Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Teraz przejmujący go mainframe uaktywnił ją ponownie. Odczytał taki właśnie komunikat, ale nie zdążył już nic zrobić. Potężny, niespodziewany program, który poradził sobie ze Stalkerem jak z dziecinną zabawką, nie dał się ani przez chwilę nabrać ani na kody Dzidy, ani na ID Awiego Zysmana i skomplikowane manewry w Skorupie; po prostu natychmiast po przejęciu kontroli nad Robertem wymusił skrócenie Nici do najwydolniejszej, bezpośredniej linii pomiędzy jego domowym terminalem, Fortecą i Piramidą, wyrywając Roberta z morza twardniejącego okresowo kisielu, z szarego, nie kończącego się korytarza wiodącego w głąb piramidy i w ułamku sekundy wtrącając go w bezdenną, czarną i nieprzeniknioną pustkę.

*

Przez chwilę Robert nie istniał. Istniała tylko ciemność.

Potem w tej ciemności rozjarzył się świetlisty punkt, urósł do wielkości płomienia, roztoczył dookoła krąg blasku.

W tym kręgu dostrzegł najpierw woskową świecę i trzymającą ozdobny świecznik rękę w granatowym, szamerowanym złotem mundurze. Zdał sobie sprawę, że to jego ręka. Szedł po biało-czarnej szachownicy marmurowej posadzki, poprzez pałacowe wnętrza, właściwie nie szedł, a skradał się, trzymając w drugiej ręce sztylet. Słaby podmuch powietrza, dobywający się skądś, z ciemności, krzywił płomień świecy. Czuł chłodny powiew na policzku.

Nie było mowy o kisielu, o sztywności ruchów. Kilka gestów wystarczyło mu, by stwierdzić, że tym razem symulacja rzeczywistości jest absolutnie doskonała. Tkwił we własnym ciele, mógł poruszyć każdym jego mięśniem. Czuł zapach rozgrzanego wosku, ciepło bijące od płomienia, słyszał delikatne poskrzypywanie skóry, z której uszyto jego wysokie buty.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się doświadczać czegoś podobnego. Jeszcze nigdy w Tamtym Świecie doznania wszystkich zmysłów nie były tak czyste i intensywne, a symulacja jego własnego ciała tak pełna.

Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał, było sprawdzenie Traka – jak przebiega jego Nić i gdzie w tej chwili znajduje się on sam.

Ale w miejscu, gdzie powinien znajdować się panel kontrolny Traka, nie było niczego. Poruszył ze zniecierpliwieniem ręką, przywołując go, potem energicznym wymachem przedramienia odwołał się bezpośrednio do sterownika – ale i to niczego nie dało. Obrócił się gwałtownie ku tylnej ścianie Studni. Ściany nie było.

W miejscu, które teraz znajdowało się nie wiadomo gdzie, serce spoczywającego bezwładnie na fotelu ciała przyspieszyło w spazmie przerażenia; w zwężających się gwałtownie żyłach wzrosło uderzeniowo ciśnienie krwi.

Jego Studnia przestała istnieć. Oprogramowanie, wiążące go z Tamtym Światem, oprogramowanie, nad którym potrafił panować, znalazło się poza jego zasięgiem.

Rzucił ze złością o ziemię sztyletem, który potoczył się z brzękiem po posadzce. W takiej sytuacji, gdy coś działo się z Nicią, sterownik powinien automatycznie wylogować go z sieci, w jakimkolwiek jej miejscu akurat przebywał, i uruchomić program powrotny, który łagodnie ściągnie go do punktu wyjścia.

Przez przygnębiająco długi czas nic się nie działo.

– Tak. Straciłeś Nić i nie odzyskasz jej, dopóki nie zakończy się twoja próba – odezwał się wewnątrz jego głowy szczękliwy, metaliczny głos.

Rozejrzał się. Powietrze nad pobłyskującym sztyletem zgęstniało, wydęło się jak soczewka, potem zaczęło formować w kształt ludzki i nasycać się barwą, aż wystąpiła z niego postać, sprawiająca wrażenie, jakby ulano ją z płynnego, ciemnego żelaza.

– Wolno ci teraz pytać, ale na niektóre pytania nie otrzymasz odpowiedzi. Będą one przedmiotem oceny, tak jak wszystko, co zrobiłeś i powiedziałeś od chwili, kiedy po raz pierwszy zostałeś wprowadzony w rzeczywistość wirtualną i skorupę Netu. Decyzji, jaka na tej podstawie zapadnie, nie poznasz, ale jej skutki określą twoje dalsze życie.

Żelazny nie poruszał ustami, głos nadal rozlegał się bezpośrednio w głowie Roberta. Przewodnik skończył i złożył ręce na piersi, skinieniem głowy zaznaczając, iż teraz kolej na pytania.

