Sara mówiła właśnie.
– W Nowym Jorku będziemy występowali w marcu, więc jeżeli będzie pan w mieście, proszę koniecznie mnie odwiedzić.
– A w jakich sztukach będzie pani występowała? – zapytał Hastings. – Uprzedzam, że teatr nie jest najmocniejszą stroną mojej edukacji.
– W Hamlecie będę grała Ofelię, w Makbecie lady Macbeth, a w Orestei Klitajmestrę.
– Naprawdę! – Lucy uniosła głowę. – To wspaniale! Nigdy tego nie widziałam na scenie, a zawsze tak bardzo chciałam zobaczyć. W dodatku z tobą. Czy gracie wszystkie trzy tragedie Orestei razem?
– Ze skrótami. W każdym razie ja gram wszystko, co Ajschylos napisał o królowej.
– Czy umiesz już rolę? – Lucy była wyraźnie zaciekawiona.
– Tak… – Sara zawahała się. – Nie tak, żeby móc grać, oczywiście, ale umiem ją od lat.
– Niech nam pani powie jakiś fragment! – poprosił Hastings.
– Tak, zrób to! – Drummond był wyraźnie zadowolony. Alex przyglądał mu się, patrzącemu na żonę rozkochanym, spokojnym spojrzeniem.
– Och, przecież nie teraz… – Sara zaśmiała się i zarumieniła ciemnym rumieńcem dziewczynki, której nauczycielka każe wyrecytować wiersz przed całą klasą.
– Oczywiście, że teraz, kochanie! – Drummond ujął jej dłoń. – W końcu ja też w ten sposób może cię usłyszę. Żyjąc tu, zupełnie nie zdaję sobie sprawy, że mam żonę aktorkę. Widziałem cię na scenie parę razy w życiu. Zrób to, Saro.
– Och, jeżeli ty tak mówisz… – i uśmiechnęła się do niego, jak gdyby chciała powiedzieć, że wystarczy, aby on tego zapragnął, a będzie recytowała w płonącym domu i na dnie morza.
Przymknęła na chwilę oczy. Wszyscy ucichli. Alex spojrzał kątem oka na Sparrowa. Uczony siedział zupełnie nieruchomo. Patrzył w obrus. Lucy położyła nieświadomym i ładnym ruchem zdrową dłoń na jego dłoni. Drgnął. Alex byłby przysiągł, że w tej chwili zatargały nim wyrzuty sumienia, ale równocześnie wiele by dał za to, żeby nie okazywała mu publicznie serdeczności w ten sposób. „Boże, jak musi mu być głupio…” pomyślał i prędko zwrócił oczy ku Sarze, która zaczęła mówić.
Oto jestem. Zadany cios i czyn spełniony.
Otwarcie i bez lęku powiem wam, jak zginął.
Otuliłam go płótna płachtą, mocno tkaną,
jak siecią. Nie mógł uciec ani się uchylić
przed ciosem…
Patrzył na nią i nie wierzył własnym oczom. To nie mówiła Sara Drummond, ale ktoś zupełnie inny: dojrzała kobieta, oddychająca jeszcze nierówno po wysiłku i podnieceniu, które niosła ze sobą zbrodnia. Dumna, trochę wzgardliwa, trochę niepewna tego, co przyniesie następna chwila. Ale królowa, pani wielu poddanych, pragnąca mówić spokojnie, lecz zmusić ich do posłuszeństwa i nie dać się wylęgnąć myśli o buncie i karze. A nie zmieniło się w jej twarzy nic, nie miała żadnej charakteryzacji, ton głosu był ten sam i oczy te same. Ale cała postać była inna. To była właśnie Klitajmestra!
…Uderzyłam raz po raz, dwukrotnie,
a on krzyknął dwa razy i upadł nieżywy.
A gdy leżał, zadałam trzeci cios: ofiarny,
w podzięce Zeusowi, władcy państwa zmarłych…
Tak oto padł i zginął. Wówczas dusza jego
ustami wytrysnęła razem z krwi strumieniem
tak silnym, że mnie całą skropił jak deszcz czarny.
I wstrząsnęła mną rozkosz jak ziemią po deszczu,
gdy czuje nabrzmiewanie kiełkujących nasion.
Zapadło milczenie.
– Mój Boże! – powiedział cicho Hastings.
– Prawda, co za obrzydliwa niewiasta? – powiedziała Sara i wybuchnęła śmiechem. – Nalej mi trochę wina, Ianie, bo mi zaschło w gardle. Nie powinno się recytować po zjedzeniu ostrych przypraw.
Nastrój pękł i Alex wdzięczny był Sarze, że nie pozwoliła im przeciągnąć ani o chwilę pełnego podziwu milczenia. Tak mogła postąpić tylko naprawdę wielka aktorka. Nie czekając, aż ktoś powie coś o tym, co się przed chwilą stało, zapytała:
– Jak twoja ręka, Lucy? Przypomniało mi się, że jest pięć: pięć i równowaga. Przecież wygrałaś tę ostatnią piłkę.
