Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Doznał szoku – zaopiniowała Maria z troską. – Jest wódka w bufecie? Koniak może?

– Koniak, koniak – przytaknął gorliwie Miecio.

– Jest na dole punkt sanitarny – przypomniałam. – Chociaż możliwe, że są zajęci… Ale chyba nie, bo karetka stoi.

– I tak by go karetką nie wieźli…

– A koniaczek może mieć pan Sobiesław albo Waldemar.

– Cicho bądźcie! – rozgniewał się nagle Miecio. – Od Sobiesława nie chcę, od Waldemara też nie, z bufetu może być. Nie ma tu w ogóle potrzeby tego rozgłaszać!

Niepewna, czego rozgłaszać, zejścia Derczyka czy szoku Miecia, podniosłam się i udałam do bufetu. Koniaczek był. W pięć minut po dziwactwach Miecia nie pozostało ani śladu. Iudzie zaczęli wracać na górę.

Czwarta gonitwa ruszyła i Kujawski na Fatimie wygrał jak chcąc, o trzy długości przed resztą. Trafiłam porządek i zaczęłyśmy triplę, przeciwko wygraniu której Maria protestowała z wielką energią i rozgoryczeniem, upierając się, że na zwłokach żerować nie będzie. Pocieszałam ją, że może Derczyk żyje, nic się przecież nie dzieje, żadnego zamieszania nie ma i policja się nigdzie nie plącze, a w ogóle może wygra Miazga. Nie pomagało, zdenerwowana była ciągle.

Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że trafiła swoją omyłkową triplę i że jest to fuks nieziemski. Jurek, który Fatimę starannie ominął, pogratulował jej, szlachetnie zapewniając, że ma rekord sezonu. Zawiść popiskiwała w całej loży słabo, nie-

zbyt jadowita, bo przeciwko Marii nikt nic nie miał i nikt jej źle nie życzył. Czekaliśmy na ogłoszenie wysokości wypłat, Waldemar już zaczął wykrzykiwać coś o kolacji z szampanem, w Marii rozterka malała, ostatecznie grała to primo przez pomyłkę, a se- cundo nic nie wiedząc o Derczyku…

– Wypłata tripli od gonitwy drugiej, jeden milion dwieście dwadzieścia tysięcy złotych – poinformował głośnik.

– Ile?!!! – wrzasnął Jurek po sekundzie ciszy, nie wierząc własnym uszom.

Nikt w pierwszej chwili nie uwierzył własnym uszom. Wysokość wypłaty była nie do pojęcia, pierwsza tripla dwanaście milionów, druga, zakończona fuksem, którego nikt do ręki nie brał, spadła dziesięciokrotnie! Co za kant jakiś przeraźliwy…?!!!

Maria dostała ataku śmiechu, Miecio i Waldemar usiłowali ją pocieszać, Jurek z uporem dopytywał się, co to ma znaczyć. Pułkownik powtarzał w kółko cztery słowa: „no to macie państwo” i „no to macie państwo”. Pan Edzio twierdził, że rachuba sobie dopisuje, pan Marian rzekł krótko: „wiedzieli!” i opuścił lożę. Milczałam, pełna zgrozy, bo zaczęło mi się wydawać, że chyba coś rozumiem.

Przyszła pani Zosia i powiedziała mi do ucha, że dyrektor mnie prosi. Na wszelki wypadek najpierw skoczyłam na dół i zagrałam porządki, a potem udałam się do loży obok. Nie było wiadomo, czy przypadkiem nie zajmą się mną gruntowniej, piątą gonitwę wolałam mieć odpracowaną.

Obok dyrektora siedział przy stole facet, którego znałam z twarzy.

– Ja rozumiem, że pani jest tutaj bardzo zajęta – powiedział uprzejmie. – Pani pozwoli, że się przedstawię, nadkomisarz policji Jarkowski. Czy ja bym mógł dostać pani personalia, bo będziemy musieli porozmawiać, a nie chciałbym przeszkadzać w tej chwili.

– Jezus Mario – powiedziałam, wstrząśnięta, bo dotychczas uważałam go za zwyczajnego gracza i podałam mu nazwisko, adres i telefon. – O Derczyka chodzi? Możemy zacząć od razu, Jeśli pan sobie życzy. Do bomby mamy czas. – Proszę bardzo. O której pani tam poszła?

– Pięć po dwunastej. Z zegarkiem w ręku.

Nie zadawał mi kretyńskich pytań w rodzaju, skąd wiem, że to było pięć po dwunastej i dlaczego tak pilnowałam godziny. Zapytał zwyczajnie, w jakim celu udałam się w zarośla. Wyjaśniłam, że z miłości do zielska, zastanowiłam się i zaproponowałam, żeby mi złożył wizytę. Nikt nie zrozumie co mówię i nikt nie uwierzy, jeśli nie obejrzy mojego mieszkania, gdzie fioł na tle suchej roślinności rzuca się w oczy i tłumaczy wszystko. Może ostatecznie przyjść jutro albo nawet w poniedziałek, wszystko co stoi u mnie, jest w stadiach wysuszenia, wykluczających podstępne przygotowanie dekoracji w ciągu dwóch dni.

