– Albo nie rozwiązujcie. Znam taką piosneczkę…
– Ja umiem w porę zamknąć uszy. A ci wszyscy żołnierze, ci tutaj, są głusi. A dlaczego nie próbowałaś zaśpiewać swojej piosneczki w drodze powrotnej? Przecież chyba łatwiej uciec z klatkowozu niż stąd? Co? Płakusiamy? To dobrze, że płakusiamy. Bo okazujemy żal. Oczywiście nie żadną tam skruchę, żadne takie głupstewka nas nie interesujkają. Po prostu podsądna żałuje, że nie udało jej się wtedy uciec. A więc miała taki zamiar, żeby wtedy uciec. Czyli popełniła także przestępstwo próby oszukania Wspaniale Mocnego, Wspaniale Przenikliwego, Lśniącego Jasnością Diamentów Wymiaru Sprawiedliwości! A takie zamordowania kilku sług Cesarza! Ha, ciekawe, jak to wszystko wpłynie na głębię twojej męki. I na jej smaczek. A my wcześniej, o tak, dla przystawki, oderżniemy panience piersi i każemy zjeść. Oj, będzie spektaklik ucieszny, tylko rodzinkę przyprowadzić, gdyby się miało.
– A urżnijcie! Nigdy nie chciałam mieć piersi! Buja się, takie ciężkie, wystarczy dotknąć, a podskakujesz, wszystko drapie, ciągle się trzęsie, ciągle ty się o to trzęsiesz, żeby nie zawadzić o coś, ciągle boli…
– No, teraz to poboli. Ale trzęsło się nie będzie. Będziesz unieruchomiona, tak żebym podczas tej operacji mógł równocześnie cię pogwałcić. Ale w buzię, o nie, ty mała cwaniaro. Pamiętam, co zrobiłaś moim chłopakom, kiedy tylko przeszłaś przez góry. Piździe twojej nie ufam, od niedawna ją masz, chuj wie, co tam siedzi. Albo właściwie, niech chuj nie wie, co tam siedzi. Ale dupka, dupka, dupka słodziutka! No i wy, rzekoma mniejszość etnicza, podobno piżmem sracie! To nie tylko se człek nie wybrudzi, ale i wręcz wypachni! A zresztą, w pizdę może też się zarucha, tylko najpierw sprawdzimy ją trzonkiem od miotły. Zobaczysz, co to ruchanie, moja dziewiczko. Poznasz teraz, co to być kobietą. Człowieczyca czy elfica, zawsze baba i dziewica! No bo, jak sądzę, jako kobiety nikt nie nadużył twych delikatnych kwiatów? Nie było czasu, co? Życie poświęcone misji. Tak, jak moje. Tyle że ja siedzę na tym delikatnym aksamitnym fotelu, a ty – na krześle, z którego wstać nie możesz. Nawet jeśli się zrobi bardzo cieplutkie, a może tak się stać, w jednej chwili.
„Mamo! Uratujesz mnie, uratujesz mnie, uratujesz? Mamo? Mamo, gdzie jesteś, mamo?”.
– Idzie już nasze kacisko, idzie. Wielki ma w ręku tasak. Duży tasak i naostrzony jak brzytewka… O właśnie, brzytewka! Brzytewką potrwa to dłużej i będzie bardziej boleśniuteńkie, hehhe, hehehe. Mądre kacisko, widzisz? Jak mówię: „widzisz”, to znaczy, że masz patrzeć! Masz widzieć, jak ta specjalna ząbkowana brzytewka kroi i strzępi twoje bielutkie ciałko! Ach, co za ciałko, jak ze śmietany… I za parę chwilek robimy: „kuj!”. Kuj! Ale ja muszę się przygotować, kochana, żeby równocześnie, kiedy on ciebie „kuj!” brzytewką, to ja ciebie „kuj!” gdzie indziej, hehhe, hehehe.
„Mamo! Odezwij się… Mamo, proszę, teraz koniecznie… Ja wiem, że zawiodłam… Dałam się złapać głupio… Milczysz ciągle, bo… Musisz mnie ukarać… Ale teraz… Musisz mnie ratować!”.
– Ale najpierw przewrócimy twój fotelik o tak… Haha! Widzisz, w jakiej malowniczej pózce leżysz! Nie widzisz, oczywiście, a szkódka, a szkódka to wielka. Teraz… Nie, nie bój się, jeszcze nie chcę ci powiększyć cipy, na razie przerżnę ci tylko spodnie, robiąc taki otwór, przez który dosięgalny dla mnie stanie się twój odbycik. Teraz muszę wygenerować fiutka z moich spodni… O jaki twardziak, porządna pała, można by nim policzki dawać, jakby się biodrami zamachnąć. No dobra i teraz ja przystępuję do penetracji, podczas gdy pan katek, gwoli bardziej uciesznych skurczów koordynując ruchy brzytewki z moimi ruchami rozpocznie…
„Mamo. Mamo. Mamo!!!”.
„Mamo. Mamo. Mamo…”.
Były major Hengist spał i było mu dobrze. Potem zaczął się budzić, ale nadal było mu dobrze. Potem już całkiem otworzył oczy, ale wciąż i wciąż było mu dobrze. Jak u mamy.
Tyle że nigdzie nie było widać mamy.
„Mamo. Mamo. Mamo! Gdzie ona polazła? – zapytał sam siebie. – Pewnie odprawia jakieś ablucje w krzakach, kapłanka”.
