Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No i niech się rzucają, a my popatrzymy. Wyluzuj, Jean Paul. On nie do nas leci. Do nich.

Borowski coś mruknął z niezadowoleniem i demonstracyjnie zaciągnął pasy bezpieczeństwa do oporu. Że niby on ostrzegał, a że nikt nie słuchał…

Tymczasem marsjański stateczek wolno zbliżał się do linii ziemskiej obrony.

– Panie admirale, sir! – zawołał Raszyna łącznościowiec. – Marsjanin coś nadaje kodem. Ziemia odpowiada. Tych kodów nie mamy w swoich tabelach. Czy chce pan, żeby przekazać zapis do deszyfracji?

– Cóż, próbujcie – przeciągle powiedział zamyślony dowódca. – Ale to wszystko ciekawe…

– Kto to może być, driver? – odwróciła się do niego Ive.

– Poseł – bez przekonania odparł admirał. – Nadzwyczajny i pełnomocny.

– Czyli kto? – zdumiał się Borowski, zapomniawszy, że jeszcze przed chwilą był obrażony.

– Jest takie stanowisko. Oficjalna postać mająca prawo przemawiać w imieniu rządu. Wyrażać jego punkt widzenia.

– A co, nie mogli pogaworzyć daleką łącznością?

– Może jakaś bardzo poważna sprawa.

Na orbicie truck przycumował do burty „Starka”. Raszyn przez chwilę gryzł wargę, wreszcie wsunął ręce do kieszeni i rozwalił się w fotelu.

– Zaraz go przerzucą na kuter – uznał – i spuszczą na dół. Zejdzie im na to ze dwie godziny. Trzy godziny co najmniej będzie jechał do Dyrektorów… Spokojnie zdążę się wyspać. Jean Paul, przejmij wachtę. Ja walę w kimę. Czy może poczekać na kuter, co?

– Może lepiej niech pan tu zostanie, driver? – poprosiła Candy.

– Denerwujesz się, mała? – zapytał z uśmiechem admirał. – Dobra, poczekam.

Po półgodzinie od „Starka” odcumował kuter. Raszyn z zadowoleniem ziewnął.

– Tak – powiedział. – Póki politycy nie dogadają się ze sobą, wojny na pewno nie będzie. Ogłaszam rozkaz dla grupy: wszyscy spać. Czuwają tylko dyżurni. Pobudka za pięć godzin. Za sześć pełna gotowość do manewru zgodnie z ustalonym planem. Jean Paul, dopilnuj wykonania rozkazu. Panie i panowie, dobranoc.

Z tymi słowy podniósł się, przyjaźnie walnął w łopatkę zaskoczonego Borowskiego i wyszedł z SDO.

– Z czego on taki zadowolony? – Ive spojrzała na pierwszego oficera.

– Mam takie przeczucie, że albo za sześć godzin ktoś nas zaatakuje, albo my kogoś – odparł Borowski. – Albo ktoś się podda komuś bez walki. – ZDO rozpiął pasy, przesiadł się na fotel dowódcy, wyprowadził na ekran menu łączności wewnątrzgrupowej i zaczął wystukiwać rozkaz.

– Poseł, ja cię pieprzę! – oświadczył z rezerwowego stanowiska dowodzenia siedzący na nasłuchu Fox. – Kosztowna zachciewajka. Fajnie za pieniądze narodu posyłać jakiegoś lenia za siedem gór i rzek, żeby komuś przekazał kilka słów… Ale dlaczego truckiem? Battleshipa powinni byli mu dać! Nie, megadestroyer! Z eskortą! Paradne mundury! Warta, baczność! To ci, kurna, do czego doszli czerwonodupcy! A nazywają się republiką…

– Truck, żebyśmy go nie przechwycili – powiedział Jean Paul. – A powinniśmy. Żeby przynajmniej zobaczyć, jak wyglądają takie posły…

Jak przepowiedział Raszyn, w najbliższych godzinach na ziemskiej orbicie było cicho, tylko dwukrotnie do „Starka” podlatywały z dołu promy zaopatrzenia. Kuter wrócił po pięciu godzinach i czterdziestu dwóch minutach. I niemal od razu na czarnym kolosie zamigotało białe światło.

– Zbezczelnieli do cna – mruknął Borowski. – Czytamy. Na-zwy-czaj-ny i peł-no-mocz-ny po-zeł Re-pub-li-ki… Mać jego blada, co za dupek analfabetyczny tam siedzi?… Pro-się o poz-wo-le-nie… Spot-ka-nia. Nie strze-lać. Pro-się-my o pot-wier-dze-nie zgo-dyjed-nym mrug-nię-ciem. A już! Ja ci mrugnę. Z głównego kalibru…

– Pomysł dobry – powiedział Raszyn. – Ale przedwczesny. Wywiad! Jakie prawdopodobieństwo, że jesteśmy namierzeni?

– Jakieś trzydzieści procent, sir. W dużym przybliżeniu. Celują ciągle obok.

– Jeśli jesteśmy mu bardzo potrzebni, to niech sam nas szuka – podsumował admirał. – Kogo tu mamy najbliżej do ich strefy ostrzału? Aha, „von Rey”. No i świetnie. Zobaczymy, dokąd się Marsjanin skieruje. I zdecydujemy odpowiednio.

