– Maaamaaaaa! – rozdarła się Kashka.
– Que'ss aen? – Braenn dopadła córek, cała roztrzęsiona, w podnieceniu przechodząc na dialekt brokilońskich driad. – Que'ss aen? Que suecc'ss feal, caer me?
– Wywalił nam łódkę… – wydyszał Loki. – Przy samym brzegu… Straszny, potwór! Walnąłem go wiosłem, ale przegryzł, przegryzł wiosło!
– Kto? Co?
– Geralt! – krzyknęła Braenn. – Geralt, Mona mówi, że to cinerea!
– Żyrytwa! – wrzasnął wiedźmin. – Eskel, leć po mój miecz!
– Moja różdżka! – krzyknął Dorregaray. – Radcliffe! Gdzie moja różdżka?
– Ciri! – zawołał Loki, ocierając krew z czoła. – Ciri się z nim bije! Z tym potworem!
– Psiakrew! Ciri nie ma z żyrytwą żadnych szans! Eskel! Konia!
– Czekajcie! – Yennefer zdarła diademik i cisnęła nim o posadzkę. – Teleportujemy was! Będzie prędzej! Dorregaray, Triss, Radcliffe! Dajcie ręce…
Wszyscy zamilkli, a potem wrzasnęli głośno. W drzwiach kaplicy stanął król Herwig, mokry, ale cały. Obok niego stał młodziutki chłopak z gołą głową, w błyszczącej zbroi dziwnego systemu. A za nimi weszła Ciri, ociekająca wodą, ubłocona, rozczochrana, z Gveirem w dłoni. W poprzek jej policzka, od skroni po podbródek, biegło głębokie, paskudne cięcie, krwawiące silnie przez przyciskany do twarzy udarty rękaw koszuli.
– Ciri!!!
– Zabiłam ja – powiedziała niewyraźnie wiedźminka. – Rozwaliłam jej łeb.
Zachwiała się. Geralt, Eskel i Jaskier podtrzymali ją, unieśli. Ciri nie wypuściła miecza.
– Znowu… – stęknął poeta. – Znowu dostała prosto w buzię… Co za cholernego pecha ma ta dziewczyna…
Yennefer jęknęła głośno, dopadła Ciri, odpychając Jarre, który z jedną ręką tylko zawadzał. Nie bacząc, że zmieszana z mułem i wodą krew plami i niszczy jej suknię, czarodziejka przyłożyła wiedźmince palce do
twarzy i wykrzyczała zaklęcie. Geraltowi wydało się, że cały zamek zadygotał, a słońce na sekundę przygasło.
Yennefer odjęła dłoń od twarzy Ciri i wszyscy ochnęli z podziwu – ohydna rana ściągnęła się w cieniutką, czerwona kreskę, zaznaczoną kilkoma małymi kropelkami krwi.
Ciri obwisła w trzymających ją ramionach.
– Brawo – rzekł Dorregaray. – Ręka mistrza.
– Moje uznanie, Yen – powiedziała głucho Triss, a Nenneke rozpłakała się.
Yennefer uśmiechnęła się, przewróciła oczami i zemdlała. Geralt zdołał chwycić ją, nim opuściła się na ziemię, miękka jak jedwabna wstęga.
XII
– Spokojnie, Geralt – powiedziała Nenneke. – Bez nerwów. To jej zaraz minie. Wysiliła się i to wszystko, a do tego emocja… Ona bardzo kocha Ciri, wiesz przecież.
– Wiem – Geralt uniósł głowę, popatrzył na młodzika w błyszczącej zbroi, stojącego przed drzwiami komnaty.
– Słuchaj no, synku, wracaj do kaplicy. Nic tu po tobie. A tak między nami, to ktoś ty taki?
– Jestem… Jestem Galahad – bąknął rycerzyk. – Czy mogę… Czy wolno mi zapytać, jak się czuje ta piękna i waleczna panna?
– Która? – uśmiechnął się wiedźmin. – Są dwie, obie piękne, obie waleczne i obie panny, z czego jedna jest jeszcze panną przez przypadek. O którą ci chodzi?
Młodzik zaczerwienił się wyraźnie.
– O tę… młodszą… – powiedział. – O tę, która bez wahania rzuciła się, by ratować Króla Rybaka.
– Kogo?
– On ma na myśli Herwiga – wtrąciła Nenneke. – Żyrytwa zaatakowała łódź, z której Herwig i Loki łowili ryby. Ciri rzuciła się na żyrytwę, a ten młodzian, który przypadkowo znalazł się w okolicy, pośpieszył jej z
pomocą.
– Pomogłeś Ciri – wiedźmin spojrzał na rycerzyka uważniej i życzliwiej. – Jak cię zwą? Zapomniałem.
