– Bądź uczciwy, synu.
– Ponieważ jestem synem Soave di Castello Scarlatto i obiecaliście Iginowi, że nigdy nie opuszczę tych murów?
– Nawet on nie próbowałby cię zabić po tym, jak minstrele roznieśli twoje pieśni po całym Półwyspie. Nie, obawialiśmy się czegoś innego. Pamiętam, jak poprzedni opat wezwał mnie do siebie, kiedy u grobu świętego Sirona odśpiewano pierwszy z twoich hymnów. Był strapiony, choć powinien się raczej radować, jako że tamtego dnia trzej błagalnicy odeszli z klasztoru uzdrowieni za łaską naszego patrona. Wiem, że ta muzyka jest piękna, powiedział mi, niebosiężna jak modlitwa i skłania ludzi ku Panu. Jednak napełnia mnie niepokojem…
Nie zamierzał wyjawić Ninowi, z jakim przerażeniem stary opat przyjął wieść o przybyciu syna czarnoksiężnika, który miał na zawsze pozostać w ich klasztorze. Zrazu mnich zamierzał odesłać chłopca precz, choć rodowa włość Igina rozciągała się zaledwie kilka dni drogi od opactwa i znał złą sławę maga. Powstrzymał go stary żołnierz, który przewodził eskorcie chłopczyka – pośrodku klasztornej kaplicy wykrzyczał zwierzchnikowi zgromadzenia w twarz, że w razie odmowy ma rzucić dziecko do rozpadliny pod Pilastri del Cielo, a wówczas przeklnie mnichów, aby nigdy nie zaznali spokoju, bo sprzeniewierzyli się miłosierdziu świętego Sirona.
Opat nie mógł, więc odmówić, lecz uczynił to niechętnie i z ciężkim sercem. Przywędrował na Guglia dei Fulmini z południa, z okolic Brionii, ziemi słynącej z czarów nieznanych na odległej, ubogiej północy. Pomimo upadku Principi dell'Arazzo magowie wciąż panowali tam nad miastami i na niebie nieraz oglądano widmowe kształty demonów. Tam też szarzy bracia, prześladowani przez czarnoksiężników i wypędzani ze swoich siedzib, jako pierwsi zaczęli nawoływać do wyrzeczenia się wszelkiej magii. Klasztory kolejno buntowały się przeciwko swoim książętom. Mnisi nie chcieli dłużej trawić czasu na żmudnych obliczeniach trajektorii demonów ani badać kolejnych sfer nieba. Palono kodeksy pełne starożytnych zaklęć, atlasy nieba i katalogi demonów, z dawien dawna przechowywane w klasztornych bibliotekach.
Magowie odpłacali za bunt z niezrównanym okrucieństwem, pustosząc starożytne monastery i wydając ich mieszkańców na pastwę demonów. Z takiego spalonego klasztoru pochodził właśnie opat, który cudem tylko wymknął się furii sług czarnoksiężników i zdołał uciec na północ. Nawet z wyłupionymi oczami syn Soave di Castello Scarlatto był dla niego wcieloną grozą, nieustającym zagrożeniem przybytku, w którym znalazł schronienie.
Najwięcej przychylności okazał dziecku stary lutnik, który był odźwiernym na moście, i od niego Nino dostał kiedyś harfę. A potem, ku przerażeniu starego opata, chłopiec skomponował pierwszy ze swych hymnów i klasztor świętego Sirona zmienił się bezpowrotnie.
– Nigdy mi o tym nie mówiłeś, ojcze – odezwał się z cicha Nino.
– Odparłem mu wówczas, że prawdziwe piękno często wzbudza strach, ja zaś nie wyczuwam w twojej muzyce zła, lepiej, więc obrócić ją na wspólny pożytek niż zniszczyć i skazać na zapomnienie. Opat zgodził się ze mną, do końca jednak nie przestał się lękać twoich pieśni. Poradził nam również, byś nigdy nie schodził w doliny. Tutaj, bowiem, jak rzekł, moc świętego Sirona ochroni cię przed złem demonów i złem ludzi, ale z dala od Pilastri del Cielo łatwo staniesz się ich łupem. Jego następcy, ja także, skwapliwie usłuchali tego ostrzeżenia.
Nino był zbyt zdumiony, by poczuć żal lub gniew.
– Baliście się mojej muzyki?
Starzec zawahał się.
– Były znaki – rzekł powoli. – Wydarzenia, których nie można wytłumaczyć rozumem. Okrutnicy nawracali się, słysząc dźwięk twojej harfy, minstrele, wcześniej oddani błahostkom i dworskiej rozpuście, przywdziewali zgrzebne zakonne szaty, aby odtąd ku chwale Pańskiej roznosić po Półwyspie twoją muzykę. Chorzy doznawali uzdrowień u grobu świętego Sirona, kiedy podczas nabożeństwa śpiewano twoje hymny. Obłąkani, wypowiadając słowa twoich pieśni, w jednej chwili wyzwalali się spod mocy demonów.
