Литмир - Электронная Библиотека

— Mój Leszku! Doszło do naszej wiadomości, że lekkomyślność swoją posuwasz do granic, które przekraczają nie tylko dobre obyczaje, ale i pojęcie o godności osobistej, jakie staraliśmy się oboje z matką w ciebie wpoić.

— Nie wiem, ojcze, o co chodzi — przybierając ton chłodny i obronny odpowiedział Leszek.

— Chodzi o obrzydliwe burdy wśród miasteczkowych... kawalerów... o burdy wywołane przez ciebie. Leszek pomyślał z ulgą:

— Więc nie rachunek! Dzięki Bogu! — i już z całą swobodą uśmiechnął się.

— Moi kochani rodzice! Widzę, że wprowadzono was w błąd, mówiąc po prostu, zbujano jakimiś niedorzecznymi bajkami. O żadnych burdach nic nie wiem. A tym bardziej nie mogłem ich wywołać.

— A czy nie wiesz też nic o niejakiej Marysi — powoli zapytała matka — o ekspedientce ze sklepiku Szkopkowej? Leszek zaczerwienił się lekko.

— Cóż to ma do rzeczy?

— Bardzo wiele, mój drogi.

— Owszem. Znam tę Marysię. Miła dziewczyna. Chrząknął i dodał:

— Wstępuję do tego sklepu dość często po papierosy.

— Codziennie — podkreśliła matka.

— Być może — zmarszczył brwi. — I cóż z tego?

— Bywasz tam codziennie i przesiadujesz godzinami.

— Jeżeli nawet... Czy nie sądzisz, mamo, że wyrosłem już z tych lat, kiedy podlegałem kontroli?...

— Zapewne. Jeżeli chodzi o naszą kontrolę. Ale najbardziej dojrzały i najzupełniej samodzielny człowiek podlega zawsze jeszcze innej i to znacznie mniej wyrozumiałej kontroli. Myślę o kontroli opinii publicznej.

Leszek żachnął się.

— Daruj, mamo, ale nią popełniłem żadnej zbrodni!

— Nikt ci zbrodni nie zarzuca.

— Więc o co chodzi?

— O takt i godność — dobitnie odpowiedziała pani Czyńska.

— Nie uważam, bym uchybił jednemu lub drugiemu. Pan Czyński niecierpliwie poruszył się w fotelu.

— Mój Leszku — zaczął. — Musisz to sam rozumieć, że twoje stałe przebywanie, demonstracyjne przebywanie w sklepiku nie mogło nie wywołać komentarzy...

— Nikomu nic do tego. Sklep... sklep jest miejscem publicznym. Każdy ma prawo wejść do sklepu.

— Daruj — przerwała matka — ale podobne wykręty stoją poniżej twego poziomu. Przede wszystkim przesiadujesz tam całymi dniami, co zwraca wszystkich uwagę i wywołuje komentarze. Nie posądzisz chyba nikogo o taką naiwność, by przypuszczał, że spędzasz ten czas na studiach metod handlu sklepikarskiego. Przesiadujesz tam dla owej ekspedientki.

— Możliwe. Więc cóż z tego?

— Z tego wynikałoby, że uważasz jej towarzystwo za nader interesujące.

— Istotnie, mamo.

— I za odpowiednie dla ciebie?... Czy tak?... Odpowiednie dla pana Czyńskiego pod względem towarzyskim, intelektualnym, socjalnym? Leszek wzruszył ramionami.

— To kwestia poglądu, zapatrywań...

— Otóż pozwól sobie powiedzieć, że naszym zdaniem nie ma tu żadnej kwestii. A najlepszy dowód w tym, że twoje wizyty stały się tematem plotek w miasteczku.

— Kpię sobie z plotek! — zawołał porywczo.

— I nie tylko plotek. Owa dziewczyna została publicznie zelżona przez jednego z mniej szczęśliwych... twoich współzawodników, w następstwie czego inny... adorator tej... popularnej panienki w ulicznej bijatyce uważał za stosowne stanąć w obronie jej czci. Dzięki temu twoje... zaloty i twoja osoba nabrały w okolicy rozgłosu.

Leszek szeroko otworzył oczy.

— Ależ ja o niczym nie wiem! To w ogóle jest niemożliwe! Zerwał się wzburzony i zawołał:

— To są ohydne plotki, w których nie ma ani jednego słowa prawdy!

— Niestety, synu — odezwał się pan Czyński — mamy zupełnie pewne wiadomości.

— Nie wierzę! — wybuchnął. — Powiedziałaby mi o tym! A mama nie powinna, mówiąc o dziewczynie, której nie zna, o najprzyzwoitszej dziewczynie, posługiwać się takimi... takimi... dwuznacznymi aluzjami! To... to jest wstrętne!

Państwo Czyńscy zamienili szybkie spojrzenie. Byli zaskoczeni wybuchem syna, który dotychczas sam zbyt lekko wyrażał się o kobietach.

