Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Janka zakryła twarz rękami. Płakała z początku cicho, pokornie, zawstydzona swym bólem, ale nagle nie mogąc pohamować się dłużej, wybuchnęła szalonym płaczem, wstrząsającym całym jej ciałem.

W jednej chwili lady Blakeney zapomniała o wszystkim. Ciemne, bezkształtne widziadło, kołatające do bramy jej duszy, cofnęło się znów wstecz. Przestało istnieć, spalone na wielkim stosie kobiecego współczucia. Jaką rolę grało to dziecko w tym kataklizmie nieszczęścia, który wtrącił szlachetnego entuzjastę do celi tortury, tego ona, Małgorzata, nie wiedziała; jaką rolę Armand grał w tej tragedii, tego nie chciała nawet zgnębiać, ale koło niej cierpiało serce, młode, niedoświadczone serce, stykające się po raz pierwszy z gorzką rzeczywistością życia, i macierzyńskie uczucia Małgorzaty obudziły się na nowo. Powstała i podniósłszy Jankę z klęczek, przytuliła ją do siebie. Oparła stroskaną główkę o swe ramię i szeptała słowa pociechy:

– Mam wiadomości dla Armanda, one podniosą go na duchu, jest list od wodza. Przekonasz się, kochanie, że gdy Armand przeczyta go, zmieni się zupełnie. Jak wiesz, mój brat postąpił bardzo nieroztropnie. Wódz wydał mu zlecenia, których nie wypełnił. Powinien był usłuchać, a teraz czuje może, że jego nieposłuszeństwo spowodowało całe nieszczęście. List od przyjaciela pocieszy go niezawodnie, zobaczysz.

– Czy naprawdę tak myślisz, madame? – szepnęła Janka, a w oczach jej zabłysła nieprzezwyciężona młodzieńcza nadzieja.

– Jestem pewna – potwierdziła Małgorzata.

W tej chwili była zupełnie szczera. Zmora rozwiała się zupełnie. Była nawet gotowa, gdyby się jeszcze raz zjawiła, wyśmiać nieudolną próbę zamienienia jej smutku w prawdziwe piekło goryczy.

Rozdział X. Mateczka

Obie kobiety, tak młode jeszcze, a już dotknięte ciężkim cierpieniem, przylgnęły do siebie związane silnym węzłem sympatii. Trudno sobie było wyobrazić wdzięczniejszy obraz: Małgorzata, wysoka i smukła, o głębokich niebieskich oczach i koronie ognistych włosów, tuliła do siebie delikatną, drobną Jankę o ciemnych puklach, uśmiechającą się przez łzy.

Tak zastał je Armand, gdy stanął na progu salonu. Spoglądał w milczeniu na te dwie kobiety: na dziewczynę, dla której popełnił ciężką zbrodnię, skazującą go jak Kaina na wieczną tułaczkę i na tamtą, swą siostrę, którą jego judaszowska zdrada wtrąciła w niedolę i wdowieństwo. Straszny jęk wyrwał się z jego zbolałej duszy i zwrócił uwagę Małgorzaty na obecność brata.

Choć przygotowana była na najgorsze, zlękła się na widok Armanda. Jego prosta i zgrabna postać przygarbiła się, ubranie miał zmięte, ręce woskowate i wychudłe, ale największa zmiana zaszła w jego twarzy. Oczy podkrążone i zapadłe policzki świadczyły o bezsennych nocach, a zaciśnięte usta zapomniały, co to uśmiech.

Percy po tygodniowej męce, zamurowany w ciemnej, nędznej celi, bez posiłku i snu, nie wyglądał tak nędznie jak Armand, który był wolny.

Na jego widok prysła wszelka niechęć Małgorzaty.

– Armandzie! – krzyknęła i wyciągnęła ku niemu z niewypowiedzianą miłością kochające dłonie, które kierowały jego pierwszymi dziecinnymi krokami i wycierały jego chłopięce łzy.

– Mam dla ciebie list, kochanie – rzekła miękko – list od „niego”. Panna Lange pozwoliła mi czekać tu na ciebie.

Cicho jak myszka Janka wyślizgnęła się z pokoju. Jej czysta miłość dla Armanda uszlachetniała każdą jej myśl i wrodzona delikatność dała jej do zrozumienia, że brat i siostra pragną być sami.

Skoro tylko drzwi zamknęły się za Janką Lange, Armand rzucił się z uniesieniem w ramiona siostry. Znikła teraźniejszość ze swymi smutkami, wyrzutami sumienia i wstydem, tylko przeszłość pozostała, niezapomniana przeszłość, gdy „mateczka” wysłuchiwała jego dziecinnych zmartwień i chłopięcych wybryków. Będąc pewnym, że nic dotąd wiedzieć nie mogła, odpowiedział bez zastrzeżeń na jej uściski.

Ostatni raz te drogie usta wyszepcą słowa miłości i pociechy…

Jutro przeklną zdrajcę, a drobna ręka podniesie się w słusznym gniewie, aby wskazać, kto był Judaszem.

