Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dzień dobry – powiedziała Ive i cofnęła się, chyba też lekko speszona. – Nie stój tak, wchodź. Co do maniaków, połowa załogi to maniacy.

– Ależ nie! – machnął ręką Andrew. – Przecież widziałem, co jest namalowane u pani na drzwiach.

– Wydaje mi się, że byliśmy na ty – przypomniała Candy, potem zaintrygowana wyszła na korytarz i zamknęła drzwi. – O, masz! A to skąd?

– Nie mam pojęcia. – Technik jednak podniósł rękę i potarł klatkę piersiową, w której kołatało pokłute serce. Wcześniej nic takiego się z nim nie działo. Jakby całym ciałem coś przeczuwał. Coś wielkiego i przerażającego.

Ive stała o krok od niego, zupełnie blisko, i Andrew z czułością pomyślał, że jest taka wzruszająco mała, przytulna i taka domowa w lekkim dresie i na bosaka. Chętnie położyłby dziewczynie na ramieniu silną, pewną męską dłoń i obronił ją przed wszystkim, co tylko mogłoby jej zagrozić. Ale ręka nie słuchała.

– No ta-a-ak… – powiedziała Candy, przypatrując się cukierkowi. – Malarz. Zdarzają się utalentowani ludzie… Jeden ruch, a ile ekspresji. Żebym tak go, łajdaka, schwytała! Za karę musiałby namalować przyzwoity obraz do mesy.

– Nie poznaje pani stylu?

– Posłuchaj, Andy, zaraz coś mnie trafi – powiedziała Ive, odwracając się do niego twarzą. – Nie pani, a ty.

– Już więcej nie będę – obiecał potulnie Werner. – No to jak, poznajesz styl?

Kapitan-porucznik jeszcze raz przyjrzała się rysunkowi, pokręciła głową, otworzyła drzwi i gestem zaprosiła Andrew do wnętrza.

– Ma skłonności do czerwieni – powiedział ten, przekraczając wysoki próg z próżniowym uszczelniaczem. – Przecież to ta sama ręka co w basenie.

– Może – skinęła głową Ive, jednocześnie zamykając drzwi. – Nawet bardzo prawdopodobne.

– To wykazuje analiza grafologiczna na podstawowym poziomie – upierał się Werner. Ciągle czuł się skrępowany, choć kłucie serca ustało. – Przecież mamy wzorce pisma całej załogi. Wystarczyłoby zeskanować ten cukierek i zadać komputerowi analizę. W Sieci na pewno znajdzie się odpowiedni soft. Trzeba to znaleźć i ściągnąć na górę. Nasze komputery wspomagające są słabe, ale to nic. Procesor nadzorczy poradzi sobie z tym w pięć sekund.

– Ty to masz pomysły! – roześmiała się Kendall. – Nie powinieneś się znać na takich numerach.

– Niby dlaczego?! – Andrew dumnie wypiął pierś. – Zero roboty. I tak procesor leży teraz bykiem. Nikt się nawet nie dowie, co robił… Ludzie są pomysłowi, jeden mój koleś ze zwyczajnej muszli klozetowej zrobił aparat destylacyjny. Na scoucie. I tak nikt go tam nie używa. Jak chłopaki dolecą do Cerbera… – urwał i zrobił wielkie oczy.

– Ja milczę! – uśmiechnęła się Ive. – Usiądź. I opowiedz coś jeszcze.

– Reszta nie jest interesująca. Technicy wiodą swoje życie, mają swój folklor. Nawigatorzy pewnie też. Każda profesja ma swoją składnicę bajek. Popatrz, dopiero co w centralnym rdzeniu tak rechotaliśmy, że hej! A gdyby znalazł się tam Borowski, uznałby, że wszyscy powariowaliśmy. Bo on zna tylko legendy załogi bojowej. A pan-n-n… A ty po co mnie wezwałaś?

– No! Łapiesz. Posłuchaj, jest taka sprawa… Dobrze, że przypomniałeś, zapomniałabym!

– Ja też – nieoczekiwanie przyznał się Andrew. Nic nie mógł na to poradzić, po prostu palnął.

– O czym zapomniałeś? – zdziwiła się Candy.

Werner mocno zacisnął powieki i wypalił:

– Bo już pomyślałem, że mamy randkę!

A kiedy otworzył oczy, Ive była zupełnie blisko i patrzyła z dołu do góry ufnie i uważnie.

– Kim ty jesteś, Andrew? – zapytała dokładnie tak jak poprzednio.

– Albo cię pocałuję, albo umrę – odpowiedział nie na temat Werner.

Tak po prostu, bez wstępnych gierek. Zaraz oberwę po ryju… – przemknęło mu przez głowę. – A ja uklęknę. Koniec, po mnie. To miłość. Nieźle.

Ale czułe ręce już obejmowały jego szyję, a miękkie usta przylgnęły do jego ust.

Andy ostrożnie, ale mocno objął Ive i przesunął koniuszkiem nosa po jej policzku. Pocałował w szyję, niemal jej nie dotykając, samym oddechem. I popatrzył w przymknięte oczy. I znowu pocałował, namiętnie, ale bez nacisku, bez agresywnej męskiej żądzy. I w tym momencie przed Ive stał inny Andrew Werner, nie ten, którego znało wiele innych kobiet tam na dole. Nie poznawał siebie.

