Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odłożył pod ścianę torbę i zapadł w jednym z foteli. Po rozmowie w prokuraturze przekonał się ostatecznie, że z InterDaty nie wyjdzie nic, co mógłby pokazać. Może kiedyś tam zrobi jakiś ogon z notatek o bezpieczeństwie sieci – ale tak czy owak, miał uczucie kompletnie zmarnowanego dnia. Ogarniała go melancholia i zwykłe po każdym niepowodzeniu poczucie, że nic się nigdy nie zmieni i że tak się już zestarzeje, zapychając informacyjnym kitem ludzi, którym każda kolejna pseudosensacja wyganiała z mózgów poprzednią. Na myśl, że musi jeszcze tego dnia pracować, z jakiegoś powodu było mu mdło.

– To co, główki mamy już wszystkie? – zapytał po chwili.

– Wiesz, możesz chwilę poczekać? Nie było cię i zaczęliśmy montować taki kawałek. Moment, dobrze?

Siedziała nachylona nad ramieniem montażysty, wpatrzona w ekrany, jakby można było na nich dostrzec coś nie wiadomo jak ważnego. Zerknął leniwie nad ich głowami.

– Z tego przejścia zostaw mi jakieś siedem, osiem sekund – poprosiła. Uniósł wzrok. Na ekranie Ilona stała z mikrofonem w ręku gdzieś na warszawskiej ulicy, z nowym, reklamowym bilbordem Mixa w tle. Mówiła coś, zbyt cicho, żeby dosłyszał.

– O, i tutaj – obraz zadrżał i znieruchomiał, pochwycony opartą na trackballu dłonią montażysty. – I tutaj mi włóż to zbliżenie na kołnierzyk, jakieś, ja wiem, dwie, trzy sekundy.

Na chwilę jego uwagę przykuli chłopcy wyobrażeni na bilbordzie – wychudzeni, jak na zdjęciach z kaukaskich obozów. Wątłe rączki, w których prezentowali publiczne

– O coś pytałeś?

– Główki – przypomniał.

– Tak, są. Tam masz listę.

Wskazała podbródkiem walającą się po pulpicie kartkę i znów odwróciła się do montażysty. Przebiegł wzrokiem listę autorytetów moralnych, nagranych od rana na okoliczność Gwarancji, z podanymi po prawej stronie nazwisk czasami.

– Co się stało? Mirek umarł? – zapytał, nie znalazłszy jego nazwiska na liście.

– Przemawia na uroczystości. – Montażysta wypisywał właśnie jakieś skomplikowane sekwencje na ekranie pomocniczym, podniosła się więc i pochyliła w stronę Andrzeja. Opuścił skromnie wzrok na kartkę.

– O, tego dałam na początek – postukała paznokciem w listę. – Najgorzej z tym, duka i pieprzy niemożliwie.

– No, dobra, jego sobie można darować. – Wskazał kolejne nazwisko na liście. – A ten, będę zgadywał: Proszę państwa, kilka miesięcy temu minęło dwadzieścia lat, od tej mądrej, zbawiennej dla kraju ugody, kiedy potrafiliśmy się wznieść ponad podziały i nienawiść, i ta dzisiejsza uroczysta chwila pierdu-pierdu. Zgadłem?

– No, coś w tym rodzaju.

– Może to damy na początek.

– Ty tutaj rządzisz – powiedziała tonem, z którego zupełnie nie dało się wywnioskować, czy nie chciała przez to powiedzieć czegoś więcej.

Do wozu wpakował się wyraźnie podekscytowany czymś kierownik produkcji.

– Zasejfuj to, szybko, i dawaj panel – wysapał już od wejścia do montażysty.

– Co jest? Już?

– Jeszcze parę minut, ale muszę coś sprawdzić. Wpakował się za pulpit i zaczął stukać po klawiaturze końcówki sieciowej. Na jednym z ekranów pojawił się nagle prezydent USA, przemawiający pod pomnikiem ofiar AIDS w San Francisco, z wmiksowanymi w górnym rogu zdjęciami jakichś alpinistów; na innych czołgi miażdżyły coś gąsienicami albo płonęły, albo w obłoku dymu wystrzeliwały rakiety w stronę pobliskiej wsi.

Puszki z napojem, przypominały fujarki. Taki teraz panował design w reklamie, żeby młodzież, pędzona kolorowymi pigułkami z pochodnymi amfy, bardziej się utożsamiała. Akurat kiedy dochodził do wieku, w którym nie są już w stanie człowieka podniecić dziewczyny powyżej dwudziestki, apetyczne małolatki ustąpiły miejsca wysuszonym wiórkom, o które można by sobie tylko posiniaczyć klejnoty.

Przeniósł wzrok na plecy Ilony, na przecinający je pod materiałem sukienki wąski pasek stanika. Przesunął oczami po gibkiej talii, ku skrajowi majtek przecinającemu nieznaczną, wypukłą linią pośladki.

Świetnie. Zacznij jeszcze teraz o niej fantazjować.

