Najlepsze wyjście. Może jedyne.
Raszyn namacał dźwignię interkomu.
– ZDO commander Borowski! – powiedział. – Do mnie!
* * *
W muszli klozetowej właśnie coś cicho mruczało i pluskało, gdy scout „Ripley” ostrożnie wysunął się z cienia, obmacując powierzchnię Cerbera skanerami optycznymi.
– Oto jest nasza latarenka… – zagruchał Fein, wpatrując się w monitor. – Caluteńka. Dlaczego, zarazo, milczysz? Dobra. Chłopy, a to co?
– W zakresie radarowym go nie widać. W podczerwieni nie widać. Szefie, można wysoką częstotliwością?
– Nawet nie próbuj. No, chłopy, patrzymy, pókiśmy żywi.
Na powierzchni po obu stronach latarni znajdowały się dwie dziwne machiny – pogięte zakrzywiałki nieludzkiego kształtu, przypominające bardziej uschnięte konary drzew niż mechanizm. Zero symetrii. Żadnego maskowania, do jakiego przywykło ziemskie oko. Srebrzyste, miękko świecące pokrycie. Od czasu do czasu przez korpusy pojazdów przebiegało ledwo widoczne drżenie.
– Bardzo duże – zauważył drugi nawigator. – Co najmniej jak battleship. Aż nie do wiary…
Fein odpiął się od ściany i podciągnął do siebie terminal dalekiej łączności. Wybrał polecenie, ale jego ręka zawisła na chwilę nad pulpitem kontaktowym. Jeden ruch i informacja o tym, że wykryto Alienów, pójdzie w głąb Słonecznego, gdzie zostanie przechwycona przez anteny „Gordona”. Ale wysyłając sygnał, „Ripley” się zdemaskuje. Teraz wyskanowanie scouta, przynajmniej znanymi na Ziemi metodami, byłoby niezwykle trudne. Sądząc po indyferentnym zachowaniu Obcych, oni też jeszcze nie zauważyli małego statku zwiadowczego.
Tylko sterowany promień mógłby wymacać „Ripley”, ale trzeba by się było domyślić, że ta metalowa pchła leci nie od strony systemu planetarnego, a z zewnątrz. Jednak i tak – promień jest wąski, a scout mały…
Ale zaraz „Ripley” da głos. Choć tylko jeden jedyny impuls, i tak strasznie…
Dowódca zwiadu pchnął terminal za plecy, na rufę, gdzie siedział i mdlał ze strachu młody technik.
– Hej, mały! – zawołał Fein, nie odwracając się. – Na mój rozkaz wyślesz sygnał. Przygotujcie się, zaraz będzie pełny ciąg i fikołek. Johny, sterowanie przekaż mnie. Tatuś Abe ma ochotę sobie pokierować.
– Przynajmniej powiedz, coś wymyślił, szefie – poprosił drugi nawigator.
– Chcę uratować wasze sprytne tyłki, jak zwykle. Mały, gotów?
– Tak, sir – wykrztusił technik.
– Zuch! Panowie, zaraz odwrócimy się i pokażemy im rufę. Polecimy w cień, na ile to tylko możliwe, potem staniemy do tych fiutów dziobem i pełny ciąg. Jasne?
Załoga milczała. Dowódca nie proponował niczego rewolucyjnego, po prostu w razie pościgu Obcych zamierzał wypróbować na nich standardową ziemską taktykę.
Wszystkie okręty bojowe made in Słoneczny miały jeden demaskujący feler – wydech. Dlatego podczas walki starały się trzymać do nieprzyjaciela bokiem albo dziobem, byle nie rufą. Jeśli ktoś wlazł ci na ogon, to jeszcze nie znaczy, że jesteś skazany – przecież między zwierciadłami znajdują się mocne lasery. Zaczyna się wtedy artyleryjski pojedynek. Ale przeciwnik ciebie świetnie widzi, a ty jego tak sobie.
Jeszcze gorzej, gdy lecisz scoutem, który w ogóle nie ma broni, poza etatowym pistoletem dowódcy przeznaczonym do rozwiązywania potencjalnych konfliktów na pokładzie. Dlatego zwiadowca raczej popędzi w kierunku wroga, niż się od niego odwróci. Przeskoczy w bezpiecznej odległości, kopnie w ciąg i odleci miniaturowy i niewidoczny. Jeśli w pobliżu znajdują się planety, to scout wykorzysta na dodatek ich pola grawitacyjne tak, żeby wykreślić jakiś ciekawy łuk i zwiać w kierunku nieprzewidzianym przez kompy przeciwnika.
– Może nie zafiksują… – rzucił Johny.
– To się zaraz zobaczy, co?
– Ale historia: Obcy – wymamrotał technik, jakby dopiero teraz się obudził.
– Ciśnij przycisk, mały – powiedział z uśmiechem Fein. – I niech Śmoc będzie z tobą.
Młody astronauta nie docenił żartu, westchnął i stuknął palcem w pulpit.
Kilka sekund minęło w kompletnej ciszy i znieruchomieniu. Potem ktoś nerwowo zgrzytnął zębami.
I jakby słysząc ten zgrzyt, Obcy poruszyli się. Przez poszycia ich statków przeszły fale drobnej wibracji. A potem obie zaschnięte gałęzie z nieoczekiwaną lekkością odkleiły się od powierzchni i niespiesznie wzniosły w górę. Jakim sposobem mogły tak manewrować?