– Poczekaj – powiedziała Candy, delikatnie go odsuwając. Posłusznie cofnął się o pół kroku, ale nie wypuścił jej z objęć, pozwolił tylko nieco zwiększyć dystans. Oczy Ive nadal były półprzymknięte i wcale nie zamierzała się wyrywać. Jakiś szósty zmysł podpowiedział Andy’emu, że dziewczyna czuje się dobrze w jego objęciach. Chciała tylko coś powiedzieć.

– Bo naprawdę zapomnę – niemal wyszeptała i zbierając myśli, oparła się palcem o pierś Wernera. – Posłuchaj, my… Och, wszystko mi się miesza. Umówiliśmy się na ponadplanowy trening. Ale w SDO się nie uda. Mamy dwie drużyny, rozumiesz? Zawody. Zasiądziemy w bibliotece i dane wejściowe wprowadzimy do komputerów pomocniczych, ale sam mówiłeś, że one są słabiutkie…

– O co wam chodzi? – zapytał rzeczowo Andrew.

Ive odzyskała świadomość. Otworzyła szeroko oczy, ale nie odsunęła się, objęła Wernera w pasie.

– Rajd do orbity Jupitera, kto szybciej – wyjaśniła. – Kapujesz?

– Yhy. Monitory przeglądowe… dobrze, że idziecie do biblioteki. Ale co ja?

– Właśnie, co ty… Możesz nam rzucić kabel do procesora liniowego?

– Borowski wie, co jest grane? – błyskawicznie zareagował Andrew.

– A musi? – chytrze zmrużyła oczy Ive.

– Jak by ci to powiedzieć… Kiedy to ma się odbyć?

– Jutro o osiemnastej pokładowego. Niech będzie osiemnasta trzydzieści…

– Rozumiesz, kochanie, nie zdążę przepchnąć kabla przez system wentylacyjny, jak to się zazwyczaj robi. Kabel będzie musiał iść po korytarzu, jawnie. Jak się Borowski o niego potknie… Dobra, nie będziemy się nim martwić. Będziesz miała wszystko, co tylko zechcesz.

– Co powiedziałeś?

– Słucham?

– Jak do mnie powiedziałeś?

– Kochanie…

– Jeszcze raz – poprosiła Candy.

– Kochanie – powtórzył Andrew, rozkoszując się dźwiękiem tego słowa.

Ive przylgnęła do niego, przycisnęła twarz do piersi Wernera. Zerknąwszy w dół, odnotowała kolejny raz, że Andy ma ładne dłonie i że strasznie jej się to podoba. A potem wpadła jej w oko blizna. Technik wedle mody uczelni w Vancouver podwijał do łokcia rękawy swojej roboczej kurtki. Długa zygzakowata linia rzucała się więc w oczy. Ive ostrożnie dotknęła jej czubkiem palca.

– Powiadasz, że czołgałeś się i zahaczyłeś? – zapytała.

– Można tak to interpretować. – Andrew przycisnął ją do siebie i zmrużył oczy w zachwycie.

– Kłamiesz – zarzuciła mu Candy.

– Nie łżę! Kretyńska sprawa. To był „Jason din Alt”. Pierwszy scout Abrahama Feina. Latałem na nim około roku, byłem młody, miałem jakieś dwadzieścia pięć lat czy coś koło tego. Pewnego razu wysłano nas w Pas, mieliśmy odnaleźć bazę przemytników. Jako wsparcie policji. Abraham, choć nigdy tak nie działał, rozpędził się za mocno. Dokoła asteroidy, już czas wkładać skafandry, a on ciągle coś kombinuje. Myślę sobie: Głupia sprawa, coś trzeba przedsięwziąć. Pulpit technika na scoucie znajduje się na rufie, za plecami wszystkich. No więc zaczynam po cichu pakować się w skafander. Nagle Abe mówi: Dobra, chłopaki, włazimy w skafandry. I w tej dokładnie chwili jak nie dupnie! Potem okazało się, że tę strefę patrolował piracki destroyer. Tam wachta pewnie też się zagapiła. Albo się upili, wiadomo, piraci… W każdym razie nie zauważyli nas. Dopiero w ostatniej chwili ich olśniło i huknęli biednego „din Alta” w tyłek. Zewnętrzne poszycie na wylot, a wewnętrzne… tylko trochę.

– Pożar? – domyśliła się Ive.

– Żeby tylko! Czarny dym, ludzie polewają się nawzajem z gaśnic, wrzask jak cholera… Powietrze się wypala. A tu jeszcze syrena się drze, że nieszczelność. Za cholerę nie widać, gdzie dziurka, no bo wszędzie dym. Ja walnąłem o coś głową, nie bardzo kojarzę, potrząsam łbem, hełm mi się zamknął, wszystkie dane idą bezpośrednio na pokrywę. Patrzę, jest dziurka na wyciągnięcie ręki, cud, że mnie od razu nie zabiło. Miałem fart z tym skafandrem… Widzę, że dziurka powoli się zaciąga, ale za wolno. Wariant raczej śmiertelny, do punktu krytycznego zostało jakieś dziesięć sekund. Pompy pracują na całego, ale ciśnienie i tak spada. No to się odpiąłem, zrobiłem krok i – ponieważ to było na wyciągnięcie ręki – wyciągnąłem ją. Jakoś tak… odruchowo. No i to jest cała opowieść. Podczas powrotu, wyskoku z Pasa, stałem tak z ręką w dziurze. Skafander się zespawał z poszyciem. No i…

18
{"b":"102797","o":1}