– Co to będzie? – zapytał znudzonym głosem, po prostu żeby zająć czymś myśli.

– A, taki ogon, na jutro albo pojutrze. Była wolna chwila, to skręciliśmy na zapas.

– Tak?

– Widziałeś na mieście ten bilbord? Katoliccy patrioci będą zgłaszać w sejmie interpelację, że ten, co go kopią w tyłek, to niby ksiądz, i że to obraża wartości.

– A to niby nie jest ksiądz?

– No, niby. Bo nie ma tego… Jak to się nazywa, ten taki czarno-biały kołnierzyk?

– Koloratka.

– No, więc tego nie ma, tylko zwykłą, czarną koszulę. Po prostu, normalny facet w czarnej marynarce i koszuli. Nagrałam taki krótki komentarz, że skoro im samym każde potępienie nienawiści kojarzy się z atakiem na wartości, to wiesz, widać, uderz w stół, a nożyce się same… Takie tam.

– Aha. – Ona też miała pecha. Za czasów jego młodości z takim tyłkiem robiłaby karierę jak błyskawica. Ale teraz, dzięki działalności jej sejmowych obrończyń, już żaden szef nie waży się swojej podwładnej tknąć. Nikt rozsądny, kto robi karierę, nie tknie żadnej kobiety poza zawodówką. Nawet nie dopuści, jeśli ma trochę oleju w głowie, żeby zostać z podwładną sam na sam. Piękne czasy przyszły. Dla dziwek zwłaszcza. Niech ktoś powie, że one nie mają jakiegoś sejmowego lobby.

– A, co pieprzą – odetchnął z ulgą. – Wszystko gra. -Wcisnął taster i powiedział do mikrofonu łączącego wóz z reżyserem i jego ekipą. – Głupoty pieprzyli – oznajmił.

– Dobra – ucieszył się z głośnika reżyser.

– Co za panika? – zainteresował się Andrzej. Była to z jego strony tylko czysta ciekawość. Robota dziennikarzy zaczynała się dopiero w czasie nagrywania, kiedy trzeba było przygotowywać wersje na poszczególne wydania i dwudziestominutową relację do Raportu Dnia.

– Zawracanie głowy – parsknął kierownik. – Szwaby narobili rejwachu, że jest jakiś dżem na łączach i przy próbie transmisji stracili połowę pakietów z obrazem. Coś im się poprzestawiało.

Poprawił się na siedzeniu i rzucił do mikrofonu:

– Mietek? To pokaż mi teraz tę ręczną kamerę w westybulu.

*

– Na dziesięciu nowych, którzy się tutaj pojawiają, ośmiu mówi o mafii, tak jak ty – perswadował Żelazny. -To bzdura. O mafii możesz mówić tam, gdzie chodzi o pieniądze albo o jeszcze większe pieniądze. Mafia to pozostałość czasów feudalnych, poruszają nią tylko dwie siły: plemienny honor, każący służyć swojemu władcy, i plemienna chciwość, każąca garnąć pod siebie najwięcej, jak tylko można. Mafia, tak jak większość społecznych organizmów, istnieje, aby rosnąć i niczego innego nie potrafi.

A Corbenic to nie relikt przeszłości, przeciwnie, to ziarno przyszłości. Budujemy coś wielkiego, czego jeszcze nie było w dziejach świata. Czegoś takiego nie można zbudować bez wielkiej idei. Musisz przyznać, że sprawy zaszły za daleko i jeżeli choć trochę zależy nam na przyszłości, musimy dyskretnie pokierować ludźmi. Dla ich własnego dobra.

Żelazny poruszył dłonią i pałacowy korytarz rozpłynął się. Pejzaż, który go zastąpił, przynajmniej nie pozostawiał wątpliwości, że jest kreacją graficzną komputerów. Znaleźli się w strzelistej katedrze, o ścianach zbudowanych z barwnego światła, pozwijanych w kształty niemożliwe w rzeczywistej przestrzeni. Robert znów stał się swoim błękitnym widmem, tak jak go standardowo wizualizował sterownik.

– To miejsce nazywamy Katedrą – rzekł Żelazny. -Pokazuję ci je z dwóch powodów. Po pierwsze, w Katedrze dzieją się rzeczy ważne. Tutaj możesz zostać wezwany przed oblicze Kolorowych i jeśli tak się stanie, to, co będą ci mieli do oznajmienia, będzie jedną z najbardziej istotnych rzeczy, jakie w życiu usłyszysz. Drugą przyczynę już ci ujawniłem na samym początku naszej rozmowy. Powiedziałem, że dzisiaj możesz zadawać pytania. Taki jest nasz rytuał: każdy, kto po raz pierwszy znajduje się w Corbenicu, zanim będzie musiał odpowiedzieć na jego pytanie, może najpierw zadawać swoje. A Katedra jest miejscem, w którym tkwią odpowiedzi na wszystkie pytania.

50
{"b":"100770","o":1}