– Tak więc, panowie – powiedział König – mamy dla was chałturę. Dobrze za nią płacą. Interes barterowy, ale bardzo wygodny dla Ziemi.
– Znowu Mars – ze smutkiem zauważył Raszyn.
– Znowu – zgodził się admirał floty. – Ale tym razem to oni proszą o pomoc. Mamy zamówienie od rządu Republiki. Wynikające, że tak powiem, z umowy o współpracy, przyjaźni i nieagresji. Patrzcie, panowie. Mapa za plecami Königa zmieniła skalę i doświadczone oko Raszyna od razu rozpoznało wycinek marsjańskiej powierzchni nieopodal południowego bieguna.
– Tak – powiedział Essex, wychyliwszy się do przodu. – Znam to miejsce.
– I co o nim sądzisz? – zapytał Wujek Gunnar.
– Pustynia – krótko odpowiedział kontradmirał.
– Żeby! – uśmiechnął się König. – Daliśmy plamę. Wystarczyło dobrze przetrząsnąć to miejsce. Ale się ograniczyliśmy do powierzchownej obserwacji… To, jeśli mam być szczery, kamyczek do pańskiego ogródka, szefie sztabu grupy.
– My szukaliśmy obiektów militarnych – wystąpił w obronie podwładnego Raszyn. – W końcu nie jesteśmy geologami.
– Geologami? – chytrze zmrużył oczy König. – Łapie pan w lot, Uspienski. Szkoda, że nie jest pan geologiem, mielibyśmy już w tym punkcie dobrze umocnioną bazę.
– Uran! – stwierdził Raszyn.
– Nie będzie pan, drogi Aleksie, nigdy admirałem floty – zauważył Wujek Gunnar.
– Bo jestem za mądry?
– Niebezpiecznie mądry. Niebezpiecznie, mój przyjacielu.
– No to kto nim zostanie? – palnął Uspienski.
Wszyscy wiedzieli, że Königowi do emerytury zostało kilka miesięcy.
– Nikt – ponuro stwierdził admirał floty. – Sądzę, że to będzie wasze ostatnie bojowe zadanie.
Słysząc słowo ostatnie, Raszyn odruchowo się wzdrygnął. Essex również. Jak wszyscy czynni astronauci byli trochę przesądni i woleliby usłyszeć: następne. Bo jeszcze, tfu-tfu! na psa urok, będzie to rzeczywiście twój, chłopie, ostatni lot.
– Możecie więc nie oszczędzać sprzętu – kontynuował König. – Wyciągnijcie z niego wszystko do oporu. Do końca. Możecie nawet rozbić to czy owo o powierzchnię.
– Nasz sprzęt i tak już się sypie – wtrącił Essex. – To takie trumny, że koszmar.
– A dlaczego my mamy to zrobić? – zapytał nagle Raszyn. – Dlaczego nie policja?
– Policja ma swoje zadania. Przetrząsają Pas cal po calu. A my mamy zniszczyć przeciwnika. No to będziecie niszczyć. I proszę mnie, młodzieńcy, nie zbijać z pantałyku. Trzymajmy się tematu, a luźno pogadamy przy kolacji.
– Moja wina, sir.
– Wstydziłbyś się, Uspienski, mówić takie rzeczy na głos – nieoczekiwanie przypomniał sobie przeszłość König. – I tak na twarzy masz wypisane, że jesteś winny. Wulgaryzmy, nietaktowne odzywki… Cholera, i to admirał! Cały admirał. Szkoda, że Rosjanin.
– Tego się nie wstydzę – z dumą powiedział Raszyn.
– Za to pana szanuję. Czyli tak… – Admirał floty położył ręce na stycznikach i mapa powiększyła się jeszcze bardziej. – Patrzcie. Tu Marsjanie już pół wieku temu zaplanowali kopalnię. Wtedy nie mieli jednak na to środków. Teraz mają. Przesunęli do tego punktu ludzi i sprzęt i wszystko to zniknęło. Przyjrzeli się z satelity – zero śladów. Wysłali grupę ratunkową – jak kamień w wodę. Obok przelatywał nasz policyjny scout, poprosili, żeby zerknął, co się tam dzieje. Zanim go strącono, policjanci odnotowali kilka startów. W sumie na odkrywce ktoś pracuje i wywozi uran w Pas. Oczywiście kiedy nad tym miejscem przelatuje satelita, życie w punkcie zamiera. Takie buty. Ktoś tam wydobywa uran od roku i zdążył dobrze się usadowić. Marsjanie takiej bazie nie dadzą rady. A wy tak.
Raszyn zerknął przez ramię na Essexa. Ten porozumiewawczo poruszył brwią. Uspienski z obrzydzeniem rzucił spojrzenie na mapę i już miał otworzyć usta, ale König domyślił się, w czym rzecz.