– Galahad. Czy to jest Avalon, zamek Króla Rybaka?
Drzwi otworzyły się, stanęła w nich Yennefer, lekko blada, podtrzymywana przez Triss Merigold.
– Yen!
– Idziemy do kaplicy – oznajmiła cichym głosem czarodziejka. – Goście czekają.
– Yen… może przełożymy…
– Zostanę twoją żoną, choćby mnie mieli diabli porwać! I zostanę nią zaraz!
– A Ciri?
– Co Ciri? – wiedźminka wyłoniła się zza pleców Yennefer, wcierając glamarye w zdrowy policzek. – Wszystko jest w porządku, Geralt. To głupie draśnięcie, nawet nie poczułam.
Galahad, skrzypiąc i brzęcząc zbroją, ukląkł, a raczej zwalił się na jedno kolano.
– Piękna pani…
Wielkie oczy Ciri zrobiły się jeszcze większe.
– Ciri, pozwól – rzekł wiedźmin. – To jest rycerz… hmm… Galahad. Znacie się już. Pomógł ci, gdy walczyłaś z żyrytwą.
Ciri oblała się rumieńcem. Glamarye zaczynało działać, więc rumieniec ten był naprawdę uroczy, a blizny prawie nie było widać.
– Pani – wybąkał Galahad – uczyń mi łaskę. Pozwól, o piękna, bym u stop twoich…
– Jak znam życie, on pragnie być twoim rycerzem, Ciri – powiedziała Triss Merigold.
Wiedźminka założyła ręce za plecy i dygnęła z wdziękiem, wciąż nic nie mówiąc.
– Goście czekają – przerwała Yennefer. – Galahad, widzę, że nie tylko waleczny, ale i uprzejmy z ciebie chłopak. Walczyłeś ramię w ramię z moją córką, podasz jej więc ramię w czasie uroczystości. Ciri, biegiem, przebieraj się w suknię. Geralt, uczesz się i włóż koszulę do spodni, bo ci wylazła. Chce was wszystkich widzieć w kaplicy za dziesięć minut!
XIII
Ślub udał się znakomicie. Panie i panny popłakały się gremialnie. Ceremonie poprowadził Herwig, chociaż były, ale jednak król. Vesemir z Kaer Morhen i Nenneke odegrali role rodziców narzeczonych, a Triss Merigold i Eskel robili za drużbów. Galahad prowadził Ciri, a Ciri czerwieniła się jak piwonia.
Ci, którzy mieli miecze, utworzyli szpaler. Koledzy Jaskra brzdąkali na lutniach i gęślach i śpiewali pieśń specjalnie ułożoną na tę okazję, przy czym w refrenie wspomogły ich rude córki Freixeneta i syrena
Sh'eenaz, słynąca szeroko z pięknego głosu.
Jaskier wygłosił mowę, życzył nowożeńcom szczęścia, powodzenia, a nade wszystko udanej nocy poślubnej, za co dostał od Yennefer kopniaka w kostkę.
Potem wszyscy kopnęli się do sali tronowej i oblegli stół. Geralt i Yennefer, z dłońmi wciąż związanymi jedwabną szarfą zasiedli w szczycie, skąd uśmiechali się, odpowiadając na toasty i życzenia.
Goście, którzy w większości wyhulali się i wyswawolili ubiegłej nocy, ucztowali statecznie i dystyngowanie – i przez zadziwiająco długi czas nikt się nie urżnął. Niespodziewanym wyjątkiem był Jednoręki Jarre, który przebrał miarę, nie mogąc znieść widoku Ciri, płonącej rumieńcami pod maślanym wzrokiem Galahada. Nikt również nie znikał, jeśli nie liczyć Kashki, którą jednak wkrótce odnaleziono pod stołem, śpiącą na psie.
Upiorom zamczyska Rozrog poprzednia noc także musiała dać się we znaki, bo nie dawały znaku życia. Wyjątek stanowił obwieszony resztkami całunu kościotrup, który znienacka wychynął z podłogi za plecami Aglovala, Freixeneta i Myszowora. Książę, baron i druid zajęci jednak byli dyskusją o polityce i zlekceważyli zjawę. Kościotrup rozeźlił się brakiem atencji, przesunął wzdłuż stołu i zaszczękał zębami tuż nad uchem Triss Merigold. Czarodziejka, czule przytulona do ramienia Eskela z Kaer Morhen, uniosła wdzięcznie białą rączkę i strzeliła palcami. Kośćmi zajęły się psy.
– Niechaj wielka Melitele wam sprzyja, kochani – Nenneke pocałowała Yennefer i stuknęła pucharem w kielich Geralta. – Cholernie wiele czasu wam to zajęło, ale nareszcie jesteście razem. Cieszę się ogromnie, ale mam