Литмир - Электронная Библиотека

– Musimy racjonować jedzenie, żeby nam starczyło na cały dzień – zauważył Jupe, podając kanapkę Bobowi.

– Zwłaszcza wodę. Co za szczęście, że Rudi i Elena mają przyjaciół w pałacu.

– To nasze szczęście – powiedział Bob.

– Co to Rudi mówił wczoraj o organizacji bardów, wspierającej księcia Djaro? Głowa mnie tak bolała, że nie słuchałem uważnie.

– Część już wiesz – odparł Jupiter między jednym kęsem a drugim. – Ale ci powtórzę. Ojciec Rudiego i Eleny był premierem rządu ojca Djaro i jest potomkiem owej rodziny bardów, która ocaliła księcia Paula. Kiedy książę Stefan został regentem, zmuszono ojca Rudiego do przejścia na emeryturę. Miał wiele podejrzeń co do osoby księcia Stefana i zaczął tworzyć tajną organizację, skupiającą wszystkich ludzi lojalnych wobec księcia Djaro. Zadaniem ich jest śledzenie poczynań księcia Stefana, nazywają się Partią Bardów. Partia ma swych ludzi nawet wśród straży przybocznej i oficerów. Zapewne służący, który przyniósł nam jedzenie, jest jednym z nich. Zeszłego wieczoru Bardowie, należący do załogi pałacu, dowiedzieli się o planach aresztowania nas i donieśli o tym ojcu Rudiego. Rudi i Elena przystąpili natychmiast do akcji i na czas przybyli nam z pomocą. Jak pamiętasz, jako dzieci oboje mieszkali w pałacu i poznali go od piwnic po dach. Znają tajemne przejścia, tunele i kanały, o których nikt inny nie wie. Tak więc mogą wchodzić do pałacu i wychodzić nie zauważeni. Pamiętasz? Djaro mówił nam, że pałac zbudowano na ruinach starego zamku.

– Wszystko pięknie – przerwał Pete – ale na razie tkwimy na szczycie pałacu. Myślisz, że Rudi i Elena naprawdę będą w stanie nas stąd wyprowadzić w nocy? Jeśli oczywiście nikt nas tu wcześniej nie przyłapie.

– Rudi i Elena wierzą, że im się uda. Myślę, że wciągną w to jeszcze kilku Bardów. Musimy się stąd wydostać. Trzeba dostarczyć do ambasady amerykańskiej taśmę, którą ci dałem. To ważny dowód rzeczowy.

– Czułbym się o wiele lepiej, gdybym był Jamesem Bondem – mruknął Pete. – On znajduje wyjście z każdej sytuacji. Ale nie jestem nim i ty też nie. Mam dziwne uczucie, że to wszystko nie pójdzie tak gładko, jak się Rudiemu zdaje.

– Musimy robić, co w naszej mocy – powiedział Jupe. – Żeby pomóc Djaro, a w końcu po to tu przyjechaliśmy, trzeba się najpierw stąd wydostać. Na razie nie możemy zrobić nic, dopóki znowu nie otrzymamy wiadomości od Rudiego i Eleny. A tak na marginesie, Drugi, czy wiesz, że już zjadłeś śniadanie i jesteś w połowie obiadu?

Pete szybko odłożył kanapkę, którą właśnie zamierzał ugryźć.

– Dzięki, że mi przypomniałeś. Nie znoszę być bez obiadu. Zapowiada się długi dzień.

Istotnie, to był długi dzień. Na zmianę trzymali wartę przy oknie i drzemali. Wreszcie słońce, niczym purpurowa kula, zaczęło chować się za kopułą kościoła Świętego Dominika. Ptaki świergotały jeszcze sennie wśród zieleni Denzo, w końcu umilkły. Z nastaniem zmroku zaległa cisza. Wszyscy w pałacu zdawali się uśpieni, z wyjątkiem strażników pełniących sennie wartę. Od tak dawna nie zaszło w Waranii nic alarmującego, że mimo specjalnych rozkazów, trudno im było wykrzesać czujność.

Tymczasem w mrokach przepastnych piwnic pałacu dwie postacie przemykały się bezszelestnie poprzez sekretne, tylko im znane przejścia. Powoli Rudi i Elena osiągnęli wyższe kondygnacje. Na pewnej klatce schodowej, której nie mogli uniknąć, dopomógł im strażnik, który odwrócił się tyłem i udawał, że ich nie widzi.

Wychynęli wreszcie w nocną ciszę na dachu pałacu. Przystanęli, by upewnić się, że nikt nie szedł za nimi, po czym przemknęli do wartowni tak bezgłośnie, że zaskoczyli pełniącego wartę Pete'a. Wpuścił ich do środka i Rudi zaryzykował zapalenie ocienionej chustką latarki.