„Jestem z tobą” – odpowiedziała Virma.
„Gdzie?! Gdzie jesteś, mamo?”.
„Wszędzie, gdzie ty. Słyszę twoje myśli, tak jak zawsze słyszałam”.
„Ale gdzie jesteś?”
Powoli zaczął sobie przypominać, co się stało w nocy. Piersi Virmy. Szał ssania. „Jeszcze, jeszcze” – błagała. I nagle piersi trysnęły mlekiem. Pił to mleko. To stąd ta niezwykła błogość.
„Tak, to stąd ta niezwykła błogość – potwierdziła Virma. – Elfie mleko ma niezwykłe właściwości. Zarówno dla syna, który je pije, jak i dla matki, która je daje”.
„Ale gdzie jesteś, mamo?”.
„Już nie ma potrzeby, abym była z tobą ciałem. Już byliśmy ciałem ze sobą tak blisko, jak tylko można. Teraz będę z tobą duchem, tak jak zawsze byłam, tyle że ty mnie wtedy nie słyszałeś”.
„Ale… gdzie jesteś ciałem?”.
„Ona jest z nami – pomyślał ktoś męski. – Ona jest z nami. Teraz już nie musi być z tobą, kiedy otworzyła twój umysł na nasze myśli i pouczyła cię o twojej misji”.
„Ale gdzie wy jesteście? Jak ja tu sobie sam poradzę? Ona wiedziała…”.
„Będę za ciebie myśleć – znowu Virma włączyła się w rozmowę, jak ciepły prąd wodny między zimniejszymi. – Nie słuchaj swoich myśli, słuchaj tylko mnie. I nie martw się o nic, piłeś elfie mleko. Teraz już nie musisz jeść, przez dłuższy czas będziesz szybszy i sprawniejszy od wszystkich ludzi. Poradzisz sobie śpiewająco”.
„Ale powiedz mi, gdzie ty jesteś?”.
„Ważniejsze jest, gdzie ty jesteś. I gdzie powinieneś być. Słuchaj, na Północy, między Kivitalo a Mustakaupunki jest wioseczka należąca do klanu Pawężników. W wioseczce jest świątynia, a w świątyni Obraz, oprawny w złoto. Masz do niego dotrzeć. Kiedy do niego dotrzesz, powiemy ci, co zrobić, aby odwrócić proces, który spowodował powstanie ludzi. I wszyscy będziemy wolni”.
„Mamo?”.
Ale nikt już się nie odezwał. Najwyraźniej uznali, że wie wszystko, co powinien wiedzieć. Hengist rozejrzał się po otaczających go górach. Były czarne od porastającego je lasu i nieznane.
„Mamo? Mamo? Mamo, nie zostawiaj mnie tutaj!”.
„Nie bój się, nigdy cię nie zostawię – chyba była zdenerwowana, chyba go karciła. – Odezwę się za jakiś czas, jeżeli zrobisz, co ci powiedziałam. Zobacz na mapie, gdzie jesteś, i jedź na Północ”.
Północ była za górami. Hengist pociągnął w stronę najbliższej przełęczy, którą Cesarska Mapa nazywała Przełęczą Siódmej Chwalebnej Potyczki. Koń był spokojny. Drugi koń, koń Virmy, nie zniknął razem z nią, tylko powoli poczłapał za Hengistem.
Jechali pod górę trawiastym, rzadko zalesionym zboczem. Było gorąco, jak na maj, ale Hengist wiedział, że w górach pogoda może zaraz się zmienić. Nie bał się jednak zimna, deszczu ani gradu. Elfie mleko grzało go od środka. Czuł się, jakby miał zaraz zerwać się z siodła i ulecieć gdzieś w górę, między gałęziami. Potem zasnął i śniło mu się, że rzeczywiście lata, a kiedy się obudził, na głowie konia siedziała mała ruda wiewióreczka i bacznie mu się przyglądała czarnymi oczkami jak pestki.
Zwierzęta teraz traktowały go inaczej, wiedział to. Czuł myśli swojego konia, pozbawione słów, wielkie, ciężkie i bezkształtne, pływające wokół siebie jak wieloryby w rui. Koń też czuł jego myśli i stosował się do nich.
To był chyba poczciwy koń, sądząc po tych jego myślach. Chociaż… Chociaż coraz trudniej było powiedzieć, czyje myśli były czyje. Bo myśli Hengista też wyzwalały się od słów, też stawały się bezkształtne i namiętne, jak wieloryby w rui. Ruda wiewióreczka kiwała głową. Tak, tak, dobrze, dobrze. Tak by to brzmiało, gdyby to były słowa.
„Kiedy wreszcie ta kurewska góra się skończy” – coś zaskrzypiało nagle, jak nie naoliwione wrota i Hengist podskoczył. Ale zaraz się uspokoił. Dwie mile stąd lazł pod górę jakiś człowiek, drwal chyba, i to on tak myślał. A więc tak myślą ludzie. Paskudnie. Jak zepsuty mechanizm.
Koń wreszcie wdrapał się na przełęcz, zarżał cicho, z satysfakcją. Drugi koń mu odpowiedział, trochę bardziej sceptycznie. Był bardziej doświadczony, wiedział, że to nie ostatnia góra, która dzieli ich od krain Północy i na którą przyjdzie im się wdrapać.