Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No przecież nie zaduszę cholerstwa!

Zatrzymali się na krawędzi kaldery. Dyszeli ciężko, paw zgnieciony pomiędzy nimi, ale nie patrzyli na pawia. Oboje w ziemnym pyle, Zamoyski na dodatek mokry, oboje ledwo łapiący oddech, Angelika ze zmierzwionymi włosami prawie zakrywającymi twarz, Zamoyski z trawą w brodzie – ale uśmiechnięci jak idioci.

– Cud, że kręgosłupów nam nie poskręcało! – zachichotała, odgarniając włosy z oczu.

Zaśmiał się pełnym głosem.

– Ale na razie żyjemy, co? – Ścisnął ją za ramię. – Żyjemy!

I pomyślał: pocałuję ją.

Ale ponieważ pomyślał – nie było to już spontaniczne,

i zaniechał.

Tak więc Zamoyski siedział i patrzył, podczas gdy Angelika kursowała między tornadem cienia a brzegiem krateru.

Pozostawiony w piecz)' Adama paw stopniowo przechodził w formy odpowiadające zwiększającej się objętości na-nomancji. Zamoyski zresztą był pewien, że rozmiary kreatury nie stanowią żadnego faktycznego ograniczenia – manifestacji daleko było do gęstości krytycznej. Niemniej rosła: paw, kondor, pterodaktyl, wyvern, smok.

Wraz z przyrostem masy wzrastała inteligencja i zasób wiedzy konstruktu – lecz nie liniowo. Wyraźny skok nastąpił w dwóch trzecich procesu. Ustaliła się struktura logiczna, skonfigurowały połączenia i nowo narodzony system zyskał dostęp do pamięci stałej.

Zamoyski poznał to natychmiast, gdy smok odezwał się własnym (czyli smoczym) głosem i rzekł:

– Jestem Smaug. – (Teraz już był). – Póki nie połączę się z Polami komplementarnymi, będę działał w trybie awaryjnym. Czekam.

– Potrafisz połączyć się z Plateau? – ożywił się Adam.

– W tej chwili nie jestem w stanie – powiedział smok i ziewnął sfrustrowany (zębiska jak kosy).

Równie szybko energia uleciała z Zamoyskiego.

– Dlaczego się w ogóle do mnie przyczepiłeś? – mruknął. – Nie jestem stahsem. Czemu więc? Pamiętasz, jak -

– Wszystko pamiętam. Nie ma znaczenia, kim jest operator: ja nie uznaję dyskryminacyjnych praw Cywilizacji-

To zdecydowanie nie są cesarskie nanomaty.

I niby w jaki sposób miał teraz Adam „pilnować" smoka? Był tak wielki – on: smok – że w jego kształcie odzwierciedlała się krzywizna lokalnej pętli Saka. Sam na siebie rzucał cień.

Wykonawszy ostatnią rundę, Angelika skinęła na smoka i potwór posłusznie zstąpił na dno kaldery, by jednym haustem połknąć wszystko, co pozostało po spirali cienia.

Wydawało się już oczywiste, iż nie dlatego nanomant ją posłuchał, że była stahsem – i nie dlatego wir ją przepuścił. Czy to znaczy, że nie wyrządziłby krzywdy także Zamoy-skiemu? I że gdyby Zamoyski równie stanowczo wydał rozkaz – Smaug by go usłuchał?

Być może przewaga Angeliki brała się stąd, że dziewczyna właśnie nie zadawała sobie podobnych pytań. Zamoyski zmierzył ją wzrokiem. Astronautów trenuje się w ostrożności aż do poziomu wykwalifikowanych tchórzy – a czego ją uczyli jezuici w tym dziwacznym klasztorze na granicy cywilizacji i dziczy? Ku jakim zaletom wychowują swe dzieci bogacze i magnaci w świecie, gdzie bezpieczeństwo gwarantuje sama struktura świata?

– Jest odcięty od Plateau – rzekł Adam. – Miałaś rację. -Mhm?

– Co do utraty kontroli nad Sakiem przez porywaczy. Pokręciła głową, klepiąc Smauga po czarnym udzie

(musiała unieść rękę).

– Można zniszczyć zapisy z pewnych jego Pól, ale nie można zablokować dostępu do Plateau.

– Smaug, uświadom ją.

– Nie mogę się połączyć – potwierdził smok i aż cały zadrżał. – Ssie mnie. Wciąż próbuję. Brak kontaktu.

– Autodiagnoza.

– Wszystko okay – zapewnił Smaug. – Tylko po drugiej stronie pusto. Adresy mam wyryte w kościach, ale nie

mogę się dostać na Plateau. – W bezsilnym gniewie nagłym ciosem przedniej łapy wyrwał w zboczu krateru bruzdę długą na pięć metrów.

