Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A teraz pytanie z zakresu życia naszej parafii. Proszę podać fason i kolor ulubionego kapelusza pani Pastorowej!

Rzecz jasna, doskonale wiedziałem, że ulubionym kapeluszem pani Pastorowej jest czerwono-czarny toczek z pomponem z boku, w ogóle na wylot znałem garderobę pani Pastorowej, wiedziałem, jakie są jej ulubione spódnice, sukienki i bluzki, wiedziałem, jak się ubiera o każdej porze dnia i roku, wiedziałem nawet, ile ma par czółenek na płaskim obcasie, wiedziałem wszystko, ale, rzecz jasna, milczałem. Nie miałem wtedy jeszcze zielonego pojęcia, jak należy postępować w obecności kobiet, których się pożąda, ale ślepy i równie mocny jak moja pożądliwość instynkt podpowiadał mi, iż na wszelki wypadek nie należy w obecności kobiet, których się pożąda, rozmawiać o ich garderobie. Milczałem, pani Pastorowa patrzyła na mnie z ostentacyjnym chłodem i obojętnością, jej wzrok przechodził przeze mnie, jakby mnie nie było. Nagle zrozumiałem, że jej spojrzenie jest zbyt chłodne i zbyt obojętne, że patrzy na mnie, jakby mnie nie było, ponieważ jestem… Chryste Panie, ona mnie kocha, doznałem raptownego olśnienia i wszystkie elementy przypadkowych spojrzeń, spotkań, i z pozoru nic nie znaczących słów w oka mgnieniu ułożyły się w całkowitą zupełność. Pani Pastorowa jest we mnie śmiertelnie i nieszczęśliwie zakochana – powoli i z namysłem przepowiedziałem sobie w duchu to równie uskrzydlające jak wódka zdanie i istotnie uskrzydlony poczułem, iż mogę odpowiadać. I co więcej, wyczerpująco i kwieciście odpowiem na każde pytanie.

Nie miałem zielonego pojęcia, jak należy postępować w obecności śmiertelnie zakochanej kobiety i uległem na wskroś męskiemu złudzeniu, iż w obecności śmiertelnie zakochanej kobiety można sobie pozwolić na wszystko.

– W takim razie – pan Kurator znów figlarnie spoglądał na panią Pastorową i znów z rzekomym namysłem zatrzymywał wzrok na mnie – w takim razie kolejne pytanie z tej samej dziedziny. Trudniejsze. Gdy pani Pastorowa dyryguje naszym chórem, to jaki charakterystyczny, choć nie związany z dyrygowaniem, gest wykonuje, zwłaszcza na próbach?

Spojrzałem na nią, bezlitośnie szukałem jej panicznie uciekającego spojrzenia i mówiłem powoli, sycąc się własną wszechwiedzą:

– Pani Pastorowa, zanim zacznie dyrygować, choć niekiedy sporadycznie zdarza się jej to i po wykonaniu przez chór pierwszej pieśni, zdejmuje z lewej dłoni trzy srebrne bransoletki i kładzie je na stojącym przy pulpicie dyrygenckim stoliku. Kładzie je zawsze w ten sposób, iż przecinające się okręgi bransoletek dzielą płaszczyznę stolika na osiem rozłącznych obszarów. Po zakończonej próbie pani Pastorowa z powrotem wkłada bransoletki, przy czym zawsze czyni to w odwrotnej kolejności w stosunku do ich zdejmowania, to znaczy naprzód wkłada bransoletkę leżącą na samym spodzie, tę z małym rubinem przy zapięciu, następnie tę z czarnym azteckim wzorem, na końcu zaś łańcuszek…

Zapadła chwila oniemiałej ciszy, zamilkły ptaki, zamarła przyroda, cień prostej myśli, że może jednak trochę przesadziłem, nawet nie przemknął przez mój ograniczony umysł prymusa, syciłem się moją niechybnie piątkową odpowiedzią, syciłem się też tym, iż tylko ja, jej mądry ukochany, widzę niedostrzegalny rumieniec z wolna pokrywający smagłe policzki, karnacja pani Pastorowej nie była biała jak papier kancelaryjny, była śniada jak Róża Syjońska, jak ramiona oblubienicy króla Salomona. Pani Pastorowa była smagła niczym żona brazylijskiego piłkarza. Buchnęły burzliwe oklaski, cietrzew na skraju lasu poderwał się do fur-kotliwego biegu, klaskali wszyscy siedzący za uczynionym z takich samych jak podium sosnowych desek stołem. Ojciec, matka i pan Trąba klaskali wprawdzie z osobliwym umiarkowaniem, ale pozostali, z wyjątkiem księdza pastora Potraffke, który nie wiem, jak klaskał, bo przecież nie śmiałem nań spojrzeć, pozostali, Arcymajster Swaczyna, Małgosia Snajperek, kościelny Messerschmidt, pani Rychterowa, komendant Jeremiasz i nawet Elżunia Baptystka, i wszyscy konfirmanci siedzący niżej, przy osobnym stole, wszyscy klaskali, jak należy.

Usiadłem pomiędzy nimi, położyłem przed sobą budującą literaturę i wypiłem łyk zielonej jak Orinoko lemoniady.

