– Czego tu szukacie?
Tulla zamykała właśnie okiennice warsztatu. Była surową, wyschniętą ze starości kobietą. Mierzyła obcych nieprzychylnym spojrzeniem.
– Będę potrzebowała domu dla siebie i moich dzieci – rzekła spokojnie Despina.
Hafciarka zaniosła się ochrypłym śmiechem.
– A czym mi zapłacisz za gościnę? Złotem, diamentami czy kadzidłem?
– Pracą – odparła wyspiarka.
Tulla niecierpliwie zacisnęła wargi.
– Nie potrzebuję służącej. Idź swoją drogą, kobieto. Despina bez słowa położyła na progu niemowlę i odrzuciła z ramion wełnianą opończę. Suknię miała prostą, z bladoniebieskiej materii, porwanej teraz i poplamionej słoną wodą. Ale rąbek spódnicy, rękawy i gorset suto ozdobiono purpurą – nici były barwione w krwi ślimaków, które żyją po drugiej stronie morza i są cenniejsze od złota.
Tulla przez chwilę patrzyła na czerwone pnącza haftu.
– Wejdź do środka – powiedziała w końcu. – Musisz być głodna i zmęczona, twoje dzieci także.
Wieczorem, kiedy Yanni i Arachne spali w jedynym łóżku hafciarki, nakarmieni zupą z ciecierzycy i otuleni suchą kołdrą, obie kobiety siedziały w kuchni. Na stole, obok misy winogron, migotała słabo oliwna lampka.
– Dobrze znasz rzemiosło – odezwała się Tulla – a to zasobne miasto. Możesz u mnie poczekać, póki twój mąż nie wróci.
– Mój mąż nigdy nie wróci. – Despina ciasno splotła dłonie na dębowym blacie, a hafciarka nie pytała więcej.
* * *
Arachne długo nie rozumiała, dlaczego spośród wszystkich białych miast Półwyspu jej matka postanowiła osiąść właśnie w tym, które budzi najgłębszą grozę. Zapewne po części stało się tak za sprawą Tulli. Staruszka umarła w cztery lata po ich przybyciu, zostawiając uciekinierce z wysp cały swój majątek, dom, warsztat i zapasy nici. Żyło im się dobrze. Kunszt Despiny szybko stał się sławny i każda panna z siedmiu wysokich rodów chciała mieć w posagowej skrzyni, choć jedną suknię ozdobioną haftem przez milczącą kobietę zza morza.
Yanni i Arachne wkrótce poznali dialekt Półwyspu i z ich mowy nie dało się zgadnąć, że urodzili się na odległych wyspach. Jednak nigdy nie stali się częścią Brionii. Kiedy szli wąskimi kamiennymi uliczkami na targ albo do akweduktu, ich rude włosy przyciągały spojrzenia i zdawały się płonąć pod wykuszami kupieckich kamienic. Czasami inne dzieci biegły za nimi, wykrzykując obelgi i rzucając kamieniami. Yanni wyrósł na dużego chłopca i potrafił je odpędzić. Arachne miała mniej szczęścia.
– Dlaczego nie możemy mieszkać gdzie indziej? – zapytała pewnego popołudnia, kiedy wróciła do domu w podartej sukience i z policzkiem rozciętym okruchem skały.
Ręka, która przemywała jej ranę, znieruchomiała na moment. Matka nie odezwała się jednak.
– I tak nas tutaj nie chcą – nalegała dziewczynka. – Na ulicy wołają za mną „przybłęda" i „strega". Czy nie możemy po prostu wrócić do siebie?
Despina chwyciła córkę za brodę i gwałtownie szarpnęła jej twarz ku górze.
– Nigdy więcej tak nie mów – rzuciła ostro. – Tutaj też jesteś u siebie.
Matka nieczęsto unosiła się gniewem, toteż Arachne przestraszyła się Despiny bardziej niż gromady urwisów z sąsiedztwa. Krew spływała jej po policzku cienką, gorącą strużką. Bała się jednak rozpłakać. Despina rzadko pozwalała córce na łzy.
Po chwili twarz hafciarki złagodniała nieco. Być może sprawił to rozradowany głos Yanniego, dobiegający przez drzwi z wewnętrznego ogródka, gdzie chłopak pił wino i ucierał farby ze starym Gennarem. Despina częściej się uśmiechała, odkąd siwowłosy mistrz postanowił przyjąć chłopca do swojej bottegi. Owszem, kochała Arachne i cierpliwie uczyła ją tajników hafciarskiego kunsztu, choć dziewczynka nudziła się szybko, a jej palce plątały cieniutkie nici. Ale po śmierci męża serce Despiny zamieszkało w jej rudowłosym synu.
