Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dlaczego ja?

– A kto?

– Ty! Amerykanom się spodobasz – zauważył szef sztabu. – Oni zawsze lubili takich samotnych jeźdźców.

– Ale Rosjanom się nie spodoba – rzucił Raszyn.

– Z tego, co wiem, to w Rosji są tylko dwa terminale Sieci. Na Uniwersytecie Pskowskim i u tego Francuzika, jak mu tam…

– Przestań się zajmować głupotami, Phil! Kto przeżyje, ten będzie mówił. Co proponujesz teraz?

– Przebijmy się przez baterie orbitalne. Sumaryczną moc mają znacznie wyższą niż flota, ale zerową mobilność. Poza tym na wypadek obcej agresji powinniśmy oszczędzać ziemskie okręty.

– Może to przykre, ale mam takie samo zdanie – pokiwał głową admirał. – Dobra, niech sztab zajmie się opracowaniem planu. Mamy do dyspozycji jakieś dziesięć godzin.

– Dwa słowa, Aleks. Wszystko rozumiem, Moser świetnie kieruje małymi jednostkami, ale… Dlaczego nie wysłałeś na Wenus swojej dziewczyny?

Raszyn przymknął powieki i zaczął masować palcami skronie.

– Zrozum mnie dobrze, nikt tu nie zamierza umierać – szepnął Essex. – Ale mimo wszystko?

– Ta dziewczyna brała udział w zabójstwie kilkuset tysięcy ludzi – cicho odpowiedział dowódca. – Jej służbowe CV jest znane każdemu, kto ma jakikolwiek związek z kosmosem. Wszystkie jej medale, wszystkie zasługi dotyczą Ziemi. Jest przestępcą wojennym, Phil. A o Moserze cały Słoneczny wie, że to szczur sztabowy, pieczeniarz i patologiczny tchórz. Ktoś nawet gadał, że karę za wykroczenia służbowe odbywa w moim łóżku. Dlatego Moser wyżyje w każdej sytuacji. I zrobi to, czego od niego wymagamy. A co się tyczy Ive… Kiedy kazałem jej w pełnym biegu przewrócić „Skoczka”, sam nie wierzyłem, że coś takiego jest możliwe. A ona nawet się nie namyślała. Po prostu wykonała rozkaz. Jest genialnym wykonawcą, Phil. Jestem gotów lecieć z nią na każdy bój. Ale misja dyplomatyczna… Nie.

– Moser jest obiektywnie lepszy – poparł admirała Borowski. – Po pierwsze, wcale nie jest tchórzem. Po drugie, jest niezwykle elastyczny. Po trzecie, od dawna już się pali do jakiegoś czynu, ale ciągle nie może wybrać, o jaki mu chodzi. Teraz dostał od nas kierunek.

– Wszyscy staramy się jak najlepiej – mruknął Essex. – Jak najmądrzej. Wybieramy dobrych wykonawców. Śrubki i muterki…

– Taka robota – westchnął Raszyn. – Gdyby mi ktoś na uczelni powiedział, że za trzydzieści lat moim podstawowym zajęciem będzie wybór, kogo wysłać na pewną śmierć, a komu dać odroczenie… Powiedziałbym, po chuj mi to, riebiata!

* * *

Resztki niegdyś potężnej ziemskiej floty utkały nad globem dziurawą pajęczynę i zawisły w oczekiwaniu na atak, zdenerwowane i miotane wątpliwościami. Po ulicach wymarłych miast pełzały transportery opancerzone sił policyjnych. Europa i Ameryka pogrążały się nocami w aksamitnym mroku zaciemnienia, co było kretyństwem najwyższym, ponieważ Grupa F dysponowała superdokładnymi mapami zasiedlonych rejonów. Rada Dyrektorów opuściła swój komfortowy budynek w centrum Brukseli i zeszła głęboko pod ziemię, do bunkra. Przewodniczący Zarządu z postaci czysto marionetkowej nagle stał się ważnym VlP-em. Staremu flegmatykowi powierzono zadanie wyjaśnienia ludowi stanu rzeczy. Tak więc co godzinę podpisywał rześkie oficjalne komunikaty nawołujące Akcjonariuszy, by ciaśniej zwarli szeregi i nie upadali na duchu.

Akcjonariusze nie upadali na duchu, a wręcz przeciwnie, złośliwie chichocząc, rozjeżdżali się po rodzinie i znajomych mieszkających w wiejskich okolicach. Policja wyłapywała ich i zapędzała ponownie do miast, co sprowokowało wybuchy niezadowolenia zmieniające się w demonstracje z bijatykami, rozbijaniem witryn i wywracaniem samochodów. Akcjonariusze bardzo nie chcieli, by władza osłaniała się przed Grupą F ich ciałami. Nastroje były niemal jak w przeddzień Kotłowaniny. Dlatego nadszedł czas, żeby złapać manele i wiać, najlepiej tam, skąd do miast przywożą mięso, chleb i mleko.

