Литмир - Электронная Библиотека
A
A

To był czysty triumf i prawdziwe bohaterstwo. Zdjęcie kapitana widniało we wszystkich newsach i na wieki znalazło się w annałach Sieci. Ziemia była dumna ze swojego syna i obsypała go honorami. Ale Essex na marsjańskiej orbicie wśród odłamków „Rocannona” zostawił coś bardzo ważnego.

W ciągu dwu miesięcy odbył psychiczną odnowę, po czym uznano, że jest zdolny do służby. „Rocannon-2” już szykował się do prób w przestrzeni. Ale kapitan zmienił się nie do poznania. Zrobił się powolny i zadumany. W jego duszy zapanował smutek. Essex nie chciał dokonywać heroicznych czynów. Przypomniał sobie i wreszcie zrozumiał, dlaczego już na uczelni wyjaśniano mu, że ludzie o typie osobowości bohatera nie powinni pchać się w kosmos. Okręty bojowe są zbyt drogie, by dokonywać na nich cudów odwagi. Grupa F w najlepszym okresie nie liczyła więcej niż pięćdziesiąt jednostek, a służyli na nich ludzie odpowiedzialni, wojskowi w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zdolni do ryzyka, ale zawsze dokładnie obliczający jego dopuszczalną granicę. Oraz starający się jej nie przekraczać.

Ziemia walczyła ze swoimi byłymi koloniami metodycznie i starannie. Wyszukiwała luki w strategii przeciwnika i uderzała w nie. Ale jak mawiał kapitan Uspienski (za co był wielokrotnie karany): Me da się napierdalać z drugą zasadą termodynamiki. Setki razy Essex widział, jak inni oficerowie płacą za cudze błędy. I miał nadzieję, że jemu nic takiego się nie przydarzy. Ale się przydarzyło. Kapitan, pozbierawszy psychikę, zrozumiał też, że drugi raz taki numer mu nie wyjdzie.

Co najważniejsze – stracił wiarę w mądrość swoich kolegów. Oglądając się wstecz, widział tu i tam koszmarne luki w strategicznym planowaniu operacji, haniebne błędy taktyczne i chroniczną niedbałość o szczegóły. Wszystkich dookoła oskarżał o niedbalstwo i niekompetencję, a jego podejrzliwość zaczęła przybierać maniakalne rozmiary.

Nadludzkim wysiłkiem woli sprowadził „Rocannona-2” z ziemskiej orbity i poprowadził go do Marsa. Ale w szyku Drugiej Eskadry Osłony umieścił destroyer jego zastępca. Essex zamknął się w kajucie, wywołał Uspienskiego i jąkając się i unikając spojrzenia, opowiedział mu o swoim problemie.

– Nie denerwuj się, Phil – poradził z monitora Uspienski. – Po pierwsze, wojna praktycznie się skończyła. A po drugie… Nie dotarły jeszcze do ciebie plotki? Nasza eskadra potrzebuje młodego i sensownego szefa sztabu. Są dwie kandydatury. Ja bronię się przed tym tak jak mogę. A ty się zgódź. I kropka. Stanowisko w sam raz dla ciebie. Zagnieździsz się na battleshipie i zero problemów. Najważniejsze, to nie mów nic psychologom, bo na sto procent zwalą cię na dół.

– Nie wiem… – wymamrotał skonsternowany Essex. – Zrozum, Aleks, ja potwornie boję się błędów. Wszystkich. Swoich też.

– Najważniejsze, to nie mów nic psychologom.

– Słuchaj, czy ja naprawdę jestem chory?

Uspienski roześmiał się.

– Według mnie, Phil, po prostu dorosłeś – powiedział. – Ale to nic, przyzwyczaisz się. A za radę będziesz mi musiał postawić kolejkę.

Po tygodniu Essex przeniósł się do sztabu i od tej chwili nigdy już nie dowodził okrętem. I odzyskał spokój. Potem awansował na dowódcę Drugiej Eskadry, później został szefem sztabu Grupy F. Na tym stanowisku przeżył jeszcze jedną wojnę, właściwie półtorej, jeśli doliczyć do niej straszny rajd na Wenus. Stał się doświadczonym oficerem sztabowym i rzadkim egzemplarzem bydlęcia. Ale to Grupa F zmusiła go do tego. W końcu admirał Raszyn, gdyby chciał, mógłby być taką świnią, że Essex zginąłby na jego tle. I wszyscy uznawali, że ci dwaj nietuzinkowi ludzie mają prawo zachowywać się tak, jak im się chce. W zamian dają człowiekowi szansę przeżycia.

W tej chwili te nietuzinkowe postacie maszerowały po obszernym betonowym placu w kierunku budynku admiralicji. Raszyn wykonał lekki ruch ręką i strażnicy odsunęli się z szacunkiem. Po plecach Essexa przebiegł dreszcz, bez ochrony dopadały go lęki. Raszyn odwrotnie, nie znosił goryli. Zawsze mówił, że żyją oni podejrzanie długo, a chronione przez nich osoby – nie.