– Bracia i siostry – powiedział ksiądz pastor Potraffke – wróćmy do przedmiotu naszej dysputy.

– Jakiego? – zapytał pan Trąba. – Zabijania Gomułki?

– Zabijania tyranów w ogólności – odparł z niecierpliwością w głosie ksiądz pastor Po-traffke. – Jeśli idzie o zabijanie Gomułki, to po co w gruncie rzeczy go zabijać, skoro komunizm prędzej czy później tak i tak upadnie?

– Jeśli towarzysze zabijecie towarzysza pierwszego sekretarza, system upadnie później, a może nie upadnie wcale – głos komendanta Jeremiasza grzmiał kruczo i studziennie – towarzysze, chcecie przyśpieszyć historię, a swoim nieodpowiedzialnym wybrykiem, w którego realizację, nawiasem mówiąc, nie wierzę i tylko dlatego biorę udział w tej akademickiej dyskusji, swoim nieodpowiedzialnym wybrykiem opóźnicie historię. To jest niezgodne z duchem rewolucji.

– Nie mam zamiaru ani przyśpieszać, ani opóźniać historii – pan Trąba jakby zawczasu wiedziony skromnością, która winna cechować Głównego Egzekutora, mówił najciszej ze wszystkich – nie mam zamiaru ani opóźniać, ani przyśpieszać. Mam zamiar nadać jej definitywny charakter. A raczej uświadomić społeczeństwu nieuchronność dziejów. Być może pozbawieni przywódcy komuniści nie pójdą w rozsypkę, ale zewrą szeregi i w efekcie potrwa to trochę dłużej, lecz nieuchronność końca będzie widniejsza.

– Mnie się osobiście wydaje – rozległ się spikerski głos Arcymajstra Swaczyny – mnie się osobiście wydaje, że rola sprzątania łotrów to nie jest rola dla poważnego człowieka, który ma co innego, poważniejszego do roboty na świecie. To trzeba zostawić sfrustrowanym studentom bez grosza przy duszy, niech sobie rzucają bomby pod nogi tyranów.

– Wszyscy jesteśmy ewangelikami – powiedział pan Kurator Folwarczny – a ewangelicy powinni świecić przykładem.

– Jestem – pan Trąba wolno cedził słowo po słowie – jestem, w pewnym sensie, sfrustrowanym studentem bez grosza przy duszy i nie mam nic poważniejszego do roboty na świecie. Jestem także ewangelikiem i pragnę świecić przykładem.

Kościelny Messerschmidt od dobrej chwili wiercił się niespokojnie.

– Sprawy sprawami – powiedział z irytacją – sprawy sprawami, ale pora by było zacząć drugą część bankietu. Zimno się robi.

Arcymajster Swaczyna nadzwyczaj uprzejmie skłonił się w jego kierunku i powiedział uspokajająco:

– Chwila cierpliwości, chwila cierpliwości. Złożyłem stosowne zamówienie i niechybnie lada moment zostanie ono zrealizowane.

– Ewangelicy nigdy nie brali udziału w skrytobójczych zamachach – pani Pastorowa zeszła z podium i usiadła na końcu stołu, jak najdalej ode mnie.

– Ewangelicy w ogóle w niczym nie brali udziału – mruknął posępnie ojciec. – Niebranie udziału to jest główna cecha ewangelików, zwłaszcza w Polsce.

– Tysiąc razy mówiłem – wtrącił jeszcze ciszej i z jeszcze większą wyrozumiałością pan Trąba – tysiąc razy mówiłem, że jak kogoś nie ma w ogóle, trudno, żeby brał udział w czymkolwiek.

– Ale w zabijaniu Gomułki macie zamiar, towarzyszu, wziąć udział i to aktywny – krzyknął triumfalnie komendant Jeremiasz.

– Aktywny i definitywny. Jako ewangelik, którego nie ma, mogę śmiało zabić, ponieważ sprawstwo pozostanie po stronie nicości. Jeśli, jak powiadają niektórzy, Polska jest krajem katolickim, to proszę bardzo, jasno z tego wynika, iż jeśli w kraju katolickim zbrodni majestatu dopuści się niekatolik, czyli nikt, albo obcy, dobre imię naszej świętej ojczyzny, matki świętej wszystkich ojczyzn, której obce są tradycje królobójcze pozostanie nienaruszone, a zarazem zyska ona miano tej, która jako pierwsza z uciemiężonych podniosła rękę na uzurpatora. Panowie nie doceniają przepastnej dialektyki mego patriotyzmu.

– Znowu katolicy wszystkiemu winni – politowanie w głosie pana zawiadowcy Ujejskiego walczyło o lepsze z ledwo powściąganą furią – znowu katolicy wszystkiemu winni. Jak słowo daję, ile razy przyjmę wasze heretyckie zaproszenie na rzekomo ekumeniczną papojkę, tyle razy się dowiaduję, że wszystkiemu winni są katolicy i jako mamy, bo marny, a jednak katolik wychodzę na wała. To jest nie do pomyślenia, żeby w katolickim kraju garsteczka braci odłączonych robiła jakiegokolwiek katolika, nawet mnie, w konia. My niewinni, wyście winni. Było nie robić schizmy.

20
{"b":"100837","o":1}