– Jesteśmy gotowi – powiedział Rudi. – Wydostaniemy was stąd i pomożemy zbiec do ambasady amerykańskiej. Chodzą słuchy, że książę Stefan przyspiesza realizację swoich planów. Przypuszczamy, że zamierza jutro odwołać koronację księcia Djaro i ogłosić siebie regentem na czas nieokreślony. Niestety nie możemy zrobić nic, żeby go powstrzymać. Gdyby ludzie poznali prawdę, ruszyliby na zamek i uratowali księcia Djaro. Ale nie mamy sposobu powiadomienia społeczeństwa, że książę jest w niebezpieczeństwie. Myśleliśmy o przejęciu radia i telewizji, książę Stefan jest jednak zbyt przebiegły. Budynek radia i telewizji jest bardzo uważnie strzeżony.

A co ze srebrnym pająkiem? Czy przypomniałeś sobie, Bob, co z nim zrobiłeś? Na dziedzińcu go nie znaleziono.

Bob potrząsnął tylko głową. Czuł się okropnie.

– Czy gdybyśmy mieli pająka, pomogłoby to cokolwiek księciu Djaro? – zapytał Jupiter.

– Mogłoby pomóc – odpowiedziała Elena. – Bardowie mogliby wydać odezwę do społeczeństwa w imieniu księcia Djaro, z wezwaniem o pomoc w obaleniu tyrana, czyli księcia Stefana. Srebrny pająk byłby gwarancją, że istotnie działamy na rzecz księcia Djaro. Miałoby to ogromne znaczenie i zapewne odwróciłoby bieg wydarzeń, mimo że prawdopodobnie aresztowano by nas natychmiast.

– A więc musimy odzyskać srebrnego pająka – powiedział Jupiter.

– Proponuję odbyć na niego łowy, nim opuścimy pałac. Może znajdziemy go tam, gdzie Bob go upuścił. Wzdłuż gzymsu lub w naszym pokoju.

– Znalezienie pająka bardzo by pomogło – odezwał się Rudi – ale to ogromnie niebezpieczne. Chociaż, z drugiej strony, wasz pokój to ostatnie miejsce, gdzie ktokolwiek spodziewałby się was zastać. Zaryzykujmy więc.

Rozdział 10. Niebezpieczne łowy

Opuszczali wartownię z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Pozbierali papiery z kanapek i wetknęli je w kieszenie, by nie zostawić żadnych śladów. Czekali, aż wszyscy w pałacu ułożą się do snu.

– Czekaliśmy dość długo – zerwał się wreszcie Rudi. – Mam tu jeszcze dwie małe latarki. Jedną weź ty, Jupiter, drugą Pete. Używajcie ich tylko w razie konieczności. Pójdę pierwszy, Elena na końcu. W drogę.

Jedno za drugim ruszyli przez dach. Niebo, zaciągnięte ciężkimi chmurami, było czarne. Zaczęły padać wielkie krople deszczu.

Zeszli ostrożnie po wąskich schodach, zatrzymując się i nasłuchując. Panowała cisza. Posuwali się niemal po omacku, wiedzeni słabą poświatą latarki Rudiego, która zapalała się i gasła jak robaczek świętojański.

Przeszli wzdłuż korytarza, następnymi schodami w dół i znowu innym korytarzem. Chłopcy czuli się zupełnie zagubieni, lecz Rudi dobrze znał drogę. Zaprowadził ich do jakiegoś pokoju i zaryglował drzwi.

– Tu możemy chwilę odpocząć – powiedział. – Jak dotąd poszło dobrze, ale to była najłatwiejsza część zadania. Odtąd będzie niebezpiecznie. Co prawda nie sądzę, by szukali was nadal w pałacu, ale możemy wpaść na nich niespodzianie. A więc najpierw łowy na pająka, a potem, nawet jeśli go nie znajdziemy, musimy przedostać się do piwnic. Stamtąd do lochów i wreszcie do kanałów. Dalszą drogę odbędziemy kanałami i tę część przeprawy zaplanowaliśmy już z Elena. Wyjdziemy z kanałów w pobliżu ambasady amerykańskiej. Gdy już się tam bezpiecznie schronicie, Bardowie rozkleją po mieście afisze, głoszące, że książę Djaro jest w niebezpieczeństwie, gdyż książę Stefan uzurpuje sobie prawo do tronu. A potem… potem kto wie, co się stanie. Możemy tylko żywić nadzieje. Mam ze sobą linę. Zejdziemy po niej przez okno na balkon. Elena ma drugą linę, która w razie czego może się przydać.

Umocował linę, przerzucił ją przez okno i pierwszy zsunął się po niej. Gdy dał im znak, że jest już na balkonie, ruszył Pete i Jupiter.

Bob i Elena zostali przy oknie wpatrując się w ciemność poniżej. Widzieli tańczące po balkonie światełko latarki. Zapewne tamci szukali pająka. Mógł przecież wypaść Bobowi z kieszeni przy upadku. Wreszcie latarka zgasła.

– Chodźcie na dół – szepnął Rudi.

Bob i Elena zsunęli się po linie i zostawili ją zwieszoną, by móc po niej wrócić. Stłoczyli się ciasno na balkonie, wśród zupełnych ciemności.

– Tu pająka nie ma – szepnął Rudi. – Mogło się zdarzyć, że się ześliznął w dół, do rzeki, ale w to wątpię. Moim zdaniem Bob upuścił go, gdy wybiegał na balkon z waszego pokoju.

12
{"b":"100824","o":1}