Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Głupie. I tak żadna odpowiedź cię przecież nie zadowoli.

– Obserwuję twoją reakcję.

– A. Chyba że tak. To proszę bardzo.

Wybrała dwa srokacze. Zamoyski załadował stosowny program i osiodłał swojego wierzchowca prawie odruchowo, nie patrząc na ruchy swych rąk. Zwierzęta nie były genimalne – a przynajmniej nie odzywały się.

Objechali powoli jezioro i zagłębili się w rzadki las porastający wzgórza za posiadłością. Zamoyski świadomie starał się przestać liczyć upływający czas. Zapomnieć się, dać pochłonąć przez noc – to najlepsze wyjście, tyle mu teraz pozostało.

– Odpręż się – mówiła mu Angelika. – Widzę, że bez przerwy masz się na baczności, prawie gotowy do skoku, jakby w każdej sekundzie niebo mogło ci spaść na głowę.

– Bo tak jest! – parsknął Zamoyski. – Może! Do tej pory spadało.

– Tym bardziej powinieneś się odprężyć. Popatrz, noc taka ładna.

– Bardzo ciepła.

– Zatrzymaj się. Słyszysz tę ciszę?

– To las.

– Tak. – Odetchnęła. – Korzystaj z tego. To są przywileje twojej pozycji. Łatwość ucieczki w błogostany, w miejsca absolutnego spokoju. Odwróć sposób myślenia: to nie ty poruszasz się w świecie, to świat porusza się przed tobą, jak taśma perforowana, a ty wybierasz, na którym fragmencie zatrzasnąć czytnik swej duszy.

– Stahs. – Poklepał konia po szyi. – Jestem stahsem. Arystokratą. Tak powinienem myśleć?

– Dokładnie. Co, nie lubisz tego słowa? Arystokracja jest konieczna.

– Usiłujecie tu zamrozić kulturę w sztucznym stanie.

– Zamrozić człowieka. Człowieczeństwo.

– Na jedno wychodzi.

– Oburza cię to? Czemu?

– Nie wiem. Wydaje mi się jakieś takie… wyrachowane, bezwzględne. Inżynieria społeczna. Źle się kojarzy.

– Nie mówili ci? Każdy Progres nieuchronnie ciągnie się ku UL

– Mówili. Właściwie… ty mi mówiłaś.

– Ach. – Podniosła wzrok na bezgwiezdne niebo. – Ja. No tak. Więc wiesz – gdyby nie Cywilizacja, zastałbyś tu po wskrzeszeniu jeno phoebe'ów i inkluzje; nie byłoby już stahsów. No, może nieliczne okazy zoologiczne.

– Ale czy musieliście iść od razu w te wszystkie pseudo-feudalne rytuały?

– Nie było wielkiego wyboru. W gospodarce opartej na infie, w ekonomii arbitralnego rozdziału nieskończoności, feudalizm pozostaje systemem jednak stabilnym. Demokracja – nie. To demokracji ci żal?

Wyjechali na skąpaną w księżycowym świetle polanę. W połowie przekreślał ją długi, wąski pień brzozy, obalonej przez jedną z niedawnych wichur.

Angelika zeskoczyła z konia, przywiązała wodze i spoczęła na pniu, prostując nogi. Nie przebrała się do jazdy, była w luźnych, białych spodniach, skórzanych pantoflach.

Zamoyski ze stęknięciem usiadł obok.

– Demokracja – westchnął. – Sam system sprawowania władzy niewiele mnie wzrusza, ale – tego nie da się oddzielić. Jeśli wybieracie feudalizm – dla tych czy innych powodów – to wybieracie zarazem cały system wartości, który się z nim wiąże i z niego wynika. Całą etykę. I estetykę.

Ześlizgnął się z pnia na ziemię; teraz mógł się odchylić wstecz i zajrzeć Księżycowi w twarz. Chmura w bibliotece stanowiła już zbite skupisko czerwieni, obrzeżone żółtymi frędzlami. Primus Adama przesunął spojrzenie w prawo i w dół: Angelika miała tę samą, na wpół rozbawioną, na wpół zdumioną minę.

– W demokracji, na przykład, mógłbym teraz położyć głowę na twoich kolanach; ale w feudalizmie -

– No nie! – zaśmiała się. – A cóż cię powstrzymuje?

– Jak to co? Nie wypada! Zmierzwiła mu włosy.

– Doprawdy? A gdyby – Powiał wiatr i już wiedzieli.

Zwrócili spojrzenia na kondensujący się wir.

– Stahs – skłoniłu się sztywno Stern. – Stahs. Pora. Angelika cofnęła rękę z głowy Zamoyskiego. Adam

wstał, otrzepując spodnie i kaftan.

– Co powinienem wiedzieć?

– Pełny pakiet przesłaliśmy na twoje Pola, stahs. = Przyjmij i otwórz.

= Zrobione.

