Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Miał rok do emerytury, dobry samochód i segment pod Wilanowem, pusty, odkąd się rozwiódł. Przez długi czas sądził, że z wnuczką ułoży mu się lepiej niż z dziećmi. Ale ta, przyjąwszy od niego pieniądze na studia oraz mieszkanie, oznajmiła, że go nienawidzi i zaangażowała się w zwalczanie rasizmu.

I miał jeszcze porachunki, na których położył już kreskę.

Odnosił wrażenie, że nikt lepiej od niego nie wie, jak rozmawiać z tym pacjentem dla Lancy.

Tak, perspektywa zamknięcia InterDaty to było coś, czym Robert potrafił się przejąć. Przejmował się tym całą drogę w kierunku centrum. Pogrążony w myślach, nie zwracał nawet większej uwagi ani na korki, ani na cwaniaczków, którzy wciskali się przed niego z sąsiednich pasów, ani na wściekłe trąbienie kierowców za nim, zirytowanych, że na to pozwala.

Znalazłby się znowu w tej samej sytuacji, jak po odejściu z Kancelarii, kiedy Brzozowski wciągnął go do InterDaty.

– Stary, nie zachowuj się jak gówniarz! – wrzeszczał, gdy Robert oznajmił mu, że nie będzie pracować dla pani prezydent i jej sekretarza. – My jesteśmy fachowcami. Fachowcy robią swoją robotę i nie interesuje ich, kto jest akurat prezydentem, a kto nie. Co będziesz robić, latać z ulotkami?

I chyba najbardziej musiało Brzozowskiego irytować, że Robert nawet się z nim nie kłócił. Nie miał żadnych argumentów. Po prostu podziękował za pracę i odszedł.

Już on? Czy jeszcze Tamten?

Tak czy owak, cieszył się, kiedy potem Brzozowski odezwał się, że jest ta robota. Kim Robert byłby bez niej i bez sprzętu? Nieudanym dziennikarzem i byłym pracownikiem Kancelarii Państwa, z wyautowanej ekipy, znającym się z grubsza na komputerach. Z grubsza – bo gdyby miał teraz przesiąść się do klawiatury i poprzestawać w wędrówkach po Tamtym Świecie na goglach i sensorycznych rękawicach, musiałby się uczyć wszystkiego od nowa. Nie pamiętał, jak brzmiała więcej niż połowa komend, które przywykł wydawać jednym ruchem ręki.

Może to był Tamten. Zastanawiał się, kiedy Tamten odszedł. Jedyna odpowiedź brzmiała: wtedy, kiedy zrozumiał, że tak już być musi. Że nie ma zmiłuj. Pretensje -do Pana Boga, że tak urządził świat. Sprawy, w które Tamten tak wierzył, były już załatwione, skończone i przyklepane. Pan Bóg Polskę zmierzył, zważył i wydał wyrok.

Tak musiało być. Nie zostawało nic, tylko pogodzić się z losem. A Tamten tego nie potrafił. Więc musiał umrzeć. Rozpłynął się bez śladu, wyrzucając na brzeg życiowej stabilizacji pogodzonego z klęską kataryniarza o zmiętoszonej twarzy, na której lęgły się pierwsze zmarszczki, i o duszy przepełnionej głuchym żalem.

Tamten mógł wierzyć, że jak się zniszczy komunę, że jak Polska będzie wolna… Skrzywił się boleśnie. Napatrzył się na tę wolną Polskę. Napatrzył się jak mało kto, jako dziennikarz, facet z biura prasowego Belwederu, w końcu jako kataryniarz. Napatrzył się i wciąż nie mógł zrozumieć – co za fatum wisi nad tym nieszczęsnym krajem, co za przekleństwo, że jeśli nawet pojawiał się tu ktoś porządny, to albo zaraz znikał nie wiedzieć gdzie, albo po fakcie okazywał zupełnie inny i tak czy owak do wyboru zostawali tylko kretyni i złodzieje, świnie i dupy wołowe, cynicy i nieudacznicy – i proszę, wybieraj, chciałeś wolności, chciałeś demokracji, no to teraz masz, możesz sobie wybrać, kogo przyjdzie ochota.

A ochota przychodziła tylko, żeby sobie w łeb strzelić. To była odpowiedź na dręczące go od rana pytanie, co stało się z jego młodością: przegrał ją. Rzucił ją do puli, zanim zrozumiał, co to za gra odbywa się wokół niego, kogo, z kim – postawił swoją młodość, bo nic innego nie miał, a dalej już było tak, jak musi być, gdy ktoś gra o zbyt wielkie dla niego stawki. Musiał, chciał czy nie chciał, dokładać coraz więcej, coraz więcej i więcej, żeby nie wypaść z gry i nie stracić wszystkiego, zanim jeszcze karty zostaną sprawdzone. I tak właśnie dokładał, dokładał, żeby nie stracić tych lat, które już wrzucił do puli, a w końcu i tak wszystko, co miał, okazało się za mało, przegrał i nawet nie wiedział, kto jakie miał karty, po prostu był za krótki – a może był zbyt poczciwą dupą, żeby tak jak Brzozowski plunąć na te lata, które teraz miały być coraz bardziej nieodżałowane, i zostać na usługach pani prezydent oraz jej sekretarza. Ot, co zrobił ze swoją młodością: zmarnował ją tak samo głupio, jak prezydent i jego towarzysze broni zmarnowali to wszystko, w co Tamten uwierzył całym swym szczeniackim sercem. Teraz pozostało tylko posłuchać podszeptów rozsądku, plunąć na wszystko i korzystać z tego, że się przynajmniej po drodze wykształcił na kataryniarza.