– Poczekaj… – Lucy uniosła zdrową dłoń do czoła. – Poczułam, że jestem nagle głupim dzieckiem – powiedziała trochę bezradnie. – Wiedziałam zawsze, że jesteś wielką aktorką, ale żeby przy kolacji, na żądanie, móc w ciągu ułamka sekundy… Nie, my wszyscy z naszymi zdolnościami jesteśmy tylko dziećmi wobec ciebie. Jesteś genialna… Pierwszy raz to komuś mówię… Dopiero w tej chwili zrozumiałam, co to jest prawdziwy geniusz. Kiedy teraz patrzę na ciebie, nie wiem sama, czy to, co widzę, jest prawdą, czy możesz dowolnie się zmieniać i być, kim chcesz i kiedy zechcesz! – Urwała. – Przepraszam – powiedziała cicho. – Rzadko się przejmuję, ale…
W tej chwili w drzwiach stanęła Kate.
– Telefon z Londynu do pana Davisa – powiedziała półgłosem, zbliżając się do niego.
Filip Davis nie usłyszał w pierwszej chwili. Siedział nieruchomo, wpatrzony w… Lucy Sparrow. Potem słowa pokojówki doszły widocznie do jego świadomości, bo zerwał się, wybąkał przeproszenie i wyszedł.
– Cieszę się, że nasze sztuczki spodobały się szlachetnym państwu! Dziękujemy grzecznie i kłaniamy się nisko! – wymamrotała Sara głosem starej żebraczki z tak łudzącym londyńskim akcentem, że wszyscy się roześmieli. – O czym to mówiliśmy? O twojej ręce, Lucy.
– Już mi trochę lepiej, chociaż jeszcze boli. Ale wierzę, że jutro już będę mogła nią poruszać. Wymasujesz mi ją na noc, dobrze, kochanie? – zwróciła się do męża.
– Oczywiście. – Sparrow pochylił głowę i znowu przez dłuższą chwilę obserwował obrus.
„Co za obrazy! – myślał Alex. – Co to za wymarzone obrazy do mojej książki: ona, deklamująca na żądanie swojego męża i w obecności kochanka monolog kobiety, która zabiła męża, żeby móc żyć z kochankiem! A ta druga, biedaczka, chwali ją i podziwia w swojej ogromnej nieświadomości! Cóż to za diabelska zabawa: życie!”
Zaczęto mówić o teatrze, a po dłuższej chwili wszedł Filip Davis. Rozmawiający nie dostrzegli go, tak cicho wsunął się do jadalni, ale Alex, który siedział naprzeciw niego, zobaczył, że młody człowiek jest przeraźliwie blady. Usiadł i uchwyciwszy jego spojrzenie spróbował się uśmiechnąć. Ale uśmiech ten był tak bardzo wymuszony, że najwyraźniej on sam dał za wygraną i żeby go czymś zamaskować, nałożył sobie kawałek ciasta, którego nie tknął później.
Sara spojrzała w okno.
– Pełnia! – powiedziała. – W Londynie człowiek z trudem dowiaduje się, czy jest zima, czy lato na świecie. Kiedy to po raz ostatni widziałam księżyc? Chyba pół roku temu. To najlepsza pora do uczenia się roli. Człowiek chodzi po ustronnych alejkach i buduje każdą intonację. – Uśmiechnęła się. – Wierz mi, Lucy, że nad każdym oddechem, nad każdym zabarwieniem słowa w tej roli ślęczę już od paru lat. To tylko pozornie wygląda tak pięknie. Jestem tylko ciężko pracującym wyrobnikiem i sto razy we mnie więcej uporu niż tego, co ty nazywasz talentem. Myślę, że po kolacji „pójdę na bezdroża ścieżek krętych, by sama z sobą w czułej samotności rozmowę odbyć…” – zarecytowała znowu. Podniosła się z krzesła. – Idę do parku.
Alexowi wydało się, że mówiąc to, spojrzała na Sparrowa, który także uniósł głowę i przez krótką chwilę patrzył w jej oczy. I znowu wydało się Alexowi, że mignęło w nich coś jak ciche porozumienie. Ale to mogła być tylko halucynacja. Wszyscy podnieśli się.
– Położysz się chyba teraz, prawda? – zapytał Sparrow biorąc żonę pod ramię.
– Tak. Chciałabym tylko, żebyś mi później zrobił masaż mięśni. Ale na razie to nie jest potrzebne.
– Pamiętajcie, państwo – powiedział Drummond – że po dziesiątej Malachi spuszcza swoje wilczury i lepiej wtedy być już w domu. Oczywiście, możecie mu powiedzieć, że będziecie dłużej, wtedy je przytrzyma.