– Przecież to były cuda! Nie przypisujcie mi mocy, której nie posiadam.
– Owszem, to były cuda – głos opata nieoczekiwanie nabrał surowości. – Jak mamy jednak zgadnąć, skąd pochodzi moc w świecie, gdzie demony chadzają wolno pomiędzy ludźmi ku uciesze czarnoksiężników?
– Czy naprawdę… czy wierzycie, że moje hymny…? – Nic więcej nie zdołał powiedzieć.
– Nie, synu. – Starzec potrząsnął głową. – Wiara jest cienką linią, poza którą są tylko ciemność i demony, a twoja wiara jest mocna i strzelista jak Pilastri del Cielo. Dopóki wierzysz.
Nim odszedł, nakreślił na czole ślepca znak błogosławieństwa, ale pierwszy raz w życiu nie napełniło to Nina spokojem.
* * *
Następnego ranka, tuż po porannych modłach, przyniesiono wieść, że na skraju Pilastri del Cielo stoi czarnoksiężnik i chce mówić z synem Soave. Ten sam oblat, co wczoraj, przyszedł z nią do celi Nina.
– Opat pozostawił twojej woli, panie, czy zechcesz mu wyjść naprzeciw.
Tak szybko, pomyślał Nino, choć Fiametta ostrzegała go wczoraj i sam powinien przecież wiedzieć, jak niewiele rzeczy jest niedostępnych dla czarodziejów.
– Nie sądzę, abym naprawdę miał wybór.
– Zaprowadzę cię, panie – rzekł chłopiec, kiedy Nino sięgnął po laskę.
– Nie lękasz się?
Wiedział, jak bardzo pasterze obawiają się magów z odległych miast.
– Lękam się, panie – odparło poważnie dziecko. – Nie godzi się jednak, abyś stanął przed nim sam i bezbronny, bo nie dostrzeżesz w porę, co zamierza uczynić.
Nino zmieszał się. Niczym sobie nie zasłużył na takie przywiązanie.
– Widziałeś go już?
– Spojrzałem przez uchyloną furtę. Stał po drugiej stronie Pilastri del Cielo i z daleka dojrzałem tylko siny płaszcz. Ale chłopcy mówili, że czarownik jest z wyglądu młodszy od ich ojców, chociaż chodzi po ziemi już ponad sto lat. Czy to możliwe, panie – dodał z niepokojem – żeby człowiek żył tak długo i nie starzał się?
Musiał się uśmiechnąć. Do niedawna dla tego malca największym bogactwem było kilka miedziaków, które oglądał na jarmarku w dolinie, a największym skarbem – kolorowe, wygładzone przez wodę kamyki z dna potoku.
– Niemal wszystko jest możliwe dla magów, chłopcze, lecz płacą za to straszliwą cenę. Podaj mi płaszcz.
Szli przez klasztorny dziedziniec, dziecko i ślepiec, a głosy mnichów, wymieniających z nimi pozdrowienia, były pełne trwogi. Nigdzie nie słyszał Fiametty, może jeszcze nie wstała. Opat nie odprawił jej zeszłej nocy – od najbliższej wioski dzieliło klasztor pół dnia drogi, zbyt wiele dla zdrożonej kobiety z maleńkim synkiem. Naszykowano jej komnatę w domku dla pielgrzymów, z dala od mnichów, ale wieść o nadzwyczajnym gościu rozeszła się szeroko po klasztorze i Nino miał wrażenie, że współbracia winią go za niebezpieczeństwo, które ściągnęła na przybytek jego siostra.
Poczuł niedorzeczną ulgę, kiedy minął furtę opactwa i wkroczył na most. Stukot jego sandałów zdawał się rozlegać nieskończonym echem, odbijać od skał i zwielokrotniony powracać ku niemu. Mały oblat oddychał nierówno, lecz nie wypuszczał dłoni Nina. Mnich nie potrzebował właściwie pomocy, przemierzył tę drogę tak wiele razy, że znał każdy krok i każdą nierówność skały. Jednak tego dnia bardziej niż kiedykolwiek odczuwał swoją ułomność i był wdzięczny za cichą obecność przewodnika.
Nagle dobiegł go jakiś dźwięk – ulotny, niemal niesłyszalny szelest szat. Zatrzymał się.
– Przyszedłem po moją własność – przemówił Igino di Valle delia Fredezza. – Oddaj mi żonę i syna.
– Nie należą do mnie.
– Nie staniesz mi, więc na przeszkodzie?
– Powiedziałem jedynie, że nie mogę oddać czegoś, co do mnie nie należy.
Igino zaśmiał się.
– Odpraw chłopca, jeśli nie chcesz, abym go musiał zabić. To, z czym przychodzę, nie jest przeznaczone dla jego uszu.