„Stark” powtórzył komunikat, tym razem już bez błędów.

– Panie admirale, sir! – odezwał się zwiad. – Znowu goście. Z tyłu zbliża się samotny scout. Oznakowanie wenusjańskie.

– Coś się tu zrobiło tłoczno – mruknął dowódca. – I republikanie, i neutrale… Scout, to niedobrze. Zauważy nas. Blisko jest?

– Wchodzi w strefę rażenia baterii rufowych cruiserów, sir. Melduję, panie admirale, że przynależność scouta wywołuje wątpliwości.

– Nie rozumiem? – Raszyn zmarszczył brwi.

– Oznakowanie, jak powiedziałem, wenusjańskie. Ale typ jednostki… We flocie neutrali nie było takich nigdy. To jest ósemka, sir. Dobra bojowa maszyna, niemal nowa.

– Pewnie jakiś prezent od Dyrektorów – machnął ręką admirał. – Może nawet jakiś nasz były. Dobra, na razie go pilnujcie. Bardzo nie w porę się pojawił…

– A może leci tu jeszcze jeden poseł? – uśmiechnął się Borowski.

– Na razie jeden nam wystarczy. Jak sądzisz, dlaczego Wenusjanie się wtrącili?

– Na pewno nie z dobroci serca – zapewnił dowódcę jego zastępca.

Nie doczekawszy się potwierdzenia od Grupy F, marsjański truck odcumował od burty „Starka” i wolno ruszył przed siebie.

– Jeśli nie zmieni kursu, to minie nas w odległości dziesięciu megametrów od lewej burty – zameldował zwiad. – Skanery mu łypią na całą moc, sir. A wenusjański scout jest tuż-tuż.

– Widzę – skinął głową Raszyn. – Coś mi się nie podoba w tej całej sytuacji. Źle stoimy, oj, źle. Bez sensu.

– Wspaniale stoimy – zaprzeczył Borowski.

– Panie admirale, sir, szef sztabu na łączu.

– Dziękuję. Phil?

– Mam pełną gotowość do manewru. A co u ciebie?

– Bardzo chętnie dałbym pełną wstecz – przyznał się dowódca grupy.

– Dlaczego?

– Nie mam pojęcia. Ale sytuacja wymyka się spod kontroli, nie uważasz? Co nam szkodzi odskoczyć i się przegrupować?

– Sam wiesz, że wyjdziemy z martwej strefy.

Raszyn westchnął. Grupa F kryła się w jednej z rzadkich stref w przestrzeni okołoziemskiej, gdzie z niewiadomego ciągle powodu zamierał każdy, nawet najsilniejszy sygnał radiowy. Między sobą jednostki mogły porozumiewać się bez większego trudu, ale połączenie na przykład z Ziemią wymagałoby już dalekiej łączności. Tracić przewagi, jaką dawała taka dyslokacja, admirał, rzecz jasna, nie chciał. Ale to, że jego okręty najwyraźniej przystanęły na środku tajnej międzyplanetarnej autostrady, z każdą chwilą coraz mocniej działało mu na nerwy.

– Według mnie nic się nie dzieje – ciągnął Essex. – Truck przejdzie obok, to widać gołym okiem. Kiedy odleci na odpowiednią odległość, poślemy za nim kuter. Ale ci neutralni… Kiego wała on tu chce?

– I ja też tak sądzę, kiego? I w ogóle skąd on jest? A może to nie scout, tylko mobilna mina.

– To scout, co do tego nie ma wątpliwości.

– Może by go tak przeskanować?

– Nie wolno, odkryjemy się.

– Wiem. Nie znoszę, jak nic ode mnie nie zależy…

– A kto tu piątą dobę tak wisi w bezruchu?

– Sam wymyśliłem, to sam wiszę. Wcześniej wszystko było słuszne. A teraz wychodzi, że jesteśmy zakładnikami własnej pozycji. Cwanej i takiej dogodnej.

– No to wisimy – podsumował Tyłek. – I czekamy na rozkaz. Koniec, ja ci zameldowałem gotowość zero.

– Przyjąłem. Dzięki.

Truck przelatywał na lewo od grupy wolno, jakby demonstrował swoją bezbronność. Scout czołgał się z tyłu. Już było jasne, że widzi okręty Raszyna. Dokładniej, musi widzieć, chyba że jest ślepy.

– Świetną ma ten neutral wyliczoną trajektorię – powiedział Borowski. – Założę się, że jego dowódca musiał kiedyś z nami walczyć, no bo gdzie by podpatrzył? Takim kursem doczołga się do samej atmosfery niezauważony i jeszcze „Starkowi” wydrapie jakieś niecenzuralne słowo na poszyciu.

– Zamknij się – poprosił admirał. – Przeszkadzasz myśleć.

Borowski prychnął i odwrócił się. Niezauważalnie dla nikogo wyjął z kieszeni cylinder markera z czerwonym paskiem na boku, mimo ciężkiej rękawicy zręcznie odkręcił pokrywkę jedną ręką i w ciągu niecałych dwóch sekund narysował na swoim pulpicie karykaturę Raszyna. Admirał wyszedł mu jak żywy. ZDO przyglądał się chwilę swojemu dziełu, sapnął zadowolony i już zupełnie spokojny wsunął marker do kieszeni.

53
{"b":"102796","o":1}