– Poważnie? -
– Godzinę temu. Ósme samobójstwo w ciągu doby. Krwawym sadystom wysiadają nerwy. Jak tam jeszcze prasa o nas pisze, zapomniałem?
– Pana to rusza?
– Nieszczególnie – przyznał Tyłek. – Po prostu wkurza mnie, że flota została pochowana naszymi własnymi rękami. No to jak, wracasz na stanowisko?
– Jeśli Raszyn tak zdecyduje…
– A jeśli już o niczym nie zdecyduje? – podstępnie zapytał Essex.
Zamiast odpowiedzi Borowski nagle zatrzymał się, mocno chwycił kontradmirała za klapy kurtki i cisnął o ścianę.
– Tyłek… – syknął z uczuciem. – Żebym więcej takich tekstów… Jasne, panie kontradmirale, sir?! Tyś tego nie powiedział, ja tego nie słyszałem!
– Zgłupiałeś?! – nie podnosząc głosu, zainteresował się Essex. – Znowu mózg ci popuszcza? Weź te łapy!
– Nie ruszaj mojego Ruskiego, rozumiesz?! – ryknął ZDO. – Nie jesteś wart jego małego palca! Dupa sztabowa! Łeb urwę i nafaszeruję gównem!
– Psychopata. – Tyłek oderwał od swoich klap wczepione weń dłonie Borowskiego i odsunął się o krok. – Kto go rusza?! Ja tylko tak, na wszelki wypadek…
– Ja ci dam wypadek… – Pierwszy oficer nagle się uspokoił. – Twoi ludzie walą sobie w łeb na prawo i lewo, a ty chlejesz samogon. Ty to się ze wstydu nie zastrzelisz, co, Phil?
– Commander Borowski! Proszę skończyć z tą histerią!
– Nie mam zamiaru!
– No to pocałuj mnie w dupę! – Essex odwrócił się plecami i pomaszerował dalej.
ZDO kilka razy kopnął ścianę, ale ruszył za nim.
– Nie miałem nic złego na myśli – rzucił przez ramię Tyłek, gdy Borowski go dogonił. – Po prostu jestem zaniepokojony. Co będzie, jeśli Aleks postanowi leżeć sobie tak dalej jeszcze z tydzień? A poza tym wcale nie jest żadnym twoim Ruskiem. On jest naszym Ruskiem. I ty, nawiasem mówiąc, też jakoś nie śpieszysz się ze strzelaniem sobie w łeb.
– A idź ty… – mruknął skonfundowany Borowski na znak zakończenia awantury.
– No i dobrze – skinął głową szef sztabu, zatrzymując się przy admiralskich drzwiach i wduszając przycisk przywołania.
Gdy wszedł, skonstatował z satysfakcją, że w zachowaniu Raszyna wystąpiła zmiana – leżał z zamkniętymi oczami, ale już nosem do góry.
– Cześć, Aleks – powiedział Essex, siadając na łóżku obok admirała. – Jak się czujesz?
Ten nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej powieki.
Borowski ustawił się za fotelem, oparł łokciami i zwiesił głowę.
– Czyli tak, Aleks – zaczął Tyłek – możesz sobie milczeć, a ja ci po prostu wyłuszczę warianty proponowane przez sztab. A ty zdecyduj. Tak? Hej, chłopie, śpisz?
– Nie śpi – mruknął ZDO. – Proszę mówić, Philipie, proszę mówić. Jak przyjdzie czas, to on powie swoje.
– Mam nadzieję! – prychnął kpiąco Essex. – Dobrze by było, żeby się odezwał, zanim cały personel wystrzela nam się w dupę. Dobra, Aleks, układ jest taki: piłować dalej tym samym kursem nie ma sensu. Musimy wyprzedzić przeciwnika, a nie pchać się na rożen. Flota jest załatwiona. Grupa F – kaplica. Ale warto powalczyć przynajmniej o nasze głowy. Czyli musimy hamować, zawracać na Marsa.
Borowski podniósł głowę i popatrzył z niezadowoleniem na szefa sztabu. Opanowało go przeświadczenie, że jeszcze kilka minut temu w głowie Tyłka nie mieściły się żadne pozytywne warianty i kiedy ZDO robił z siebie na korytarzu histerycznego durnia, kontradmirał bezczelnie rąbnął mu jego pomysł. Za każdym razem w takiej sytuacji Borowski przypominał sobie, że gdyby nie problemy ze zdrowiem, też mógłby nosić teraz na piersi wielką admiralską gwiazdę. I zaczynał się wtedy złościć.
– Wylądujemy przy Red City – ciągnął Essex. – Nie pozwolimy im ochłonąć. Wyślemy parlamentariusza i powiemy: Stało się, chłopaki, tak i tak, możecie nas sądzić, ale to nie nasza wina. Niech sami wyczają, komu przeszkadzała ta nieszczęsna kopalnia. A wtedy natychmiast wypłynie całe gówno. Wybuchnie wielki skandal, a my będziemy zrehabilitowani. Najważniejsze, by zrobić to jak najszybciej. Im dalej odlatujemy od Marsa, tym bardziej przypominamy wariatów i przestępców.