Przyjął zaproszenie, zapewnił, że ktoś złoży mi wizytę i spytał, co ja o tym myślę.

– Nie wiem – powiedziałam ostrożnie. – Nie jestem pewna, co widziałam. Zwłoki czy delirium?

– To pierwsze. Nie sprawdziła pani?

– Trudno było bliżej podejść. I między nami mówiąc, nie wyglądał zachęcająco.

– Nikogo innego pani nie widziała?

– Żywego ducha nie było. Od czego umarł? Z przepicia? Dyrektor popatrzył na mnie takim wzrokiem, że zaniepokoiłam się o wejściówkę. Chyba mi zabierze…

– Myślę, że mogę to pani wyjawić, bo i tak się rozejdzie – powiedział nadkomisarz Jarkowski. – Zabity. Popularnie nazywa się to skręceniem karku i sam sobie tego zrobić nie mógł. Ma pani jakiś pomysł w tej kwestii?

– Widzę trzy możliwości – odparłam bez żadnego zastanowienia. – Trener, bukmacherzy albo jakiś gracz. Rozczarowana panienka chyba odpada…? Co do graczy, to najprędzej łysa małpa.

Dyrektor, mimo opanowania, wzdrygnął się lekko, a nadkomisarz wyraźnie się zainteresował.

– Co to jest łysa małpa?

– Jeden taki. Nie mam pojęcia kto to jest, inostraniec podobno, Rumun, Węgier, Jugosłowianin, coś z tych rzeczy, w każdym razie byłe demoludy. Trzy razy był stąd wyrzucany przez dwóch dyrektorów, za trzecim razem skutecznie, ale mignął mi jeszcze niedawno za siatką, na tamtej trybunie. Sitwę miał z trenerem Derczyka, grał na stajenne informacje, bezczelnie, nachalnie i za ciężkie miliony. Duży, łysy i więcej o nim nie wiem.

– Wygrywał?

– Mniej więcej raz na trzy razy, ale to i tak lepiej, niż ci wszyscy hurtownicy. Za to dużo…

Nadkomisarz z dyrektorem wymienili spojrzenia i zrozumiałam, że tematu do rozmowy im nie zabraknie. Mój stosunek do łysej małpy dyrektorowi był znany, bo sama mu na niego zwróciłam uwagę. Można, ostatecznie, grać do spółki z trenerem, ale są granice, jakąś odrobinę taktu należy zachować…

– Dlaczego? – spytał nadkomisarz.

– Co dlaczego?

– Dlaczego ktoś z tych wymienionych przez panią sprawców miałby go zabić?

– Wszyscy z tego samego powodu. Bo nie nadawał się do niczego. O wygraniu gonitwy mowy nie było, nie potrafił przyjść nawet jak go puszczali, a za faworyta nie robił nigdy w życiu. Najwięcej na ten temat mógłby panu powiedzieć ten, kto wygrał drugą triplę.

– Interesujące. Z czego pani to wnosi?

– Ma pan w ogóle jakieś pojęcie o tych wyścigach?

– Mam. Bywam.

– I co? Nie słyszał pan wypłaty? Nic panu ona nie mówi?

– Nie chcę być niegrzeczny, ale wolałbym usłyszeć, co ona mówi pani.

– Pierwsza tripla, od Ekstazy, była fuksowa, dwanaście milionów. Druga była fuksowa jeszcze bardziej, bo zaczął ją Florian, a skończyła Fatima, powinien na nich jechać Derczyk i w Programie jest Derczyk, razem z Derczykiem nikt by ich do ręki nie wziął, nietknięte konie! Tripla powinna być co najmniej taka sama, tymczasem spadła do miliona dwustu, dziesięciokrotnie. Na Derczyku i Florian, i Fatima byłyby przedostatnie, ten kto to grał wiedział, że Derczyk nie pojedzie!

– To już chyba wszyscy wiedzieli? Zmiany jazdy wiszą.

– Ale on ją musiał zagrać przed pierwszą gonitwą, kiedy zmiany jazdy jeszcze nie wisiały. Podobno znalazłam go pierwsza, a tripli zmienić nie zdążyłam. To jak pan uważa?

Obaj z dyrektorem znów popatrzyli na siebie. Drzwi do salonu otworzyły się nagle i z dość dużym impetem wpadł przepiękny owczarek alzacki, ciągnący na smyczy-przewodnika. Bez chwili wahania wybrał mnie i skamieniał przy moich nogach.

– Cholera – powiedział przewodnik i otarł pot z czoła.

Pies wydawał się nad wyraz inteligentny i od razu spróbowałam nawiązać z nim nić porozumienia. Jako narzeczony suki moich dzieci byłby doskonały!

– Niech się pani do niego tak nie umizga – powiedział przewodnik z głębokim niesmakiem. – W ogóle to pani jest druga. Pierwszy był kierownik mitingu.

5
{"b":"100651","o":1}