Wyczuwszy sprzyjającą chwilę, zaczęli buntować się farmerzy, żądając podniesienia cen skupu albo obniżenia cen paliwa, a najlepiej jednego i drugiego jednocześnie. Nieoczekiwanie zagrozili strajkiem transportowcy. Na Wyspach Brytyjskich mówiło się coraz głośniej o secesji i ogłoszeniu niepodległości tego najmłodszego stanu USA. Na to, że ogłoszono globalny stan wojenny i takie oświadczenia mogą postawić politykujących pod murem, nikt nie zwracał uwagi. Kryzys, od dawna dojrzewający, zaczął się powoli rozkręcać.

Grupa F zamarła na pozycjach, czekając, czy sprzeciw wobec Dyrektorów wybuchnie sam, oddolnie, czy trzeba będzie coś zrobić. Raszyn wydał odpowiednie rozkazy. Większość oficerów akceptowała taką taktykę, ale atmosfera na pokładach okrętów stawała się coraz bardziej nerwowa. Jedyną osobą, której ogólne napięcie jakby nie dotknęło, był Borowski. ZDO ćwiczył przed lustrem swoje wystąpienie skierowane do Akcjonariuszy. Chociaż nikt mu tego nie zlecił.

Trwale usadowiony na „Rocannonie-2” Essex z otępiającą regularnością ogłaszał alarmy i prace profilaktyczne. Oblicze niemal odsuniętego od dowodzenia kapitana destroyera stawało się coraz bardziej purpurowe i coraz mocniej zajeżdżało od niego siwuchą. Na „Skoczku” Fox zasmrodził dymem z cygar całe SDO. Ive trzykrotnie już przymierzała się do testu ciążowego, ale za każdym razem nie docierała do punktu medycznego, gdzie w tym czasie doktor Epstein pił nierozcieńczony spiryt i cicho płakał nad zdjęciem Lindy.

Podwładni Wernera załatali popękane ścianki działowe na rufie i smętnie pętali się po okręcie, wyszukując rzeczy, które jeszcze mogliby naprawić. Andrew w swojej kajucie pisał coś zapamiętale węglem na jednorazowym prześcieradle. Co to? – zapytała kiedyś Ive. Werner zmieszał się i odpowiedział, że kiedyś jej o tym opowie. O swojej sprzeczce niby zapomnieli, ale oboje wyczuwali lekkie ochłodzenie. Candy było wstyd, że nagadała ukochanemu świństw, a ten martwił się, że doprowadził ukochaną kobietę do takiego stanu. Na razie nie potrafili zdecydować, co właściwie ich w sobie irytuje – musieliby usiąść i szczerze porozmawiać, ale Ive nie miała wcale czasu. Spędzała w SDO szesnaście godzin na dobę, trenując po kolei wszystkie wachty nawigacyjne „Skoczka”, a potem waliła się na wyro i spała jak zabita. Czuła, że nawet lepiej zająć się pracą, niż myśleć o ewentualnych zmianach w życiu i nieodwracalnych decyzjach.

Raszyn studiował podczas wacht literaturę historyczną, a w czasie wolnym siedział w bibliotece i wyszukiwał nowe źródła. Czytał, oburzając się i podniecając, denerwując astronautów niezrozumiałym mamrotaniem pod nosem, ale cały czas obserwował sytuację i popędzał do roboty przyłapanych niezgrabiaszy.

Przed nim widniała zdigitalizowana przez komp nieoświetlona strona Ziemi. Kropeczki, kółeczka i trójkąciki okrętów admiralicji kłuły w oczy. Oczekiwanie stawało się nieznośne.

* * *

Piątego dnia skanery Grupy F odnotowały obiekt zmierzający po orbicie od strony Marsa. Okazał się on truckiem republikanów beztrosko zbliżającym się do formacji od tyłu. Ucieszeni z wydarzenia astronauci zaczęli robić zakłady o to, czy Marsjanin walnie w któryś z zamaskowanych okrętów, czy może trafi w lukę między nimi.

Ciężarówka przeleciała jednak przez szyk i zanurkowała dalej ku Ziemi.

– Niedobrze – zauważył Essex, pojawiwszy się na monitorze SDO „Skoczka”. – Trzeba by go… ten tego… Może do nas leciał, sierota jedna.

– Ryzykujemy, że się ujawnimy – pokręcił głową Raszyn. – A jeśli to taki głupek, że nie zauważył całej grupy, to w ogóle nie mamy o czym gadać.

– Niby nie moja sprawa – oświadczył Borowski, chociaż nikt go nie pytał o zdanie. – Ale jeśli za jakieś dwa – trzy megametry nie skręci, to Ziemia w niego walnie.

– No i niech walnie, my popatrzymy – powiedział admirał.

– A jeśli nawet uniknie trafienia – ciągnął jego pierwszy oficer – to Ziemianie mogą uznać, że to nasz wydech, i rzucą tutaj cały tłum. Zdemaskuje nas, gnojek.

52
{"b":"102796","o":1}