– A was co, rozkaz nie dotyczy? – rzucił Raszyn przez ramię do adiutantów. – Spadać mi stąd!

Meyer i Moser skrzywili się podobnie jak bliźniacy i nieco zostali w tyle za przełożonymi.

– I co? – zapytał Essex. – Masz pomysły?

– Wyczyściłeś buchalterię?

– Zdążyłem.

– Czyli o niczym nie masz pojęcia. Wszystko zwalaj na mnie. Czy to nie ja wybrałem się na „Ripley”? Wybrałem. Odbyłem z Abrahamem konfidencjonalną rozmowę? Tak, odbyłem. A co do reszty, nie masz o niczym pojęcia.

– Jak chcesz, Aleks.

– I pamiętaj. Jest tylko jeden typ broni, którą można zestrzelić nasze jednostki z Ziemi. To decyzje Zebrania Akcjonariuszy. Póki nie odbyło się Zebranie, jesteśmy najsilniejsi ze wszystkich.

– Yhy – ponuro potwierdził Tyłek.

– Ja tych idiotów będę bronił, nawet jeśli mi tego zakażą w rozkazie – z nieoczekiwaną złością syknął admirał. – Jeśli Abraham znajdzie ślady Obcych…

– Yhy – przytaknął Essex.

– Przecież może się coś takiego zdarzyć, prawda, Phil?

– Jasne – znowu skinął głową kontradmirał i zezem popatrzył na boki, gdzie jakże chciałby zobaczyć swoich ochroniarzy.

– Co ty się tak ciągle oglądasz?

– Odzwyczaiłem się – przyznał skonfundowany Essex. – Jakoś tu nieprzytulnie. Wiatr. I takie tam…

– Sufitu ci brakuje? – zapytał Raszyn z kpiną w głosie. – Nie masz gdzie dupy ukryć. Szczur-r-r sztabowy. Gryzoń kąśliwy. Nornica. Karaluch.

– O co ci chodzi? Chyba przesadzasz.

– Jak ja będę walczył z takimi jak ty? – mruknął admirał, wpatrując się w zachmurzone niebo. – Jako żywo Tyłek. Essex, zmień nazwisko!

Ten wyciągnął rękę i mocno chwycił dowódcę Grupy F za łokieć.

– Nie świruj, Aleks – poprosił. – Jakoś się wybronimy.

* * *

Na dużym displayu, zajmującym całą ścianę w gabinecie admirała floty, widniała mapa Marsa. Raszyn nie spodziewał się takiego widoku, wytrzeszczył więc oczy na rozpłaszczoną powierzchnię Czerwonej Planety. Essex, znalazłszy się w zamkniętym pomieszczeniu, od razu poweselał, wyprostował ramiona i pochłaniał wzrokiem dowództwo, które raczyło wstać na ich widok.

– Dzień dobry, młodzieńcy – powiedział admirał floty König, machnięciem ręki opędzając się od salutowania. – Proszę siadać. Jak samopoczucie? Humory? Jak Grupa F?

– Samopoczucie dobre, powierzona mi Grupa F działa bez zarzutu, oczekuję rozkazów – zameldował Raszyn, pakując się w fotel.

– Nastrój bojowy – skłamał Essex, siadając tak, by Raszyn przynajmniej częściowo zasłonił go przed Königiem.

– Gotowi do pracy? – zapytał admirał floty.

Raszyn i Essex, skonfundowani, wymienili spojrzenia.

– Tak jest, sir – powiedział Uspienski, ale intonacja potwierdzenia była raczej pytająca.

– Zaraz wyjaśnię, o co chodzi – uśmiechnął się König. Cała flota nazywała go Wujek Gunnar. Z takim samym przyjaznym uśmiechem na ustach rozkazywał bombardować bezapelacyjnie cywilne obiekty albo sugerował, że desant podczas zajmowania marsjańskich miast musi być kapkę ostrzejszy w działaniach. A na Wenus König urządził prawdziwą rzeź.

Raszyn nie potępiał dowódcy. Nad Wujkiem Gunnarem byli Dyrektorzy, a ziemski rząd w swoim czasie bardzo chciał zastraszyć separatystów tak, by nawet wnukom zabronili sporów z metropolią. Tyle że wyniki takich działań były dokładnie odwrotne od zamierzonych. Populacja Ziemi ciągle nie mogła przekroczyć stu milionów i bezgraniczne przestrzenie, czekające na pracowite ręce, leżały zapuszczone. A świeża krew, skostniała na skolonizowanych globach, jakoś wcale się nie kwapiła wlać w żyły ziemskiej cywilizacji cierpiącej na bezpłodność i mutacje genetyczne. Separatyści woleli z ogromnym trudem kolonizować swoje okrutne światy, a Ziemię nazywali kolebką wszechzła. Można ich było zrozumieć – od czasów straszliwej Północy, która wykosiła dziewięćdziesięciu ośmiu na stu mieszkańców Błękitnej Planety, minął dopiero wiek, a pomimo to w ciągu tych stu lat zdołała wygrać dwie międzyplanetarne wojny.

21
{"b":"102797","o":1}