano ziemią i zabito belkami, pozostawiając tylko wąską furtkę dla obrońców. W strzechach chałup przebito otwory dla strzelców.

Ostatnią ostoją obrońców miał być kościół wzniesiony na krańcu wsi, na wysokim brzegu Solanki otoczonym zasiekami i parkanem. Tutaj mieli się wycofać, gdyby Diabeł Łańcucki nastąpił z przeważającą siłą, umrzeć albo zwyciężyć, bo klęska oznaczała wieczystą niewolę u Stadnickiego, który miał w sobie tyle wrodzonej miłości dla poddanych co hycel dla bezpańskich psów.

– Idą! – syknął Samuel, gdy przyłożył ucho do ziemi. – Matka Boska Rudecka niechaj ma nas w opiece. Idą!

– Na stanowiska!

Dwerniccy skoczyli na swoje miejsca. Dydyński wszedł na ławkę strzelecką przy palisadzie obok głównych wrót. Wytężył wzrok i popatrzył na gościniec wiodący spod rozstajów aż do wzgórz pokrytych lasem, wprost na Polanki, Ternkę i Wilkowyję. Nie widział jednak nic. Mgły podnosiły się z wolna, w dolinach robiło się coraz jaśniej, wysoko w górze zaczynał przebijać się czysty, piękny błękit jesiennego poranka.

36
{"b":"122822","o":1}