Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Battleship przekazał energię na zwierciadła, po czym ruszył do przodu. Widocznie jego dowódca już się domyślił, co będzie dalej, i postanowił przynajmniej nie ułatwiać admirałowi roboty.

– Walcie w trzeci, piąty i szósty – polecił Raszyn. – To go najbardziej zaboli.

Cruiser wykonał półpętlę jak samolot i usiadł przeciwnikowi na ogonie. Ekran w SDO przeszedł na tryb graficzny. Optyka zamknęła stalowe powieki oślepiona wydechem ogromnych zwierciadeł battleshipa i obraz w całości modelował komputer.

Zresztą przeciwnicy mieli podobny problem, ponieważ zerkając sobie pod rufę, widzieli ten sam płomień, który oślepiał prześladowcę. Salwa ich baterii rufowych lekko przysmażyła „Skoczkowi” nos. I tyle.

– Mamy w celowniku trzecie i szóste zwierciadło – poszedł komunikat do Raszyna.

– Ognia! – odpowiedział admirał.

Cruiser dwukrotnie stęknął. Potem, bez komendy, raz jeszcze.

– Rozwaliliśmy też piąte! – radośnie zameldował strzelec.

– Widzę. Zaraz zrobi bączka.

Ale battleship nie zakręcił się, trochę go tylko zarzuciło tyłem. Najwyraźniej dowódca ziemskiego okrętu zachował się przytomnie, bo pozbawiony trzech zwierciadeł statek błyskawicznie ujął ciągu i zaczął strzelać. Jednak „Skoczek” wytłukł mu jeszcze dwie baterie rufowe z czterech pozostałych, oberwał jeszcze raz lekko w nos, w końcu zdecydował, że nie będzie się wdawał w wymianę ciosów, i odskoczył na bezpieczny dystans. Ostatecznie walka samotnego cruisera z liniowcem nie była przewidziana w żadnych regulaminach. Gdyby coś takiego wydarzyło się w starych, dobrych czasach na morzu, po okręcie Raszyna zostałoby wspomnienie. Zresztą w kosmosie, gdzie wszystkie manewry odbywają się w trzech wymiarach, kolosowi czterokrotnie większemu od siebie też mógł podskoczyć tylko prawdziwy as albo kompletny świr.

– Wyłączyć ciąg, okręt w tryb oczekiwania – polecił admirał. – Spróbujcie nawiązać z tym narwańcem łączność w zakresie optycznym. Już i tak nie będzie gorzej, fajerwerki były na cały kosmos. Musimy przynajmniej wiedzieć, kogo tłuczemy.

– Nie możemy sygnalizować – zameldowało SDO. – On nam chyba spalił reflektor.

– No to mrugaj do niego okiem! – wybuchnął Raszyn. – Sami się podłożyliście, to sami wymyślajcie… Przełączcie dziobowe światła pozycyjne w tryb pulsacyjny.

– Nie mamy pozycyjnych – znów bąknął ktoś ze stanowiska dowodzenia.

– Niech pomacha główną śluzą – poradził Borowski.

– Idiota… – ryknął Raszyn.

– Przecież żartuję, szefie.

– Właśnie widzę. Słuchajcie, mieliśmy cztery światła pozycyjne. Żadne nie ocalało?

– Chyba… Mamy rufowe.

– No to mrugaj. Jak nie wiesz jak, zawołaj porucznika Wernera.

– Panie admirale, sir! – odezwał się przez komunikator Andrew. – Jestem u siebie na posterunku, zaraz coś zorganizujemy.

– Świetnie. Andriej, pogadaj w takim razie z nimi sam. Nie zapomniałeś jeszcze morsa? Pamiętasz?

– Tak jest.

– Zapytaj, kim są i czego chcą.

– Nie tak szybko, sir. Jeszcze muszę tu polutować kupę rzeczy.

– Czekam. Nie ma pośpiechu.

Werner jednak albo tego nie usłyszał, albo urządził swoim chłopakom zawody o flaszkę w lutowaniu na czas. Po kilku minutach rufa „Skoczka” zaczęła mrugać zalotnie do battleshipa. Ten jednak nie reagował.

– Powiedz im, że jak będą rżnęli durnia, to powybijam im resztę zwierciadeł! – polecił Raszyn.

Battleship tępo wisiał w tym samym miejscu i uparcie milczał.

– No to w cholerę z nim! – westchnął admirał. – Powinniśmy nauczyć durnia porządku, ale szkoda mi czasu. Dyżurny nawigator! Daj pełny ciąg, idziemy do Esseksa. A jak staniemy na kursie, zamelduj się u mnie.

– Tak jest, sir – ponuro zameldował dyżurny.

– Szykuj maść – poradził mu strzelec. – Rozjuszyłeś starego. Zrąbie cię jak burą sukę za utratę czujności.

– A kto mógł przypuszczać, że ten gnój tu sterczy! – obruszył się nawigator. – Czy kiedykolwiek ktoś w tym sektorze… A ty, satyryku, jak wrócę, też szykuj dupsko.