– Za kogo mnie pan ma? – powiedział. – Desantowiec będzie z wami, to jasne! Ale to wy pierwsi pojawicie się nad punktem. Zniszczycie naziemne urządzenia i strącicie wszystko, co będzie usiłowało wystartować. A potem pojawi się desantowiec i wykona zadanie pod waszą osłoną. I koniec, niczego więcej od was nie oczekujemy. Pozostaniecie z czystymi rękami. Rycerze, wasza mać!
– Rozumiem, sir – krótko odrzekł Raszyn. – Są jeszcze jakieś polecenia?
– Wszystkie szczegóły otrzymacie na górze za kilka godzin. Razem z rozkazem. Startujecie za dobę. Wystarczy wam doba na spakowanie? Z Marsjanami w kontakty nie wchodzić. Wykonujecie swoją robotę i koniec. Jasne?
– Ile szykować okrętów? – zapytał Uspienski. – Jedna uderzeniowa eskadra wystarczy?
– Wszystko szykujcie – odparował König. – Całą grupę. Desantowiec przeznaczony do działań z wami to „Dekard-2”. Zapoznacie się z rozkazem, to wszystko zrozumiecie.
– Po co szykować całą grupę? – zdziwił się Raszyn. – Czterdzieści osiem jednostek! Przecież to będzie koszmarnie kosztowało!
– Pieniędzy nam dają do oporu – pochmurnie powiedział admirał floty. – Ale danych o tym, co się dzieje nad północnym biegunem Marsa, za cholerę.
Uspienski znowu popatrzył na Essexa. Ten ponownie poruszył brwią.
– „Dekard” to pechowa nazwa – oświadczył.
– Niby czemu? – zdziwił się König.
– Temu, sir, że leci z nami drugi „Dekard”. To pechowa nazwa.
– Jak nie urok, to sraczka! – wściekł się Wujek Gunnar. – Patrzcie go, nazwa mu nie pasuje! Desantowiec inny poproszę, co?! Cała grupa nie może lecieć. Wiecie, dokąd bym was wysłał, gdybym mógł?
– Wracając do tematu, sir, dlaczego cała grupa? – zapytał Raszyn.
– Uranu w Pasie jest mało – powiedział König. – A pirackich cruiserów dużo. Nawet wedle skromnych statystyk co najmniej dziesięć. I co najmniej jeden battleship. Na dodatek nie zapominajcie, że każdy piracki truck albo holownik to przebudowany destroyer.
– I wszystko to rzuci się walczyć o swoje sztolnie – sarkastycznie zauważył Uspienski.
– O, domyślił się pan! – pochwalił Wujek Gunnar.
– Czy pan coś rozumie, panie kontradmirale? – rzucił przez ramię Raszyn.
Essex pokręcił nosem i wysunął do przodu żuchwę.
– Ja też nic nie rozumiem – skinął głową dowódca Grupy F. – Panie admirale floty, można pytanie?
– Tak?
– Dlaczego nie mogę na początek wykonać zwiadu? Niechby tam skoczyła para scoutów… Na pewno nie dadzą rady ich strącić. Określimy niezbędny zasób siły uderzeniowej i wtedy już dokładniutko…
– Ile potrzebujesz na to czasu, Uspienski? – zapytał zmęczonym głosem König.
– Łącznie z wyrzutem desantu miesiąc.
– Na jakim pan świecie żyje, Uspienski? – niemal jęknął admirał floty. – Za miesiąc Ziemia nie będzie miała żadnych desantowców. Pozostaną mizerne siły policyjne. I koniec. Nie mamy czasu, panowie. Póki istnieje normalna flota, póki istnieje wasza Grupa F, powinniśmy, po prostu musimy, wykonać wszystko, co w naszej mocy. Musimy posprzątać. I mając czyste sumienie – do rezerwy.
– Dlaczego tak szybko? – zdziwił się Raszyn. – Dlaczego już za miesiąc?
– Prezent Dyrektorów dla Zebrania Akcjonariuszy – wycedził König. – Jak również akt dobrej woli i uznania swojej winy przed suwerennymi narodami Marsa i Wenus. W Słonecznym już nikt z nikim więcej nie będzie walczył. Pozostają operacje policyjne. Koniec, panowie. Demilitaryzacja.
Za plecami Uspienskiego głośno westchnął Essex.
– Jesteście wolni – powiedział Wujek Gunnar i odwrócił się.
Raszyn wsunął palec za kołnierzyk, pokręcił szyją.
– Wolni – powtórzył admirał floty bardzo cicho. – Spadajcie stąd. Nie będzie żadnej kolacji. I nie chcę was więcej widzieć.
Dowódcy Grupy F ciężko podnieśli się na nogi i wyszli z gabinetu bez pożegnania. A zgarbiony w swoim fotelu König zakrył twarz rękoma.
Na ulicy Essex trącił łokciem Uspienskiego.
– Zrozumiałeś coś z tego?
– Nasza obecność w przestrzeni okołoziemskiej jest wyjątkowo niepożądana – rzucił Raszyn oschle.
– Według mnie chcą nas zabić – wyraził przypuszczenie szef sztabu. – Albo co najmniej podłożyć. Dlaczego on powiedział ostatnia? Może chciał nas ostrzec?