– Gdzie jestem?

– W miejscu sieci, które nazywamy Corbenicem.

– Co to za miejsce?

– Corbenic jest lokalną siecią sieci wirtualnych, opartą na stacjach istniejących w różnych krajach, których lokalizacja, ilość oraz architektura połączeń znana jest tylko najgłębiej wtajemniczonym użytkownikom Corbenicu.

Przełknął z trudem ślinę, ale nie był już w stanie zgadnąć, czy jego pozostawione nie wiadomo gdzie ciało powtórzyło ten gest, czy też symulacja komputerowa w Corbenicu sięgała nawet tak drobnych szczegółów.

– Po co – zapytał – istnieje Corbenic?

– Aby udzielać pomocy kataryniarzom, którzy jej potrzebują. A także by umożliwić im wspólne działanie i wywieranie na świat wpływu odpowiedniego do naszego znaczenia.

Robert cofnął się kilka kroków. Miejsce, które wyławiał z ciemności krąg świecy, sprawiało wrażenie jakiejś królewskiej garderoby, może przedsionka sypialni. Podszedł do stojącego o kilka kroków empirowego krzesła i przysiadł na nim, wciąż bezskutecznie starając się znaleźć jakąś skazę na doskonałości symulowanego świata.

– Więc znalazłem się tutaj, bo potrzebuję pomocy?

– Znalazłeś się tutaj z innej przyczyny, ale to fakt, że jej potrzebujesz – głos wydawał się pozbawiony intonacji. Żelazna głowa poruszyła się kilkakrotnie powoli w górę i w dół. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Podczas ostatnich stu dziewięciu minut popełniłeś wiele błędów, w tym co najmniej trzy dużego kalibru. Wydostałem cię z Piramidy na sekundę przed wzbudzeniem jej systemu antywłamaniowego. Zapomniałeś zupełnie o bekapowaniu przebić sieciowych. Nie wiedziałeś o kontrodzewie dezaktywującym program ścigający, który należy wprowadzić w ciągu pierwszych czterdziestu sekund po wlogowaniu się do Piramidy; system nie podaje otwartego wezwania właśnie po to, by w ten najprostszy z możliwych sposobów wyłapać od razu na wejściu próbujących włamania żółtodziobów. No i w końcu, złamałeś wewnętrzną instrukcję pracy z bazą danych Piramidy. Od użytkowników o tak niskim przywileju sieciowym jak ten, którym się posłużyłeś, wymaga ona przeszukiwania zasobów poprzez wejście z menu do jednego z istniejących indeksów, a nie poprzez samodzielne ich tworzenie, jak to zazwyczaj robią w obcych sieciach researcherzy. Każdy z tych trzech błędów, wzięty z osobna, wystarczałby do ściągnięcia debbugerów. Gdybym odesłał cię teraz dokładnie w to samo miejsce, z którego zostałeś zabrany, Piramida natychmiast zamrozi ci połączenie, a za kilkanaście minut przed twoim domem pojawi się samochód Firmy.

– Nie jestem… nigdy nie sądziłem, że będę próbował włamywać się do systemów – powiedział. – To było głupie.

– To było głupie – potwierdził Żelazny. – Przypuszczam, że zdawałeś sobie z tego sprawę. Atak na notebook, obsługiwany przez człowieka, który z największym trudem opanował kilka podstawowcyh komend, nie był złym pomysłem. Ale próba wejścia do Piramidy, bez elementarnej wiedzy o jej procedurach, to rzeczywiście kretyńskie zagranie.

– Powiedzmy: rozpaczliwe – poprawił rozmówcę.

– Powiedzmy jednak: kretyńskie. Jak każda decyzja, którą podejmuje się pod wrażeniem chwili.

– Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego ją podjąłem. Musiałbym się zastanowić.

– To akurat mogę ci powiedzieć: tak ładnie ci poszło, że straciłeś rozwagę. Poważny minus. Przede wszystkim, za bardzo ci się spodobał CypherStalker w działaniu. Bardzo chciałeś uwierzyć, że on może tego dokonać. Poprowadzi cię przez ubeckie archiwa jak po sznurku do twojej teczki, ty nachachmęcisz śledczemu w papierach i wszystko zakończy się pięknie jak na filmie. Chyba naprawdę tak myślałeś. Jestem zdumiony. Takie zachowanie nie pasuje do twojego profilu psychologicznego, jakim dysponujemy w Corbenicu.

– Miewam dni, kiedy zaskakuję nawet samego siebie. – Czuł się zmęczony i obity. – Ale rzeczywiście, Stalker zrobił na mnie duże wrażenie. Rozumiem, że mogę go już skreślić?

48
{"b":"100770","o":1}