Matka zebrała kilimy i hafty z lady, którą za dnia stawała się dolna okiennica, i zamknęła okno na mosiężny haczyk. W wielu domach rygli i zamków strzegły demony, splecione z metalem przez pomniejszych magów i sprzedawane pospolicie na targowisku u Porta dei Ferraii. Jednak w domu Despiny nie było magii. Nawet kołatka o głowie wyrzeźbionej w kształt ognistego smoka była jedynie zwyczajnym kawałkiem metalu, a w trójnogu z żarem nie zaklęto żadnej ognistej salamandry, aby w zimowe noce ogrzewała domowników swym oddechem.
– Posłuchaj mnie bardzo uważnie – powiedziała z naciskiem hafciarka. – To twoje miasto, bardziej niż jakiekolwiek inne z miejsc. Brionia należy do ciebie i będzie należała, dopóki pozostanie, choć jedna ze skał, na których wspierają się fundamenty świątyń.
Arachne przypatrywała się matce ze zdumieniem.
– Kiedyś dawno temu – Despina odchyliła głowę i przymknęła powieki – w Brionii nie było cytadeli. Nie było też żadnego maga, aby panował stąd nad Costa dei Gabbiani. Cały Półwysep należał do księcia o imieniu Duilio i do jego pani, Sirocco, która mieszkała daleko na morzu, na wyspie strzeżonej przez tysiąc wichrów. A Sirocco znała imię każdego z wichrów i każdy z nich pragnął jej służyć.
Dziewczynka zmarszczyła brwi. Znała to imię. W całej Brionii matki straszyły nim nieposłuszne dzieci i raz po raz w Vicolo delle Tessitrici, Zaułku Tkaczek, rozlegał się czyjś rozsierdzony krzyk: – Jeśli nie będziesz grzeczny, nocą przybędą demony Sirocco i cisną cię w sam środek oceanu!".
– To były dobre czasy – ciągnęła matka. – Najlepsze. Magowie zbyt lękali się Duilia, aby toczyć swe bezsensowne wojny, a demony mieszkały pośrodku morza, z dala od ludzkich siedzib. Książę pragnął tworzyć rzeczy trwałe i piękne, więc spajał demony własną krwią, aby nigdy nie zdołały się uwolnić i uciec ponad księżyc. Ale kiedy zestarzał się i osłabł, magowie zbuntowali się przeciwko niemu i w grotach pod skałami Brionii poczęli tworzyć golemy…
Arachne skinęła głową. Znała tę część historii. Znał ją każdy na Półwyspie.
– Duilio zginął tuż przy brzegu morza. Sirocco zdołała uciec z pola bitwy, unosząc w ramionach jego atlas nieba, gdzie zapisano wszystkie sekretne zaklęcia, loty komet i powłoki nieba, a także imiona demonów, co mieszkają wysoko pomiędzy gwiazdami. Popłynęła w głąb oceanu, aż do wyspy, którą jej mąż wydźwignął z morskiego dna. Tam się ukryła, w pałacu strzeżonym przez demony wichrów. Ale buntownicy ruszyli za nią w pościg. Było ich tak wielu, że maszty okrętów wyglądały jak potężny las na gładkiej tafli oceanu.
Dziewczynka wiedziała, co usłyszy dalej. Dzieci z Vicolo delle Tessitrici rzadko dopuszczały ją do swoich zabaw, lecz ukryta pod ciężkim nawisem winorośli patrzyła z oddali, jak odgrywają wielką wojnę magów. W pelerynach ze starych tunik i z workami wichrów ze świńskich pęcherzy przybierały role książąt z Costa dei Gabbiani, którzy trzy pokolenia temu zbuntowali się przeciwko tyranii Duilia. Każde chciało, choć na chwilę stać się Ercole, ojcem Severa, księcia-maga, który teraz panował nad Brionią. Ercole był najpotężniejszym z magów i czwartego dnia bitwy zabił Duilia pojedynczą strzałą na skraju Pianura Grigia. Później wzniósł na nadmorskiej skale cytadelę i w jej cieniu zbudował Brionię, najpiękniejsze ze wszystkich miast Półwyspu. Jego rola nieodmiennie należała do Assunty, czarnowłosej córki szewca, która twierdziła, że jej pradziad pożeglował wraz z innymi na Isola di Tutti Venti, gdzie schroniła się małżonka Duilia – strega o imieniu Sirocco.
Żadna z dziewczynek nie chciała odgrywać roli Sirocco. Ostatecznie musiał nią być zeszłoroczny chochoł, skradziony z szopy za domem Crescenza, strzecharza. Po skończonej zabawie wszyscy rzucali się na kukłę z kijami i tłukli, aż odpadały wielkie wiechcie słomy. Nigdy jednak nie niszczono jej całkowicie i niezadługo Arachne znów widziała, jak dzieci wyciągają z ukrycia kukłę Sirocco, coraz cieńszą i coraz bardziej steraną. I marzyła, że pewnego dnia Assunta pozwoli jej przyłączyć się do zabawy i wraz z innymi będzie mogła uderzać w słomianą twarz stregi, póki jej ręce nie omdleją.