Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Istotnie, coś wspominałaś. – Odruchowo pomaso-wał się po potylicy. – Więc doszło w końcu do kontaktu z pozaziemskimi -

– Nie, nie, nie – pokręciła głową. – Onu nie jest Obcym; chociaż i Obcych na pewno tam spotkałeś. To phoebe: istota postludzka. Co nie znaczy, że nie istnieją phoebe'owie Obcych, ale – no, rozumiesz, zasada jest ta sama: najpierw fren w opakowaniu z naturalnej ewolucji, po nim phoebe, po nim inkluzja – jak układają się na Krzywej.

– Jakiej Krzywej?

Zamachała rękoma, już zniecierpliwiona jego ignorancją.

– Nieważne. Mówiłam ci, że potrafimy dokonywać stuprocentowo wiernych skanów i odtworzeń umysłów – tak stało się także z tobą.

– Nie przypominaj mi – mruknął Zamoyski, mocując się z niespokojnym trójkrukiem.

– Ale wyobraź sobie. I stan pomiędzy. Wówczas człowiek istnieje jedynie w postaci zapisu na Plateau, wzoru wypaczeń jego Pól. Przy pomocy stosownego oesu można go tam zapuścić „na sucho". Proces przekształceń tych danych w odpowiednim programie środowiskowym jest nie-odróżnialny od życia biologicznego. Otóż niektórzy ludzie uważają ten sposób egzystencji za, mhm, atrakcyjniejszy. Szybszy, pełniejszy, dający więcej możliwości, nie ograniczający intelektualnie, eliminujący ułomności poprzedniego etapu. Przekopiowują zatem swą archiwizację na wcześniej przygotowane Pola Plateau i po śmierci swego ciała nie wdrukowują się w nowe. Ponieważ istnieją w całości

jako forma odkształceń Plateau, podlegają tym samym prawom, co cała jego „zawartość". Mogą dowolnie się rozszerzać, rozdzielać, kopiować, naprogramowywać, formatować, ścinać i upgrade'ować, samo projektować i specjalizować. De la Roche, z którum rozmawiałeś, ten mężczyzna -

– Mhm?

– Prawdziwu phoebe Maximillian de la Roche tylko nim zawiadywału, to była jenu lokalna manifestacja, ograniczana przez Cesarza oraz protokół właściwy dla Farstone. Nanoware podlega w Cywilizacji bezpośredniemu nadzorowi Cesarza: to on dysponuje wszystkimi zapasami nano-matów, infem, i on je wypożycza za ustalaną przez Loże opłatą, teraz już symboliczną. Tak stanowi Fundacyjna.

Tylko spojrzał.

– Umowa Fundacyjna! – parsknęła sfrustrowana. jeszcze trochę i Angelika niczym nie będzie się różnić

od małej dziewczynki, przewracającej oczyma i tupiącej w miejscu na głupich dorosłych. Kryjąc uśmiech, Zamoyski opuścił głowę z udawaną pokorą.

– Co zrobilu de la Roche? – ciągnęła Angelika. – Wy-najęłu trochę infowego nanoware'u i skonfigurowału go u bramy Farstone w swą manifestację; niewykluczone, że równocześnie, w innych miejscach w Cywilizacji, w innych Portach, utrzymywału kilkadziesiąt kolejnych manifestacji, phoebe'owie zawsze działają w trybie multitaskingu. Po weselu zerwału łącze z nanoware'em, program NSCC został skasowany i nanomaty wróciły w zarząd Cesarza. Wielu gości obecnych było na weselu w ten właśnie sposób. Także stahsowie wyższych Tradycji, którzy nie chcieli albo nie mogli przybyć tam osobiście z odleglejszych Portów. Także Obcy – widziałam paru ambasadorów. Także inkluzje i se-minkluzje. Także sam Cesarz. Do cholery, zamach na Ju-dasa, ten pierwszy, jego też przeprowadzono za pomocą nanoware'owej manifestacji!

– Jaki zamach?

– Nie opowiadałam ci? Opowiem. Potem. To – wskazała wyprostowanym palcem na dno krateru – to jest nanoware odcięte od wzorca. Nie organizuje go żaden program, nie ma łączności z Plateau. Przypuszczam, ze odcięcie nastąpiło w czasie katastrofy.

– Ale mówiłaś, że Cesarz -

– Nie powiedziałam, że to jest nano Cesarza.

– Ale mówiłaś, że w Cywilizacji -

– Nie powiedziałam, że to jest nano Cywilizacji.

Bez słowa więcej, bez ostrzegawczego gestu, obróciwszy się na pięcie, zaczęła schodzić na dno, w objęcia Pandemo-nium. Mokre włosy lśniły omal fioletowo, opadając na kark i plecy. Nie oglądała się za siebie.

Zamoyski zajrzał w sześcioro ślepi przyciskanego do piersi ptaka. Manifestacja nanomatyczna. A przecież czuł pod palcami ciepło jego ciała, czuł w dłoniach oddech zwierzęcia i bicie jego serca.

Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim sądzić.