– Mały, ciśnij znowu! – ryknął Fein.
Technik posłusznie wdusił kontakt i drugi impuls ruszył do domu, przekazując informację o sposobie poruszania się Alienów.
– Gotowe! – zameldował chłopak.
– W pytę! – wrzasnął commander, po czym cisnął scouta w niewyobrażalny przewrót przez dziób.
Obcy nagle przyspieszyli i rzucili się w pościg.
– Idioci! – warknął Abraham Fein. – Od razu widać, że nie Żydzi. Po co obaj?
– Zara jak palną… – zauważył Johny.
– Nie-e – pokręcił głową dowódca. – Oni potrzebują języka.
Skorygował nieco ruch silnikami manewrowymi, zbliżając trajektorię ku Cerberowi. Obcy odsunęli się od siebie, wyraźnie zamierzając przycisnąć scouta do powierzchni globu.
– Marsjanie, jako żywo – powiedział drugi nawigator. – Durnie. Szefie, reaktor gotów do pełnego ciągu. Wszystkie systemy OK.
Fein usunął energię ze zwierciadła i jednosteczka szła dalej tylko dzięki rozpędowi. Alieni nagle zaczęli się miotać na wszystkie strony.
– Nie widzą… – szepnął Johny. – Nie może być… Ale jesteśmy cwani!
I w tym momencie korpus „Ripley” drgnął, a potem zawibrował jak po trafieniu. Mdlące drżenie spowodowało, że przed oczami astronautów wszystko popłynęło. Wydawało się, że ludzie i aparatura zaraz popękają na kawałki. Ktoś z załogi głośno jęknął.
– Trzymajcie się! – krzyknął commander.
Scout wykonał kolejny ryzykowny przechył, celując dziobem w przestrzeń między Obcymi. Drgnął tym razem z własnej woli i jak pocisk armatni wystrzelił przed siebie.
Dygotanie ustało, widocznie zwrotny okręt minął granicę wycelowanego weń pola Obcych. Przemknął między Alienami, runął pionowo ku powierzchni Cerbera i muskając go nieledwie skrzydłami jak rasowy myśliwiec, przemknął dokoła planetki, zwinnie manewrując między spiczastymi skałami. Po drugiej, oświetlonej stronie odskoczył pełnym ciągiem od niebezpieczeństwa i poleciał tyłem do przodu, na trajektorii inercyjnej, w kierunku wnętrza Układu.
Obcy wolno wysunęli się zza Cerbera i przystanęli jakby niezdecydowani.
Fein pomrugał, strząsając wodę z rzęs. Z trudem udało mu się dojrzeć indykator czasu wśród innych danych rzucanych na wewnętrzną stronę hełmu. Od początku manewru minęło dwadzieścia pięć minut. Mimo wściekłego wysiłku systemu przedmuchu i odwadniania wewnątrz skafandra można było utonąć we własnym pocie. Takie bączki jak dzisiejszy commander rzadko wykręcał nawet podczas wojny. Ludziom można było zwiać, korzystając ze znacznie mniejszych przeciążeń, ale Alienom? Choć wyglądało na to, że strach ma wielkie oczy. Obcy wcale nie byli aż tak zręczni ani tak cwani.
Dowódca odpiął pasy i ostrożnie, żeby nie ulecieć w powietrze, przeciągnął się całym ciałem.
– Jeśli damy radę zwiać – powiedział – trzeba będzie jakoś zatrzymać ten kretyński remontowiec. Bo jak nie, to go złapią i wypreparują. Pewne jak dwa razy dwa. Jak tylko otrzymamy potwierdzenie od Tyłka…
Nie zdołał dokończyć. Obraz Obcych powiększony na ekranie zadrżał, najwyraźniej przez przyrządy przemknęło drobne falowanie. Po czym nagle rozsypały się.
Eksplodowały oślepiającym białym, ciepłym światłem.
Fein odruchowo zamknął oczy. I zaraz poczuł, że nie ma siły się poruszyć. Jakby ktoś go chwycił za skórę i podniósł w powietrze, i teraz wisiał tak bezsilny i żałosny.
Uchylił jedną powiekę. Dokoła wszystko zalewało pulsujące białe światło. Nie dało się zobaczyć niczego w najbliższym otoczeniu – otulała je szczelna jasna mgła.
Nagle poczuł przyspieszenie, niewielkie, ale wyraźne. Obcy w jakiś sposób podciągali „Ripley” do siebie. Bezwolnie zwisająca ręka Feina odzyskała nagle wagę, opadła obok pulpitu kontaktowego. Commander ze smutkiem skonstatował, że została im jedna szansa – wystarczy nacisnąć kontakt i reaktor da ciąg, płynnie zwiększając prędkość do maksimum. Scout skoczy na spotkanie Alienom i być może nie uda im się go schwytać. Ale może… Tylko jak? Możliwość jakiegokolwiek ruchu została całkowicie zablokowana. Napłynęła fala strachu. Paraliżując ciało, Obcy usiłowali na dodatek stłamsić również wolę, wykorzystując w tym celu naturalne reakcje ludzkiego mózgu. Strach zabija myśl. Kto to powiedział? Niemające podłoża przerażenie rodziło się gdzieś w piersi i wypełniało całą duszę.