Raszyn cicho westchnął i obrócił się na bok, twarzą do ściany.
– Nie wariuj, Aleks – poprosił szef sztabu. – Przecież to nasza jedyna szansa. Co, chcesz się bić z policją? Przypuśćmy, że ich załatwimy. Ale jaki to ma sens? Tylko jeszcze raz udowodnimy, że jesteśmy winni.
Admirał wzruszył ramionami.
– Szczerze mówiąc, wcale mi się to nie podoba – wtrącił Borowski. – Gdyby mnie ktoś pytał…
– No? – ponaglił go Essex.
– Walmy na Ziemię! – zaproponował ZDO. – Zawiśniemy nad Paryżem. Ogłosimy ultimatum, niech w ciągu dwudziestu czterech godzin przywloką za fraki tego, kto to wszystko wymyślił. Bo jak nie, to bombniemy. Załóżmy się, że to wyjdzie?
– Ekstremista z ciebie – pokręcił głową Tyłek.
– A poddawanie się Marsjanom to zdrada – odparował Borowski. – W każdym razie tak to zinterpretują. Na kij nam arbitrzy i pośrednicy? Po co wynosić śmieci z domu? Trzeba wyjaśnić co należy w swoim gronie. Jak nasi niemal poczują na dupie bombardowanie, to od razu gruchną na plecki i łapki do góry.
– Tak czy siak, myśl, Aleks – powiedział Essex. – A my poczekamy. Jeszcze jest trochę czasu. Idziemy, Jean Paul, nie przeszkadzajmy mu.
– Powodzenia, driver – powiedział Borowski do pleców Raszyna.
– Po coś się uwziął z tym bombardowaniem? – zapytał Tyłek zastępcę dowódcy, gdy znaleźli się na korytarzu. – Co to za numery? Zawiśniemy nad Paryżem! Tak przy okazji: to jego rodzinne miasto.
– No to co?! – plasnął w dłonie Borowski.
– I tak nie mamy czym bombardować – uświadomił mu Essex. – Wszystkie rakiety zostały na „Starku”. A Wujek Gunnar świetnie o tym wie.
– No, jak nie bombniemy, to palniemy.
– Słuchaj, przestań pieprzyć jak potłuczony!
– Przewrót wojskowy! – drapieżnie oznajmił ZDO. – Pucz. Przejęcie władzy! W dupę całą tę resztę!
– Maniak – postawił diagnozę Tyłek.
– Mam już dość tego burdelu na Ziemi – wyjaśnił Borowski. – Ty nie? Bo ja od dawna.
– Może na razie zajmijmy się sprawami organizacyjnymi – ugodowo zaproponował Essex. – Jak rozruszać Aleksa?
– Idziemy do Lindy – zadecydował ZDO. – To inteligentna kobieta.
– I jakie bufory! – przytaknął Essex. – Jeśli proporcjonalne do rozumu, to ho-ho!
Kapitan Stanfield powitała gości niezbyt przyjaźnie.
– Czego? – zapytała napastliwie, nie udając nawet, że na widok przełożonych zamierza wstać. Ci w rewanżu, nie przywitawszy się nawet, od razu przystąpili do rzeczy.
– Ile jeszcze Raszyn może się boczyć? – zapytał kontradmirał, siadając na brzegu biurka.
– Ile się da – odparowała Linda. – I nie proście mnie o nic, nie będę się nim zajmować.
– Dlaczego? – zdziwił się szef sztabu. – Wydawało mi się, że to jest pani obowiązek, że tak powiem.
– Byle nie z nim.
– Ale dlaczego?
– Nie będę i już.
– Lindo, droga moja – powiedział czule Borowski – może Philowi to się wydaje dziwne, ale ja cię dobrze rozumiem. Słuchaj, nie prosimy cię na razie o nic takiego. Tylko podpowiedz nam, jak go postawić na nogi?
– A po co? Niech sobie poleży. Odsapnie, to sam wstanie.
– Mamy mało czasu. Musimy podjąć pewne decyzje.
– Zaproponowaliście mu już coś?
– No.
– Domyślam się – burknęła lekceważąco Stanfield. – Poradziliście mu udowodnienie, że to my mamy rację, a Ziemia nas wykiwała. Udowodnienie przy pomocy siły, tak?
– A pani kapitan – wycedził Essex – ma inne pomysły?
– Ależ nie, panie kontradmirale. Tylko nie jestem pewna, czy nasz szef jest już gotowy do takich siłowych działań. Nie rozumiecie, że on ma dość walenia głową
. w ścianę? Przecież nie robi nic innego od dwudziestu lat. Ciągle bez rezultatu.
– Proszę posłuchać, Lindo – zaczął Tyłek – pani uwagi… Wszystko to piękne. Ale jakoś nie słyszę tu głosu profesjonalisty. Może jednak by się pani skoncentrowała i zabrała do roboty? Do czego Aleks jest gotów, a do czego nie, to nie ma teraz znaczenia. Grupa potrzebuje, żeby był gotów na wszystko. Niech pani idzie i coś z tym zrobi.