Przeadresował secundusa z biblioteki w konstrukt jednozmysłowy, oparty na danych transmitowanych bezpośrednio z Pól Oficjum. W konstrukcie szła owa wizualizacja nanoarmii i jej bezpośredniego otoczenia, a także instrukcja, jak zachować się podczas inwazji na Franciszku. Instrukcja rozpisana została na prawdopodobne scenariusze zdarzeń, od totalnej klęski do totalnego zwycięstwa – megabajty tekstu.

– Idziesz? – spytała Angelika.

– A mam inne wyjście? Aż tak daleko po Krzywej się nie przesunąłem – odrzekł Zamoyski. – Muszę wrócić do pustaka.

Stern pokręciłu głową.

– Niekoniecznie, stahs.

– Słucham?

– Możesz oddać tę manifestację w zarząd swego secundusa.

– To tylko anima.

– Są programy.

– Taa, nie wątpię – mruknął Zamoyski. – Na wszystko są.

= Jakie programy?

= Ściągnąć?

= Freeware?

= Niektóre.

= Daj.

Następne kilka minut Zamoyski zapamiętał jako czas wielkiego chaosu. Samo przeadresowanie manifestacji spowodowało potężną dezorientację; przez ułamek sekundy zdawało mu się, że primus i secundus siedzą obaj w tej samej nanomancji. Na dodatek secundusowi Adam musiał przydzielić symulację Oficjum – i teraz na ciemnym niebie nad polaną jaśniała żólto-czerwona chmura.

Równocześnie budził się w swoim ciele we wnętrzu Kła, we wnętrzu Deformantu. Nie było to przyjemne przebudzenie. Jego pustak zdryfował tymczasem w jedną z kul płynnego złota; tylko zwierzęce odruchy utrzymywały mu głowę poza granicą cieczy. Z uwagi na niezbyt silną cyrkulację powietrza, wokół tej głowy puchł bąbel dwutlenku węgla i Zamoyski, wróciwszy do swej biologicznej manifestacji, popadł w stan gorączkowego odurzenia.

Co było o tyle niepokojące, że przecież wcześniej {przed przeadresowaniem) nie odczuwał bynajmniej objawów zatrucia. Rodziło to niepokojące pytania o stan mózgu Zamoyskiego: na ile umysł Adama procesowany jest jed)nie na organicznym narządzie jego pustaka, a na ile – na wrośniętej weń wszczepce?

Nie istniał żaden punkt oparcia, nie miał się czego /Zamoyski chwycić, gwałtowne ruchy tylko rozbiły złotą banię w gromadę mniejszych i większych kropli.

– Angelika! – zawołał.

Nie było jej w zasięgu wzroku.

– Angelika!

= I jak? = pytała.

Z powrotem przysiadł na pniu.

= Gdzieś mi się zapodziałaś.

= Pozdrów mnie ode mnie.

– Angelika!

Ale szybciej zamanifestował u się mnichem Franciszek. Złapału Zamoyskiego za rękę i pociągnęłu ku najbliższej wiązce granatowych wyrośli.

– Złe sny?

– Okropne – mruknął Zamoyski, obracając się równolegle do pionu mnicha.

Na nocnym niebie Oficjum malowało mapy planowanej zarazy, wskazując dywersantowi drogę w wewnętrznej dżungli Defbrmantu. Od pnącza do pnącza, od kwiatu do kwiatu zaczął /Adam płynąć przez Kieł. Manifestacja Franciszku przez chwilę mu towarzyszyła, potem gdzieś zniknęła.

W końcu /Zamoyski zatrzymał się, porównał jeszcze swoją pozycję z wykresem nad wierzchołkami poruszanych przez wiatr drzew, zaczepi! stopą o jakieś purpurowe korzenie – i zaczął kaszleć.

Spazmy wykrztuśne zgięły go w pół, kaszlał i kaszlał, piekło go w gardle, brakowało tchu… Patrzył jak czerwień eksploduje ognistymi fajerwerkami na pustym gwiazdo-skłonie.

– Co ci jest?

Rozespana Angelika podpłynęła ku niemu spoza ściany wielkich liści.

– Jeszcze tego brakuje, żebyś się rozchorował… Rzeczywiście, coś niezdrowo wyglądasz. – Przyłożyła dłoń do jego czoła. – Cholera, gorączka.

Bo też nie najlepiej się czuł. Przestał już kaszleć, tylko oddychał głęboko. Jeśli wierzyć wizualizacji Oficjum, większość armii opuściła jego ciało. Angełiki przyglądały mu się uważnie, niemal z jednakową troską na twarzach.

Jaka właściwie jest granica bezpiecznego poboru masy z organizmu? Zamoyskiemu cała ta magia nanotransmuta-cji wydawała się z gruntu podejrzana, podobnie jak kogni-

tywistyczne czary z kopiowaniem umysłów. Przyjmował do wiadomości ogłaszane mu reguły mniej więcej tak, jak się akceptuje teologiczne aksjomaty. Oczywiście różnica polegała na tym, że tu reguły można było sprawdzić w działaniu – ale zanim się sprawdziły, powątpiewał w każdą. Nauczył się już jednak nie zdradzać z tymi wątpliwościami. Czekał w milczeniu na rozwój wydarzeń.

65
{"b":"100676","o":1}