Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Trzymała ręce na biodrach, oddychając ciężko, z piersiami wysuniętymi w moją stronę, i patrzyła na mnie jakby od dołu, naburmuszona, niemal wściekła. W tym jej przedstawieniu nie było śladu pozy czy prób erotycznego uwodzicielstwa. Było to bardzo dziwne. Przyszła do mnie w odosobnione miejsce, jawnie proponowała mi swoje ciało, bez żadnego zażenowania czy wstydliwości, jakie przejawiała wcześniej, ale nie dając również zbyt wiele. Pozwalała na siebie patrzeć tak długo, jak to było konieczne, nic więcej.

Brodząc zbliżyła się, rozsunęła moje ręce, patrząc nadal twardym wzrokiem, i pogładziła mnie po piersi szorstko silną dłonią, która nie zatrzymywała się niepotrzebnie. Potem gwałtownymi ruchami zabrała się za moje spodnie, sycząc przez zęby niecierpliwie, i przystąpiła do kolejnych pieszczot, także pozbawionych czułości. Uczepiła się mojej szyi, wspięła się na mnie, zdecydowanym ruchem oparła plecy o pnie bambusów. Oczy miała zamknięte.

Następnie maksymalnie rozwarła uda i nadziała się na mnie. Z jej gardła wydobył się chrapliwy charkot, kiedy w nią wchodziłem, po czym charkot zamienił się w pomruk, coraz szybszy, w miarę jak przyśpieszał ruch jej bioder.

W ciągu paru sekund jej miednica zaczęła podskakiwać nadzwyczaj szybko, ruchem całkowicie mechanicznym, jakby jej tyłek wyregulowany był na dwie pozycje: górną i dolną. Było to tak szybkie, że aż sprawiało ból. Dopełniając miary rozorała mi szyję paznokciami, wbijając mi je w ciało z niesłychaną siłą. Ciskała się tam i z powrotem z nieoczekiwaną ruchliwością. Nagle zatrzymała się w miejscu, uniosła się, gwałtownie rozwarła uda do granic wytrzymałości mięśni i z impetem opuściła się w dół.

– Rhhh!

W tym momencie spuściłem się, nie odczuwając jednak żadnej przyjemności. Pozostało mi wrażenie, że zostałem okradziony. Coś wyłudzono ode mnie.

W jej piersi trwał jeszcze krzyk. Okropnie bolała mnie szyja. Czułem, jak po plecach spływa mi strużka krwi. Otworzyła oczy i natychmiast zeszła ze mnie. Umyła się w wodzie jeziora, przykucnięta, nieobecna duchem. Potem założyła spódniczkę i przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. Wyrzut i złość, jakie wyczytałem z jej pociemniałych oczu i zmarszczonych brwi, odebrały mi mowę. Zupełnie nie wiedziałem, co czynić.

Może moglibyśmy się pocałować albo zrobić coś miłego? Postąpiłem krok w jej kierunku. Natychmiast odwróciła się plecami i energicznym krokiem odeszła, przejawiając całkowitą obojętność.

***

Od tego momentu zabraliśmy się za budowę chaty dla nas dwojga i zaczęliśmy razem spać. Ale nie oznaczało to, że tworzyliśmy parę. Przynajmniej nie w tym sensie, jak ja to rozumiem.

Mała nigdy się do mnie nie zbliżała. Podczas dnia była obojętna, by nie powiedzieć zimna, a czasem wręcz agresywna. Wieczorem kładła się nie zwracając na mnie uwagi. Jej postawy nie potrafiłem zrozumieć i sprawiało mi to przykrość.

Dwukrotnie jeszcze przyszła wyłudzić ode mnie przyjemność, w ten sam brutalny, szybki i nieczuły sposób. Te dwa kolejne stosunki niczego w jej zachowaniu wobec mnie nie zmieniły. Nie to mnie smuciło, że nie chciała mi się oddać czy jej seksualna obojętność. Nadal pociągała mnie fizycznie i brakowało mi jej dotyku, ale szanowałem jej wybór. Natomiast zbijała mnie z tropu jej zamknięta, zimna postawa i wydawało mi się, że wyczuwam w niej wyrzut…

Przypominałem sobie cudowne chwile spędzone z nią sam na sam podczas naszych nocnych pogawędek, miłosne spojrzenia, które wymienialiśmy jak dwoje uczniaków. Urok prysł i już nigdy nie przysługiwały mi jej czarujące uśmiechy ani jej rozpalone pocałunki.

Myślałem nad tym, kiedy pozwalała mi na to robota, starając się znaleźć dla jej zachowania logiczne wytłumaczenie, ale nie potrafiłem znaleźć zadowalającej odpowiedzi.