– A niby za co? – zdziwił się strzelec. – Poza tym nie wiem, czy wrócisz. Raczej ja do ciebie do karceru wpadnę z paczką. Tyle że nie przyjmą ode mnie paczki… Che, che!

Dyżurny zamyślonym wzrokiem obrzucił swoją wachtę.

– Chłopaki – powiedział. – Może ktoś ma coś do żarcia ze sobą? Może przynajmniej kilka tubek konfitur, co? Tak na wszelki wypadek…

* * *

Scout „Helen Ripley” wszedł w płaszczyznę ekliptyki mniej więcej czterysta megametrów od Ziemi. Fein mógłby aż do samej bariery orbitalnej posuwać się po nieuczęszczanych szlakach, ale jego uwagę przyciągnął samotny battleship z zapalonymi światłami pozycyjnymi. Poza tym „Ripley” i tak już zmieniała kurs.

– Oho! – zawołał Abraham. – To przecież nasi! To „Pirx”! No, wywołajcie go!

Battleship nie reagował. Albo w Grupie F pozmieniały się kody, albo…

– Coś z nim nie tak – zauważył drugi nawigator. – Popatrz, Abe, według mnie ma coś z rufą nie tak.

– Oho… – teraz już nie zawołał, a raczej wymamrotał Fein. – Masz rację, Johny.

– Nie ma połowy zwierciadeł. I chyba w dziób też oberwał.

– Tak – przyznał dowódca. – Daj spokój łączności. I optykę poproszę na maksa.

– Co jest, szefie?

– Nie odpowiada na nasz kod – powiedział z mocą Abraham. – Wisi z rozbitą dupą i potłuczoną mordą i nie rusza się. Światła zapalone jak na ciężarówce jakiejś. Chłopy, widzieliście kiedyś okręt z Grupy F w takim kretyńskim położeniu? I sam tu wisi! Nikogo z naszych nie ma.

– Wiele rzeczy mogło się zdarzyć.

– Właśnie! – powiedział znacząco dowódca. – Właśnie, wiele rzeczy…

W tym momencie światła pozycyjne „Pirksa” zaczęły migotać.

– No wreszcie! – Odetchnął z ulgą Fein.

– …i trzy długie, i trzy krótkie – policzył Johny. Szefie, nie wydaje się panu, że to SOS?

– Radio na fale awaryjne – polecił Abraham.

Jednak na długości awaryjnej panowała cisza.

– No i co?! – zawołał dowódca. – Gdzie mayday? Nie ma. Dawaj odbiornik na autonamierzanie.

W pobliskim eterze na wszystkich częstotliwościach było cicho i głucho.

– Przecież anteny ma na swoim miejscu! – upierał się Fein.

– Coś tu śmierdzi, szefie. Czekam na rozkazy.

– Lepiej pomyślcie, kto mu tak rozpirzył zwierciadła. W życiu w Grupę F nikt tak nie walił – zauważył technik.

– Właśnie – zgodził się Abe. – Chyba że nasi z Ruskimi walczą.

Na mostku rozległ się chóralny rechot.

– Albo nasi z Obcymi – palnął Johny.

– Żeby ci jęzor odpadł. Dobra, posuwaj do niego powolutku. Jakby co, odskakujemy. Może nie trafią naszej pchełki.

Przycumowawszy, Fein długo spierał się z załogą, kto ma iść do wnętrza battleshipa i wyjaśniać, co się dzieje. Według regulaminu dowódca nie powinien opuszczać pokładu jednostki, ale wysyłać swoich podwładnych do niebezpiecznej strefy też nie chciał. W końcu, oświadczywszy, że nie będzie wysłuchiwał żadnych argumentów, dumnie wyciągnął swój pistolet, zapewnił podwładnych, że nie odda się żywy wrogowi, i bardzo zadowolony z siebie wyszedł na zewnątrz.

Za wewnętrznymi drzwiami śluzy zobaczył dobrze sobie znane wnętrze. Wszystkie systemy były włączone, wszędzie płonęło światło, ale przycumowanego scouta nikt nie witał. To spotęgowało nieufność doświadczonego zwiadowcy.

Akurat położył dłoń na klawisz interkomu, zamierzając zapytać, skąd taki brak szacunku dla oficera, gdy zza rogu wyszło troje w speckostiumach z automatami w ręku. Nieznajomi mieli zamknięte maski, broń trzymali z wdziękiem ludzi znakomicie się nią posługujących – niedbale, lufami w dół. Naszywki nosili sierżanckie, ale nie astronautów, tylko żołnierzy.

– Jesteście aresztowani – Abe usłyszał głuchy głos spod maski. – Przedstawcie się.

Fein nie oczekiwał takiego przyjęcia. Gdyby znalazł się na pokładzie Obcego, to i tak jego reakcja byłaby znacznie bardziej adekwatna. Najmocniej zdziwiły zwiadowcę słowa przedstawcie się.

39
{"b":"102796","o":1}