— Widzę, że owa panienka bardzo cię obchodzi.

— Naturalnie, że obchodzi, jeżeli z mojej przyczyny ma być narażona na podobne... podobne...

Przygryzł wargi i nie dokończył.

Pani Czyńska spokojnie opowiedziała wszystko to, czego dowiedziała się od gospodyni. Leszek zdołał opanować się o tyle, że nie przerwał jej ani razu. Gdy skończyła, odezwał się sucho:

— I jakież konsekwencje zamierzacie z tego wyciągnąć?

— Jak to konsekwencje? — zdziwił się pan Czyński. — Właśnie jedyną konsekwencją jest to, że chcieliśmy cię prosić, byś zastanowił się nad swoim postępowaniem. To wszystko.

Leszek potrząsnął głową.

— To nie wszystko. Możecie to uznać lub nie, lecz ja w swoim postępowaniu nie widzę nic, co by wam, mnie czy komukolwiek przynosiło ujmę. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Absolutnie nic! Natomiast ani ja, ani chyba moi rodzice nie mogą puścić płazem jakiemuś chamowi, że plugawi opinię biednej wprawdzie, ale godnej szacunku dziewczyny, posługując się moim nazwiskiem. Pani Eleonora zmierzyła syna ironicznym spojrzeniem.

— Zbyt pewien, mój drogi, jesteś owego szacunku, na który zasługuje rzekomo ta panieneczka. Nie posądzam cię o naiwność! Ale jakże myślisz zareagować?... Jestem bardzo ciekawa. Czy idąc wzorem owego urzędnika pocztowego zamierzasz wdać się z synem rymarza w bijatykę?

— Nie, ale skieruję sprawę do sądu!

— Nie będzie to świadczyło o twoim rozsądku. Sprawa sądowa z pewnością nie poprawi reputacji tej panienki.

— Więc każę stangretowi oćwiczyć go batem! — krzyknął zniecierpliwiony. — A w każdym razie... Od dzisiejszego dnia nie będziemy ani do fabryki, ani do folwarku brać wyrobów jego ojca!

— Ojciec tu nic nie winien — zauważył pan Czyński.

— Oczywiście — dodała pani Eleonora. — A poza tym pozwól, że wyrażę zdziwienie z powodu twego tonu, tonu tak apodyktycznego, jakby fabryka i folwark stanowiły twoją własność i sprawa zamówień zależała wyłącznie od ciebie.

Leszek miał już jednak zbyt roztrzęsione nerwy. Odstąpił krok wstecz i zapytał:

— Więc to tak?... Więc mama zamierza nadal zaopatrywać się u tego rymarza?

— Nie widzę powodu do zmiany.

— Ale ja widzę! — krzyknął.

— To jeszcze nas na szczęście nie obowiązuje.

— Tak? Zatem słuchajcie! Żądam tego stanowczo. Macie wybór. Albo zastosujecie się do mego żądania, albo nie zobaczycie mnie nigdy więcej!

Odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu. Był wzburzony do ostatecznych granic, wzburzony do tego stopnia, że rzeczywiście nie zawahałby się wykonać groźby i wyjechać chociażby natychmiast.

Nie chciał i nie mógł zastanowić się teraz nad tym, czy postępuje słusznie. Sama myśl, że jakiś miasteczkowy chłystek ośmielił się publicznie stroić zeń żarty, doprowadzała go do furii, zaciemniała trzeźwy sąd i domagała się bezzwłocznej reakcji. I to w tej chwili było najważniejsze: ukarać, zemścić się. Bodaj rodzice stanęli na przeszkodzie! Bodaj! Niemal pragnął tego. Pokazałby im, że potrafi nie cofnąć się przed niczym. Ukarze ich również.

Wybiegł do parku i laską ojca, którą zabrał z przedpokoju, z wściekłością obijał liście z gałęzi kasztanów.

Oczywiście zerwanie z domem równałoby się nędzy. Otrzymał wprawdzie fachowe wykształcenie jako ceramik, mógłby dostać w Ćmielowie czy w jakiejś innej fabryce posadkę. Zamknęłoby to jednak jego budżet w kwocie nędznych paruset złotych miesięcznie.

— To trudno — przekonał siebie. — Przetrwam. I nagle zjawiło się pytanie:

— Co właściwie było przyczyną konfliktu, konfliktu, który miałby zaważyć na całym moim życiu?

Odpowiedź przyszła łatwo: — Marysia...

Tak, w gruncie rzeczy chodziło tu o Marysię, o tę śliczną dziewczynę, dla której gotów był na wszystko. A jeżeli, przypuśćmy, nie na wszystko, to na bardzo wiele...

— Na bardzo wiele — upewnił siebie.

Lecz natychmiast wyrosły wątpliwości. Czy zerwanie z rodzicami, czy wyrzeczenie się pozycji i dobrobytu, czy to wszystko nie byłoby ceną zbyt wysoką?...

32
{"b":"101423","o":1}