– Mateczko – szepnął, tuląc się do niej jak dziecko. – Jak dobrze widzieć cię znowu.

– Przyniosłam ci list od Percy'ego – powtórzyła – list, który kazał mi oddać ci jak najprędzej.

– Widziałaś go? – spytał żywo.

Skinęła głową potakująco, gdyż wzruszenie odjęło jej mowę. Nie opowie mu teraz, gdyż nerwy odmawiały jej posłuszeństwa, o tym strasznym wczorajszym dniu. Wyjęła z fałd sukni paczkę, którą Percy oddał jej dla Armanda.

– Masz tu gruby list do przeczytania, Armandzie – rzekła. – Percy prosił mnie, bym ci powiedziała, że masz go przeczytać, gdy będziesz sam.

Podała mu kopertę. Twarz Armanda zbladła jak śmierć. Papier, którego dotknęły jego dłonie, palił mu palce jak rozpalone żelazo.

– Wyjdę za chwilę – rzekła, gdyż od czasu gdy list Percy'ego spoczął w ręku brata, odczuła znów ten okropny skurcz serca, paraliżujący wszystkie jej myśli. – Pożegnasz ode mnie pannę Lange – dodała, próbując się uśmiechnąć a po przeczytaniu listu, będziesz z pewnością pragnął pomówić z nią sam na sam.

Wyswobodziła się z ramion Armanda i zwróciła się ku drzwiom. On stał nieruchomo, patrząc na nią błędnym wzrokiem. Ale gdy ręka dotknęła klamki, zrozumiał, że odchodziła.

– Mateczko – szepnął mimo woli.

Powróciła do niego i chwyciła obie jego ręce. Spuścił głowę na piersi.

Patrzyła z góry na niego z wielką miłością, ale i głęboką powagą, próbując przeniknąć tajniki jego duszy.

– Kiedy cię znów zobaczę, mateczko? – spytał.

– Przeczytaj najpierw ten list, kochanie – odrzekła – a gdy go przeczytasz i będziesz czuł potrzebę podzielenia ze mną swych myśli, przyjdź wieczorem do mnie na Quai de la Ferraille – mieszkam nad sklepem siodlarza, ale jeśli nie mam wiedzieć, co ten list zawiera, to nie przychodź, a wtedy… zrozumiem. Dobranoc, Armandzie.

Objęła jego schyloną głowę ramionami i złożyła pocałunek na jego włosach.

Po czym wyszła z pokoju.

Rozdział XI. List

Armand siedział w fotelu przy ogniu. W ręku trzymał list napisany przez przyjaciela, którego zdradził.

Dwa razy już go przeczytał i każde słowo stało mu żywo w pamięci w najskrytszych zakątkach jego mózgu.

„Armandzie, wiem wszystko. Wiedziałem, zanim Chauvelin przyszedł mi to oznajmić, by rozkoszować się męką człowieka, którego zdradził najdroższy przyjaciel. Ale tej satysfakcji nie otrzymał, bo byłem na to przygotowany. Nie tylko wiem, Armandzie, ale rozumiem. Ja, który nie wiem, czym jest miłość, przyszedłem do przekonania, jak małą rzeczą jest honor, lojalność lub przyjaźń w porównaniu z miłością. Aby wyratować Jankę, sprzedałeś mnie H~eronowi i jego poplecznikom.

Jesteśmy mężczyznami, Armandzie i słowo przebaczenia wypowiedziane było tylko raz w ciągu 2000 lat i to przez usta Boskie. Ale Małgorzata kocha Cię i niebawem Ty jeden pozostaniesz jej na ziemi; dlatego też ona nigdy dowiedzieć się nie powinna. Ty zaś, Armandzie, przechodzisz katusze stokroć gorsze od moich. Przez zakratowane okna mojej celi słyszałem Twoje przyciszone kroki na korytarzu i nie chciałbym za żadne skarby świata zamienić mojej męki na Twoją. W imię Twej miłości do Małgorzaty zwracam się do Ciebie, Armandzie. Jestem w bardzo ciężkim położeniu, ale może jeszcze nadejść chwila, w której ręka towarzysza może mi być pomocna – pomyślałem o Tobie, Armandzie: po części dlatego, że odebrawszy mi życie, należysz teraz do mnie, po części zaś dlatego, że plan mój pociąga za sobą poważne niebezpieczeństwa dla człowieka, który mi pomoże w jego wykonaniu. Przysiągłem kiedyś, że nigdy nie narażę życia towarzysza dla własnej osoby, ale okoliczności bardzo się zmieniły. Jesteśmy obydwaj w prawdziwym piekle; usiłując wydostać się z niego, otwieram i Tobie drogę do wyzwolenia. Powróć do swego dawnego mieszkania na ulicy de la Croix Blanche. Będę zawsze wiedział, gdzie Ciebie szukać. Jeżeli otrzymasz jeszcze inny list ode mnie, jakakolwiek będzie jego treść – uczyń – co Ci w nim rozkazuję i poślij natychmiast kopię Ffoulkesowi i Małgorzacie.

46
{"b":"108659","o":1}