Przeszli do zagajnika, na wygiętą w asymetryczną podkowę listwę sawanny. Smaug musiał się czołgać za nimi: lecąc, przeciskałby się przez inne szczeliny w pętlach i w końcu gdzie indziej by trafił. Zamoyski miał na plecach jego gorący oddech. W pewnym momencie obejrzał się i zobaczył, jak wchodząc w nową pętlę, Smaug splata się z tysiąca strumieni wprost z nicości, z powietrza, ze światła.

W zagajniku Angelika obeszła nadstrumienną polanę, przyglądając się ze zmarszczonymi brwiami prawie kompletnie już zarośniętym śladom obozowiska. Przystanęła dłużej nad kośćmi koni. Smok leżał w strumieniu i śledził ją wzrokiem, wielkie, czarne ślepia obracały się pod wilgotnymi błonami.

Zamoyski pokazał Angelice Strefy +T i -T i miejsce za-paści. Czul się jak przewodnik dygnitarza; jako pokazowy eks-kosmonauta nieraz pełnił podobne funkcje. (Pamiętał, że je pełnił – po powrocie z wyprawy „Wolszczana", z której nie wrócił).

Angelika chodziła i przyglądała się w milczeniu; on przyglądał się jej. Siedem wieków różnicy między datami ich narodzin czyniło ją w jego oczach w jakiś sposób starszą, mądrzejszą. Czekał werdyktu.

– Więc…? – rzucił, gdy wrócili na polanę, a Angelika usiadła na swoim miejscu.

– Ile dokładnie widziałeś Kłów?

– Jeden na pewno – odparł i wskazał ręką na niezliczone zagajniki na „niebie": ilekolwiek by tych Kłów widział, nie miałby możliwości stwierdzić, czy nie są" to „widoki powtórzone".

– No tak. Smaug?

– Słucham?

– Zmapuj mi jak najszybciej całą tu przestrzeń.

– Zachowując manifestację?

– A dasz radę? – parsknęła. – Bylebyś znowu się nie zatracił.

– Słucham i wykonuję – zadudnił smok i rozprysnął się na tysiąc, milion, miliard drobin, w szarą chmurę – chmura się rozpłynęła; zniknął. Jeszcze tylko powierzchnia strumienia przez moment się burzyła, gdy woda wracała do koryta, i przebarwiały się kamienie na dnie.

– Ile mu to zajmie? Wzruszyła ramionami.

– To zależy od objętości Saka.

Bardzo się starała, by okazywać w głosie stosowne znużenie. Zamoyski wpychał ją w rolę eksperta, wszechwiedzącego dowódcy, a ona nie miała dosyć siły woli, by się z niej wyrwać, zaprzeczyć Adamowi – nawet gdyby naprawdę chciała zaprzeczyć. Odgrywała to całe przedstawienie, chodziła za nim po okolicy i oglądała w większości nic jej nie mówiące ślady, z nieprzeniknioną miną obserwowała tory lotu wrzucanych w Strefy kamyków – cały czas w duchu kalkulując nie: jak się stąd wydostać, jak się uratować, lecz: jak nie zawieść Zamoyskiego.

Boże drogi, nigdy dotąd przecież nie miałam do czynienia z wolnym nanowarem, tyle wiem o prawach organizacji nanomatów, co o Sakach: strzępy zasłyszanych teorii, dygresje podczas wykładów w Puermageze. No ale nie powiem mu tego.

Jak to się dzieje, że podporządkowują mnie sobie z taką łatwością – zastanawiała się, wygrzebując obcasem z ziemi kości wierzchowców – ojciec i Zamoyski? Wystarczy im parę słów, chwila milczenia. Ba, lecz czy istotnie jest to forma podporządkowania? Okazują mi zaufanie.

Więc w końcu dlaczego się nie sprzeciwiam? Mogłabym. Mogłabym.

Ale właśnie nie mogła. Angelika McPherson.

– Tak sobie myślę… – mruknął Zamoyski – że skoro nas porwali… no a teraz ten atak, wygląda, że po Plateau… Pamiętam, co mówiłaś o wiadomości ze Studni Czasu. Czy to nie oznacza, że wojna już wybuchła?

Smok spadł jak kamień, w ostatniej chwili hamując wbrew prawom aerodynamiki. Zasłonili się przed tumanami podniesionego pyłu.

– Zrobione – rzekł Smaug.

Angelika usiadła, wytrzepała piach z włosów.

– Wszedłeś do wnętrz jakichś habitatów?

– Nie.

– A ta konstrukcja, przez którą przechodziliśmy na początku? Z całą pewnością nie została zabrana z Afryki.

– Jest tu zresztą więcej takich rzeczy – wtrącił Zamoyski. – Nie mogą pochodzić z dzikiej sawanny.

– To prawda – przyznał Smaug. – Jak brzmi pytanie?

– Czy natknąłeś się na jakiekolwiek instalacje sterownicze Saka, jego Kłów – wyrecytowała Angelika – materialne interfejsy komunikacyjne, plateau'owe i podplateau'owe, cokolwiek, co mogłoby pełnić taką funkcję?

– Nie.

28
{"b":"100676","o":1}