Trzykruk gapił się na niego z kliniczną ciekawością, srebrne główki kiwały się na boki, Zamoyski został zamknięty w holograficznym spojrzeniu pokraki jak w klatce. Splunąwszy, przełożył trzykruka pod pachę.

Ptak zatrzepotał skrzydłami.

– On nie jest człowiekiem! – zaskrzeczał.

W świecie imitacji doskonałych sztuka rodzi się z przekłamań w kopiowaniu.

Angelika nie obejrzała się, to prawda, ale w połowie drogi, w cieniu wysokiego wiru (w cieniu cienia), tuż przed rozwierającą się gardzielą Bestii – mało brakowało, a zawróciłaby i w ogóle uciekła z krateru.

Dopiero wtedy zeszła jej z umysłu zaćma (wszystko przez Zamoyskiego!) i Angelika zrozumiała, że skoro nie jest to inf, skoro nie są to nanomaty Cesarza – wcale niekoniecznie muszą rozpoznać w niej stahsa. Wejdzie tam, w te żarna rozpędzonych mikrodrobin, maszynę do mięsa

0 zębach mierzonych w angstremach, i zostanie w ułamku sekundy rozdarta na niewidoczne gołym okiem strzępy. Zachowanie trzykruka o niczym nie świadczyło, nanomaty ptaka podlegały już – jakiejś – organizacji i jego posłuszeństwo mogło mieć źródło w strukturach wyższych. Więc nie mogła mieć pewności. Śmierć albo życie. Głupia, głupia, głupia!

Wiedziała jednak bardzo dobrze, iż Zamoyski stoi tam

1 patrzy, stoi i patrzy – i tak, między strachem a gniewem, zdała sobie sprawę, że już nie zawróci, że właśnie nie ucieknie, nie jest w stanie.

Chociaż przecież świeża pamięć śmiertelnej paniki, napadu zwierzęcej histerii w miażdżącym serce uścisku czarnej dłoni ziemi – owo uporczywe wspomnienie wciąż przekonywało organizm, szepcząc bezpośrednio kościom, płucom, jelitom: zawróć, zawróć, zawróć, każda śmierć prawdziwa, ciało jest ciało, śmierć jest śmierć, zawróć, zawróć, zawrócisz i przeżyjesz.

Nie zawróciła, nie obejrzała się, i gdy wir wyciągnął ku niej długie wici cienia, ona w odpowiedzi wyciągnęła do nich rękę – niech dotkną, niech posmakują, niech porównają jej DNA z wzorcem, z pierwszym kanonem samo-organizacji infu.

Wić oplotła jej nadgarstek i przedramię. Angelika czekała krzyku Zamoyskiego – powinien przecież próbować ją zatrzymać, grozić i błagać, rzucić się na pomoc! – ale on najwyraźniej w ogóle nie zareagował. Skląwszy go w duchu, postąpiła naprzód. Niech się rozstrzygnie.

Wstąpiła w cień – i cień rozsunął się przed nią.

Spokojnie przeszła przez wir na drugą stronę krateru. Minąwszy oko tornada, wypuściła powietrze z płuc (więc jednak powstrzymywała oddech!). Cień za nią rozdzielał się na dwa. Uśmiechała się teraz szeroko – bo tego Zamoyski nie mógł widzieć: miała go za plecami, dwadzieścia metrów w poziomie i cztery w pionie.

Skręciła w lewo i, już prawie biegiem, okrążyła tornado, zacieśniając łuk. W biegu odrywała z Pandemonium kolejne fragmenty gęstniejącej na brzegach chmury. Wyszarpnięte ochłapy nanomatycznego żywiołu łopotały jej w dłoniach jak żywe, łącząc się, dzieląc, przeciekając między palcami i ulatując w mgielnych obłokach.

Wbiegła na krawędź krateru.

– Dawaj go tu! – krzyknęła, oglądając się na Zamoyskiego.

Ale znajdowała się w innej pętli, stąd nie widziała Adama. Gdy zrobiła jeszcze jeden krok na zewnątrz, zniknął jej z oczu sam krater i wir. Zapomniała o koronkowej strukturze Saka – a tu trzeba liczyć każdy jard i stopę.

Wróciła więc dłuższą, okrężną drogą po stoku. Zamoyski wypatrywał jej z przeciwnej strony. Wyraźnie go zaskoczyła, ale nic nie powiedział, nie zapytał i nawet nie okazał ulgi, że widzi ją żywą i całą. Na burzę w jej dłoniach nawet nie spojrzał.

Pomyślała, ile go to musiało kosztować. I pomyślała: jakie to dziecinne. Będzie tu odgrywał przede mną twardziela. A nie ma zielonego pojęcia, co się wokół niego dzieje, biedny idiota.

Lecz on na ręce Angeliki nie spojrzał, bo patrzył jej w oczy. Spotkali się wzrokiem – biedny idiota z całą pewnością wiedział, co dzieje się w jej głowie. Dostrzegł ów uśmiech wyższości, który – wydawało się jej – zdusiła, zanim jeszcze pojawił się na jej twarzy. Co powtarza ojciec

26
{"b":"100676","o":1}