– Wszystko ma swój koniec – powiedział na głos. Polska, w która tak wierzył Tamten, właśnie do niego doszła. On, który widział Strefy, już o tym wiedział.

I cóż mógł zrobić? Cóż mógł poradzić?

Nie umiał nawet odpowiedzieć na pytanie Wiktorii.

I nie potrafił przestać o tym myśleć.

*

Po sprawdzeniu numerów z Prezesa najwyraźniej uszło powietrze i zaczął rzeczowo oraz wyczerpująco odpowiadać na pytania Gumy. Od tego momentu rozmowa trwała około dwudziestu minut.

– Jak pan nawiązał kontakt z konsorcjum Travruss? Z czyjej inicjatywy doszło do kontaktu? Proszę opisać okoliczności zlecenia InterDacie przez to konsorcjum analizy rynków farmaceutycznych Unii oraz państw aspirujących?

Każde kolejne pytanie było bardziej konkretne. Wszystkie krążyły wokół dokonywanych przez spółkę badań marketingowych. Inne wątki działalności InterDaty zdawały się na razie Gumy nie interesować.

Prezes wyglądał na coraz bardziej zrezygnowanego. Podał bez oporu wszystkie kody dostępu, umożliwiające przeszukanie archiwów jego spółek, jednak na wiele z zadawanych pytań nie znał odpowiedzi.

– Czy mógłbym wiedzieć – zdobył się wreszcie na odwagę – o co jestem oskarżony?

– Działalność na szkodę państwa – wyjaśnił spokojnie Guma.

– Ale to przecież taki kruczek, żebym nie mógł zapłacić kaucji. Niech pan powie – Prezes był zrezygnowany -na kogo szukacie haka. Pan zna moje interesy, wie z kim co robię. Więc który się zrobił trefny? Niech ja wiem.

Guma wcisnął coś i chwilę później stojąca na jego biurku drukarka wypluła z sykiem kolorowe zdjęcie. Guma podał je Prezesowi.

– Tak, znam go. To jest… zaraz, zaraz, mój Boże… Awłuchin? Chyba, w każdym razie Siergiej Stiepanowicz. Z Niżnego Nowgorodu. Dyrektor tamtejszego zjednoczenia przemysłu chemicznego. Spotkaliśmy się podczas mojej ostatniej podróży w Pekinie.

– I co dalej?

– Proponował… pewne wspólne interesy. Wyjaśniłem, że nie mogę podjąć żadnych decyzji bez konsultacji z moimi wspólnikami, ale nie wyrazili oni zainteresowania.

– Kto, konkretnie?

– Nie mogę tego teraz powiedzieć – odparł Prezes. Zabrzmiało to przekonująco i Guma wiedział, że Prezes naprawdę tego nie powie, w każdym razie nie w takiej rozmowie.

– A kontrahenci?

– No, tak, nasi stali kontrahenci z Travrussu bardzo nam odradzali kontakty z tymi… Ze Zjednoczeniem z Niżnego Nowgorodu. To także miało istotny wpływ na odmowną decyzję.

– Jakiego typu interesy panu proponował człowiek, którego poznał pan jako Awłuchina?

– Naprawdę… To była przypadkowa rozmowa. Pan rozumie, ja się nie zajmuję takimi sprawami. Prowadzę handel z Dalekim Wschodem, tekstylia i żywność…

– I parafarmaceutyki – uzupełnił Guma.

– Taak… Farmaceutyki też. To jest, chciałem zwrócić pańską uwagę, dziedzina objęta programem rządowym…

Guma pokiwał głową.

– W jakim języku rozmawiał z panem ten… Awłuchin?

– Po polsku – przypomniał sobie Prezes z miną a-wie-pan-rzeczywiście. – Nawet byłem zdziwiony. Mówił po polsku jak rodowity Polak.

– Skąd pan wie, że to nie był rodowity Polak?

– No… Właściwie, pewności nie mam, prawda…

Do końca rozmowy nawet nie padła w niej nazwa InterDaty. W końcu, pół godziny później Guma podziękował za złożone zeznania i wcisnąwszy przycisk interkomu, rzucił krótko: “Wyprowadzić”. Zanim za Prezesem i konwojującym go funkcjonariuszem zamknęły się drzwi, do gabinetu weszła sekretarka po cartridge z nagraniem rozmowy. Przez kilkadziesiąt najbliższych minut zajęta była wpisywaniem jej roboczej wersji. Po poprawkach i akceptacji Gumy zapis ten miał nabrać rangi dokumentu wewnętrznego i trafić do banków pamięci Piramidy. Ponieważ była to tylko notatka służbowa, a nie formalne przesłuchanie – planowane dopiero na następny dzień, przy udziale prokuratora – nie była wymagana akceptacja zapisu przez Prezesa.

20
{"b":"100770","o":1}