Po co szukała u mnie cielesnej rozkoszy, skoro już mnie nie kochała? Czyżby jej ciało odkryło w sobie teraz nowe potrzeby? Była młodą dziewczyną w pełni rozkwitu. W ciągu ostatnich tygodni bardzo się zmieniła. Jej piersi rozwinęły się. Jej chód stał się dojrzalszy, lżejszy, lecz bardziej energiczny, jakby pewniejszy siebie. Jej biodra, nie myliłem się raczej co do tego, rozrosły się od czasu, kiedy wyruszyliśmy. Subtelne przemiany cielesne, delikatne przekształcenie jej sylwetki sprawiły, że przekroczyła pewien próg. Z ładnej dziewczyny stała się ładną młodą kobietą. Zapewne gwałtowne wydarzenia i tragedie ostatnich tygodni przyśpieszyły proces, który już trwał i który bez tego trwałby jeszcze miesiąc czy dwa dłużej. Widywałem już facetów, którzy po paru miesiącach przygód starzeli się o dziesięć lat. Było więc logiczne, że kobiety też się od tego starzeją.

Czy nurtowały ją nowe pragnienia? I jako prawdziwa mała Afrykanka uważała pewnie, że fakt odbywania ze mną stosunków nie musiał wcale pociągać za sobą sympatii. Jeśli tak było, smuciło mnie to bardzo. Nie było nic przyjemnego w odgrywaniu roli buhaja dla higieny małej perełki, którą uwielbiałem.

Dopuszczałem też inną możliwość. Być może Mała reagowała na tajemny instynkt wobec naszej trudnej sytuacji. Wykorzystywała swój charakter samicy, by przyłączyć się do najpotężniejszego samca w grupie, czyli do mnie, i w ten sposób korzystać z ochrony oraz uprzywilejowanej pozycji.

Zresztą natychmiast po naszym pierwszym stosunku Mała nabrała w forcie nowego autorytetu. Tego samego wieczoru, po posiłku, stanęła przed nami z założonymi rękami, prosta i zdecydowana.

– Ja myć. Zawsze, zawsze myć – oświadczyła.

Paulo, który właśnie dłubał w zębie kawałkiem kości z pożartego na kolację ptaka, skarcił ją wzrokiem. Nabrał w płuca powietrza, by ryknąć, lecz Mała, przebiegła istota, odwróciła się od niego.

– Ty, Montaignes – powiedziała oskarżycielsko. – Ty, dobra kuchnia. Dlaczego ty nie przyłożyć łapy?

Przyłożyć łapy było, naturalnie, wyrażeniem, którego nauczył ją Paulo.

– Ty, Montaignes, przyłożyć łapy myć. Przyłożyć łapy kuchnia.

Montaignes, poczciwa dusza, zgodził się na rolę pomocnika kucharki, żartując głośno z nowej roli swojej szefowej. Trzeba dodać, że miał co robić. Przed tym incydentem Mała biegała i pracowała niewiarygodną ilość godzin dziennie, dzieląc czas między wyrób mebli, prace budowlane, warty, które jej również nie omijały, oraz prowadzenie gospodarstwa. Pora była, by na nowo przemyśleć jej rozkład zajęć.

Odtąd już dzień w dzień zabierała głos podczas wieczornych narad i dyskusji. Chodziła po forcie dumna niczym królowa. Wkrótce Montaignes i Paulo stali się ostrożni wydając jej polecenia. Instynktownie dodawało się "gdybyś mogła", "mógłbym cię prosić"… Paulo nieco przedobrzał i kłaniał się jej nisko. Śmiał się przy tym, ale Mała naprawdę przyjęła rolę żony wodza.

Nic z tego nie rozumiałem. Czy Mała, mój mały klejnocik znad brzegu rzeki, kochała mnie naprawdę? Czy miała mi coś do zarzucenia? Czy minione wydarzenia zszokowały ją bardziej, niż przypuszczałem? A może po prostu byłem urażony afrykańskim zachowaniem, którego nie potrafiłem zrozumieć? Nie znałem odpowiedzi i na ogół dość szybko odsuwałem od siebie te pytania.

Miałem na głowie ważniejsze rzeczy. Na placu budowy prace postępowały. W niedalekiej perspektywie miałem przed sobą zagrożenie pełnią księżyca. Kłopoty mnożyły się. Wieczorem kładłem się wykończony, umysłowo i fizycznie, i w gruncie rzeczy było mi na rękę, że panienka miała humory. Sam będąc w niedobrym nastroju pozostawiałem ją naburmuszoną, nie czyniąc żadnego wysiłku. Czy to moja wina, że Afrykanki nigdy nie można zrozumieć?

Zmieniła się, kiedy nastała pełnia księżyca.

Najpierw ostatni raz obszedłem fort, taki mały obchód przed snem, kopniakami sprawdzając wytrzymałość podpór i w myślach rzucając wyzwania nocy i dżungli. Potem wśliznąłem się do mojej chaty i natychmiast zauważyłem, że coś się zmieniło.

Mała uśmiechała się patrząc, jak wchodzę. Była naga na bambusowym łożu. Nie dość, że naga: leżała na boku, z wyprężonymi piersiami, eksponując w świetle księżyca cudowne zaokrąglenie swych bioder. Przypatrywała mi się łagodnie, a w oczach miała czuły błysk, którego dawno już u niej nie widziałem.

40
{"b":"101300","o":1}